Artykuły

Gorycz i nadzieja

"Cafe Panique" wg Rolanda Topora w reż. Joanny Gerigk we Wrocławskim Teatrze Pantomimy. Pisze Grzegorz Chojnowski na swoim blogu.

Gdybym miał zabrać na pantomimę kogoś, kto się takiego teatru trochę boi, bo może nie zrozumie, to zabrałbym na "Cafe Panique". Najnowszy spektakl Wrocławskiego Teatru Pantomimy jest bardzo czytelny fabularnie, atrakcyjny ruchowo i słuchowo, zostawia też miejsce na myśl o sobie w świecie i świecie w nas. Tylko nie oczekujcie od tego przedstawienia, że będzie przeniesieniem Toporowych opowiadań, że uwiedzie Was galopującymi szalonymi wizjami wziętymi z obrazów francuskiego surrealisty (choć akcenty są), tu chodzi bowiem o coś innego, co zresztą lojalnie zapowiadała reżyserka w rozmowie w Radiu Wrocław Kultura i anonsuje w programie. Topor był tym razem inspiracją, jego opowieści bazą, więc szukajmy raczej ducha twórczości Topora, nie litery. Jeśli tak do "Cafe Panique" podejdziemy, znajdziemy tę śmieszną gorycz wziętą z doświadczania niedoskonałego świata i niedoskonałych siebie oraz tęsknoty za losem lepszym, życiem... własnym. Wyraźnie wybrzmiewa w przedstawieniu Joanny Gerigk taka gorzko-pocieszająca nuta. Gdy postaci przekraczają jakąś barierę, gdy coś porzucą lub odszukają, zjawiają się wielkie ryby-łososie, by poprowadzić do szczęścia, a przynajmniej uwolnienia. Bardzo dobrze potrafią oddać tak psychologicznie ukierunkowany teatr ruchu artyści wrocławskiej Pantomimy. Cieszy powrót na scenę dyrektora-aktora Zbigniewa Szymczyka (perfekcyjny Kelner), radują wszystkie pozostałe portrety ludzi uwikłanych w niekoniecznie zgodne z prawdziwą osobowością role. Zapadają w pamięć zwłaszcza kreacje (w podwójnych rolach) Anny Nabiałkowskiej, Moniki Rosteckiej, Jana Kochanowskiego i Mariusza Sikorskiego jako Mężczyzny z parą najpiękniejszych piersi. Oni mają najwięcej do zagrania przy znakomicie przygotowanej muzyce Sebastiana Ładyżyńskiego, łączącej filmową toń i jazzbandowy luz. Równie wyborny co koleżanki i koledzy Artur Borkowski wprowadza nawet gombrowiczowski niepokój-terror, gdy jako bezręki Dyrygent dostaje magiczne protezy i - przez chwilę - rządzi. Ciekawie wkomponował w Scenę na Świebodzkim ruchomą scenografię Michał Dracz, dzięki czemu w logicznie zaplanowanym finale tytułowa "Cafe Panique" staje się synonimem przejścia z życia na siłę w inny wymiar. Tak, to się nazywa udane przedstawienie. Zabawa i coś jeszcze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji