Artykuły

Dzisiaj w teatrze nie potrzeba recytatorów

- To szkoła, która otwiera na świat, myślenie, wrażliwość, ale też zmusza do wydawania własnych sądów i często powoduje, że zaczynamy wbrew pozorom trzeźwo patrzeć na swoje możliwości - z Marcinem Perchuciem, dziekanem Wydziału Aktorskiego Akademii Teatralnej w Warszawie, rozmawiają Luiza Nowak i Bartłomiej Miernik w Lubelskiej Gazecie Teatralnej Proscenium.

Bartłomiej Miernik: Przychodzi maturzysta na egzamin na aktorstwo. Czy kandydatów z Lublina coś wyróżnia? Marcin Perchuć: Nie ma żadnego znaczenia, skąd kandydat pochodzi. W przypadku Lublina słyszymy niekiedy wschodni akcent, ale o to nie można mieć pretensji, bo jaki ma mieć, jak nie wschodni? Bywają też gwary czy jakieś naleciałości. Chociaż w kuluarach wiemy, że są silne ośrodki, które od zawsze wielu studentów, a potem absolwentów, dostarczają do warszawskiej akademii. Lublin się do nich zalicza.

B.M.: Są szkoły, pedagodzy, niekoniecznie w Lublinie, których podopieczni wygrywają konkursy amatorskie, festiwale. Czy bierzecie pod uwagę nazwisko pedagoga, nazwę prywatnej szkoły?

M.P.: W AT prowadzimy w soboty konsultacje dla kandydatów. Można na nich spotkać się z wykładowcami od przedmiotów praktycznych, aktorstwa czy techniki mowy i z nimi porozmawiać. Ukuliśmy stwierdzenie "więcej Pawła w Pawle" i "Weroniki w Weronice". Szukamy ludzi otwartych, wrażliwych i emocjonalnych. Ale zależy nam, żeby to była wrażliwość Weroniki, a nie jej nauczyciela. Oczywiście zdarzają się pedagodzy, którzy nie zepsują Weroniki, przygotowując ją na egzamin na AT. Nie ukrywam, że jest to trudne. Trzeba się wtedy schować jako pedagog. Na pierwszym miejscu trzeba postawić swojego ucznia.

B.M.: Schować się jako artysta?

M.P.: Jako artysta, reżyser, animator. Trzeba skupić się na odnalezieniu Weroniki w Weronice i jej w tym pomóc. Zdarzają się i tacy nauczyciele, ale jest też grono, które narzuca młodzieży swoje zdanie. Wie, jak najlepiej powiedzieć "Pana Tadeusza" na egzaminie. Szybko to weryfikujemy, bo od razu widzimy, że wybór tekstów nie należał do kandydata. Widzimy też, czy kandydat posługuje się tekstami z dostępnej w sieci listy "teksty do zdawania". I wówczas nie oglądamy na egzaminie człowieka, tylko interpretację prowadzącego. W AT poszukujemy ludzi, którzy są białą kartą. Niech ją sami zapisują, a my postaramy się przyglądać temu procesowi i wskazywać, w którą stronę można ewentualnie podążać.

Luiza Nowak: Osoby, które dostały się do szkół aktorskich, często przychodzą właśnie bez doświadczenia. Z kolei kandydaci, którzy od dziecka mają styczność z grupami w domach kultury, nie zdają egzaminów. Zastanawiam się, czy to wynika właśnie z tego, że na pewnym etapie edukacji trafili niestety na pedagoga, który narzucił im swoją wizję?

M.P.: Na sobotnich konsultacjach pytam kandydatów, dlaczego wybrali akurat ten konkretny tekst. Padają różne odpowiedzi. Najczęściej mówią, że nauczycielka im go wskazała. Czasem jest to też pani z biblioteki albo pan prowadzący kółko teatralne. Wtedy mówię: "No dobrze, ale co ty w tym tekście widzisz?". Pada odpowiedź: "Jest dobry do zdawania". To mylny trop. Proponuję im, by sobie przypomnieli, kiedy na przykład śmiali się do łez lub płakali nad fragmentem prozy lub wiersza. Albo kiedy poczuli, że gdyby autor tego nie napisał, to oni by to napisali, gdyby tylko potrafili. Jeżeli przyjdą na egzamin właśnie z takimi tekstami, to będzie im łatwiej. Gdy wiedzą, że jeżeli nie wypowiedzą tego tekstu, to będzie koniec świata. Muszą to zrobić. I taka determinacja mnie przekonuje.

B.M.: Gdy czujesz autentyczną wypowiedź, ale kandydat/kandydatka ma na przykład problemy z artykulacją Co wtedy?

M.P.: To już inna sprawa. Nasi pedagodzy potrafią zweryfikować, czy wada wymowy jest nieodwracalna, czy da się ją poprawić.

B.M.: Zastanawiam się, na czym powinien skupić się kandydat na AT, jeżeli ma tylko pół roku do egzaminów. Czy na zlikwidowaniu takiej wady wymowy, czy może na interpretacji tekstów?

M.P.: Przez pół roku z wadą wymowy niewiele da się zrobić. Na egzaminach w komisji są specjaliści od techniki mowy, logopedii i emisji. Ocena końcowa to składowa ich ocen. Ale przecież wystarczy, że pójdziecie do dowolnego teatru i również usłyszycie wady wymowy. Można się zastanowić, czy skoro oglądam aktora na scenie i słyszę taką wadę, czy to znaczy, że jest coś nie tak z jego byciem na scenie? Czy może bardziej interesuje mnie to, co ma do przekazania? Jak mówi w określony sposób? Identycznie jest z kandydatami do szkół aktorskich.

B.M.: Wśród osób, które nie dostały się do szkół aktorskich, mówi się, że komisja szukała kandydatów pod dyplom. Istnieje opinia, że jeżeli na egzaminie było na przykład pięć pięknych blondynek, to wybrana została tylko jedna. Jak to skomentujesz?

M.P.: Krążyła kiedyś taka opinia, że dobry rok szkoły teatralnej to obsada "Wesela". Musi być Rachela, Gospodyni, Jasiek, Pan Młody, Dziennikarz, ale i Parobek. W warszawskiej AT egzamin składa się teraz z trzech etapów. Na pierwszym mamy około ośmiu czteroosobowych komisji. Jako dziekan zawsze uczulam członków komisji, że jeżeli przesłuchujący ma cień wątpliwości albo cień nadziei, że coś z tego człowieka może być w przyszłości, to żeby przepuszczał do kolejnego etapu. Dalej przechodzi mniej więcej 450 osób. Jest tam dziewięcioosobowa komisja i decyduje przez podniesienie ręki. Następnie jest etap konkursowy. Szukamy ciekawych osób i nie przeszkadza nam, że na roku będzie siedem blondynek. Jeżeli są zdolne Patrzymy na kandydatów jak na przyszłych aktorów. Dyplom oczywiście jest bardzo ważny, ale pytanie, co potem. Jeżeli wypuścimy siedem zdolnych blondynek, to będziemy przeszczęśliwi, jeżeli potem zostaną w zawodzie i znajdą pracę.

B.M.: Jak byś zatem określił, jakie AT w Warszawie ma atuty? Zdaję sobie sprawę, że to pytanie na granicy promocyjnej.

M.P.: Każda szkoła ma mnóstwo zalet. Studiowanie aktorstwa daje możliwość późniejszej pracy na wielu polach, a teatr jest jednym z nich. To szkoła, która otwiera na świat, myślenie, wrażliwość, ale też zmusza do wydawania własnych sądów i często powoduje, że zaczynamy wbrew pozorom trzeźwo patrzeć na swoje możliwości. Z drugiej strony, AT wzbudza też wielkie nadzieje. W Warszawie szybciej mogą nas zweryfikować ludzie decyzyjni w zawodzie. Tutaj jest najbliżej do teatrów czy filmów. Jest też najwięcej możliwości pozateatralnych i pozafilmowych: dubbing, radio, reklama. Co zaś do samej uczelni, to oczywiście kadra. Chcemy, żeby składała się z praktyków. Mamy dużo warsztatów z innymi aktorami czy reżyserami. Ale przede wszystkim Warszawa jest centrum, jeżeli chodzi o możliwości tego, co po szkole.

B.M.: Kolejny raz wspominasz o "możliwościach po".

M.P.: Bo uważam, że szkoła jest przedsionkiem, a nie celem.

B.M.: A co z tymi, którzy już po miesiącu nie dają rady i rezygnują?

M.P.: Nie rezygnują dlatego, że studia są dla nich za ciężkie. Jako dziekan wprowadziłem niepisaną zasadę, że "wytrzymujemy" ze studentami cały pierwszy rok akademicki. U nas nie ma selekcji zimowej. Skoro już się dostali, to dajmy im szansę. U nas jest też duża rotacja profesorów. Wychodzę bowiem z założenia, że jeden semestr, góra dwa z danym profesorem to wystarczający czas, żeby studenci mogli poznać różne spojrzenia na teatr, literaturę, bycie na scenie. Jeżeli ktoś na przykład na pierwszym roku nie poradził sobie na prozie, to biorę pod uwagę, że mógł się po prostu nie dogadać z prowadzącym. Trudno jest się ze wszystkimi dogadać. W naszej szkole student spotyka się z co najmniej ośmioma praktykami już na pierwszym roku.

B.M.: Pierwszy miesiąc to też fuksówka.

M.P.: Nie demonizowałbym tak fuksówki. Poza tym teraz to troszkę inaczej wygląda. Obecnie duży nacisk kładziemy na spotkanie z profesorami przed rokiem akademickim. Studenci, którzy przyjeżdżają do nas z całej Polski, otrzymują pakiet nieobowiązkowych, dwutygodniowych spotkań. W tym roku mieli między innymi wycieczkę po Teatrze Wielkim i Teatrze Powszechnym, w miejsca, gdzie nikt nie zagląda. Oprócz tego zorganizowaliśmy też spacery po teatralnej Warszawie z wybitnymi teoretykami teatru. Mają również spotkanie z psychologiem. Jest na stałe zatrudniony od półtora roku. Zorganizowaliśmy też spotkanie z osobą, która uczy gimnastyki, ale jest jednocześnie specjalistą od spraw żywieniowych i zdrowego trybu życia. Nazywamy to higieną życia osobistego, fizycznego. Chcę, żeby studenci wiedzieli, że wysiłek psychiczny i fizyczny będzie im towarzyszyć przez całe studia, a potem podczas wykonywania tego zawodu. To wymaga odpowiedniego podejścia do samego siebie.

B.M.: Obalmy kolejny mit. Tych wszystkich anegdotycznych kuriozalnych zadań, które ponoć stawiacie na egzaminie.

M.P.: Zdarzają się kuriozalne zadania. Natomiast pragnę wszystkich uspokoić: nie mają one większego wpływu na wynik. Zdajemy sobie sprawę, że ludzie, którzy przychodzą na egzamin, na przykład nigdy nie byli w teatrze, nie dane im było przeczytać "Hamleta". Zdarzają się przypadki, że ktoś jest ciekawy, ale mamy wątpliwości co do jego temperamentu. Chcemy więc sprawdzić, jaką ma wyobraźnię, i proponujemy, żeby zagrał szalony korkociąg. Nie jest to powodowane tym, by kogoś poniżyć czy podciąć skrzydła. Mieliśmy przypadek, gdy pewna osoba zdawała, zdawała i zdawała. Komisja podzieliła się pół na pół. W końcu jeden z profesorów zapytał, czy kandydat kojarzy film "American Beauty" tam taka plastikowa torebka latała, i czy mógłby zagrać tę torebkę. Wtedy ten młody człowiek zrobił fantastyczną etiudę latającej torebki. Ale gdyby nie zrobił, to pewnie dalibyśmy mu jeszcze inne zadanie, żeby zobaczyć, czy da się go jakoś uruchomić. To nie jest zadanie sprawdzające na zasadzie: "skoro nie zagra pan zsiadłego mleka, to żegnamy".

L.N.: Uznaliśmy w redakcji, że styczeń to chyba ostatni moment na rozpoczęcie przygotowań do czerwcowych egzaminów. Co w takim razie powinna teraz robić osoba, która myśli o zdawaniu na wydział aktorski? W internecie pełno jest ofert szkół, kursów przygotowujących i prywatnych lekcji.

M.P.: Kursów jest ze trzydzieści, a miejsc dwadzieścia cztery, więc już wiadomo, że nie z każdej szkoły ktoś się dostanie.

L.N.: Można też wpaść w sidła ofert, bo kandydaci czytają listy absolwentów tych kursów i wydaje im się, że taka szkoła spełni marzenia.

M.P.: Istnieją szkoły renomowane, po których można się spodziewać, że dobrze przygotują. Jest Lart w Krakowie czy Szkoła Aktorska Machulskich w Warszawie. Zdarzają się szkoły, które nie psują ludzi.

B.M.: Są też aktorzy, którzy indywidualnie przygotowują do egzaminów. Niektórzy z nich szczycą się niezłą zdawalnością. I kluczowe pytanie: kursy czy aktor.

M.P.: Łatwiej mi powiedzieć, czy przygotować się z kimś, czy samemu. Jestem wyznawcą metody: jedno, dwa spotkania z aktorem, a potem samodzielnie. Trudno przez dwa spotkania totalnie zepsuć człowieka. Wielu, którzy się dostają, mówi, że ostateczną decyzję podjęli, gdy szli zapłacić za egzamin. Niektórzy kandydaci niewiele się przygotowują, ale są też tacy, którzy mają przygotowane piętnaście tekstów. Widzimy wtedy, że komuś bardzo zależy, ale co z tego, skoro te teksty są identycznie mówione. Gdy dramatyczny monolog z Szekspira czy śmieszny fragment z Moliera zanurzone są w tym samym sosie, to nic się z takiej osoby nie wyciągnie. Podczas egzaminu do szkoły aktorskiej sam popełniłem błąd w doborze repertuaru. Wybrałem opis puszczy jodłowej z Żeromskiego i profesorowie nie wiedzieli za bardzo, jakie zadanie mi dać, bo zacząłem im mówić o drzewach szumiących (śmiech) Wracając do pytania, jestem za tym, żeby pójść raz czy dwa razy na lekcje do aktora, żeby pokazał na przykład jakieś ćwiczenia na rozluźnienie szczęki. Podkreślam, na rozluźnienie, a nie jakieś zadania z korkami. Mało osób wie, że korek między zębami powoduje jeszcze większy zacisk.

B.M.: Najlepiej, gdyby to był praktykujący aktor?

M.P.: Taki, który powie: "chcę cię słuchać". Uwagi typu: "mocniej zaakcentuj słowo król" albo "tu ścisz, żeby było tajemniczo" to żadne uwagi dla młodego człowieka. Zrobi to "na małpę". Interpretacja nie będzie jego. Niech nauczyciel powie mu: "Tu jesteś interesujący, a przy tym fragmencie monotonny. Spróbuj pomyśleć nad tym fragmentem dalej, sprawdź".

B.M.: Znam przypadek dziewczyny, która była laureatką ogólnopolskiego konkursu recytatorskiego i nie przeszła nawet do drugiego etapu. I zastanawiam się, czy są na egzaminach osoby z takimi nawykami, że na pewno nie byliście w stanie nic już z tym zrobić?

M.P.: Czasami zdarza się, że przychodzą ludzie już tak dojrzali, niekoniecznie emocjonalnie czy psychicznie, ale tak włożeni przez kogoś w pewne tryby, wyobrażenie o zawodzie aktora, że więcej czasu by minęło, żeby to wszystko zedrzeć, niż dać takiej osobie się rozwinąć. Jeżeli uważa, że aktorstwo tak wygląda, to niech od razu idzie do zawodu. Akademia Teatralna przecież nie jest jedyną drogą do jego uprawiania. Niestety, coraz częściej się o tym przekonujemy. Dzisiaj recytatorów nie potrzeba w teatrze zbyt wielu. Teatr współczesny się zmienił. Odszedł od podejścia rapsodycznego, dyrektywnego. A nazwa "konkursy recytatorskie" została. Uważam, że to świetnie, że istnieją. Mogłyby ewentualnie zmienić nazwę, żeby tak nie przerażała. (śmiech) Faktycznie tak jest, że potem ci młodzi ludzie mówią: "ale przecież świetnie to recytuję". A co to znaczy, że recytuje? Albo słyszę od nich: "powiedziano mi, że ja to świetnie interpretuję". Boję się takich słów jak "recytowanie" i "interpretowanie".

***

Marcin Perchuć - aktor teatralny i filmowy, od 2016 roku dziekan Wydziału Aktorskiego Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji