Czechow współczesny
"Wiśniowy sad" w reż. Piotra Ziniewicza w Teatrze im. Węgierki w Białymstoku. Pisze Jerzy Szerszunowicz w Kurierze Porannym.
Gdyby reżyser nie "robił Hamleta", a aktorzy zagrali role warte muzyki Pawła Kolendy, powstałoby dzieło wybitne. A gdyby babka miała wąsy...
Czechow Ziniewicza to przede wszystkim intrygująca inscenizacja. Ponadto: świetna muzyka, bogata scenografia, dopracowane kostiumy. Nawet z bardzo nierównym aktorstwem była szansa na nietuzinkowe widowisko. Nie wyszło.
Pomiędzy Firsem a Raniewską
Firs (Krzysztof Ławniczak) i Raniewska (Grażyna Strachota) to najbardziej wyraziści reprezentanci dwóch sposobów czytania klasyki.
Stary Firs wcale nie jest stary - ma wiek i wygląd Ławniczaka, neutralny kostium (spodnie, koszula, pantofle). Aktor nie tyle wciela się w Firsa, co przyjmuje jego obowiązki, jego kwestie. Być może jest jego zastępcą (Firs umarł)? A może manipulatorem, rodzajem "kataryniarza", który nakręca widowisko, by reszta postaci mogła ożyć? Byśmy mogli posłuchać raz jeszcze wyznań, wejść w życie ludzi, którzy (jako konkretne osoby i jako typy historyczne) dawno umarli.
"Wiśniowy sad" powstał w pierwszych latach XX wieku, tuż przed wielką rewolucyjną zmianą w Rosji i całej Europie. Raniewska i jej otoczenie zostało zdmuchnięte ze sceny historii. Odejdzie w niebyt wielka dama, podstarzały fircyk (Jepichodow), niegdysiejszy dekadent (Gajew), egzaltowana panienka na wydaniu (Ania). Nawet Łopachin, ten kapitalista, cham i prostak tęskniący za lepszym towarzystwem też trąci myszką.
Tylko "formy pośrednie"
Szansę na przetrwanie mają tylko "formy pośrednie" - postaci wyrastające ze "starego porządku", lecz już naznaczone piętnem współczesności. Łatwo je odróżnić - po wystających spod prostej, ciemnej sukienki krwiście czerwonych martensach (Waria), po militarnej kurtce i jeansach (Jasza).
"Wiśniowy sad" można postrzegać jako specyficzne "dziady" - wywoływanie duchów z przeszłości, którym zezwala się opowiedzieć własne historie, daje szansę zrozumienia, uzyskania spokoju. Jeżeli reżyser coś podobnego nawet miał na myśli, to wizja nie stała się ciałem. Przedstawienie balansuje pomiędzy ubranym w historyczny kostium "teatrem lektur szkolnych" i całkowicie współczesnym odczytaniem dramatu. Zarówno zwolennikom robienia klasyki "po bożemu", jak i fanom skrajnego nowatorstwa będzie towarzyszyło uczucie niedosytu. Jako inscenizacja klasyczna "Wiśniowy sad" Ziniewicza niczego ciekawego nie wnosi. Jako próba uwspółcześnienia Czechowa jest interesujący, ale zatrzymuje się w pół kroku. Ten brak zdecydowania przekłada się niekorzystnie na aktorstwo. Panuje niepewność co i jak grać. Zestawienie postaci "z lamusa" i tych zdecydowanie współczesnych mogłoby dać bardzo ciekawe efekty. Jednak zamiast oczekiwanej "chemii" pojawia się chaos, a przedstawienie zaczyna się dłużyć.
Coś się zacięło
Coś w tej maszynerii nie zagrało. Może niepotrzebnie rozbudowano realistyczną scenografię? Profesor Andrzej Strumiłło wykonał sporą pracę, ale chyba do nieco inaczej, tradycyjniej pomyślanego przedstawienia. Może wystarczyłyby świetne kostiumy?
Z tego zamieszania da się wyłowić kilka poprawnych, przyzwoicie zrobionych ról - m.in. Raniewska Strachoty, Jasza Rafała Olszewskiego, Duniasza Moniki Zaborskiej-Wróblewskiej.
"Wiśniowy sad" to widowisko z doskonałym pomysłem i chaotyczną realizacją. Najmocniej wbija się w pamięć doskonała muzyka Pawła Kolendy. Gdyby reszta zagrała równie dobrze...