Artykuły

Nowy "Hamlet"

Nowy "Hamlet" warszawski jest przedstawieniem typu mającego długą tradycję w Teatrze Polskim i ulubionego przez szeroką publiczność: przedstawieniem olśniewającym barwnością kostiumów i rozmaitością dekoracji. Całość ujęta jest w 15 obrazów, w których (jeśli się nie mylę) tylko cztery razy dekoracje się powtarzają: bogactwo nielada, tym bardziej, że znaczną ich część stanowią architektury fantazyjne, które bez większego trudu można było zapewne zaprząc do liczniejszych funkcji. Zmiana tych dekoracji, przeważnie monumentalnych, dokonywała się stosunkowo szybko, niemniej konieczne były, prócz trzech dłuższych antraktów, i parominutowe nieraz przerwy pomiędzy poszczególnymi obrazami.

Inną wydatną cechą przedstawienia jest powolne tempo, tradycyjnie zresztą u nas związane z pojęciem "wielkiego repertuaru". Już pierwsze zdania sztuki dają je poznać; a przecież to jest zmiana warty, która by się mogła dokonać i z piorunującą szybkością. Wszystkie wchodzenia, wychodzenia, powitania, pożegnania odbywają się majestatycznie z wielką szczodrobliwością w szafowaniu czasem. W innych znów wypadkach zastosowano powolność "nastrojową", tak jest np. w scenie przysięgi, a w hamletowskiej odpowiedzi "Słowa... słowa... słowa" pauzy są wielokrotnie dłuższe od wyrazów. Przy tej metodzie przedstawienie trwa cztery godziny z dobrym okładem, a przecież obejmuje chyba niespełna połowę szekspirowskiego tekstu. W takim samym czasie londyński "Old Vic" gra całość "Hamleta", bez jednego skrótu.

Rzecz oczywista, że przy takim potraktowaniu otworu akcja - wiadomo jak w "Hamlecie" obfita i złożona - dominuje jako element sceniczny nad cieniowaniem charakterów i promieniowaniem poetyckiego słowa. Kreacja Hamleta p. Mariana Wyrzykowskiego harmonizowała z tym ujęciem całości. Artysta ten znany jest, zwłaszcza jako recytator, ze swojej skłonności do bujnego głosowo, retorycznego patosu. Można się było obawiać, że ten czynnik będzie przeważał i w jego królewiczu duńskim. Spotkała nas wielka niespodzianka. Artysta zademonstrował arcywzór opanowania: jego Hamlet wybucha ledwo w kilku scenach najwyższego dramatycznego napięcia, na ogół mówi głosem wyczuwalnie tłumionymi, jego oburzenie wypowiada się raczej w tremolandach frazy, a sarkazm w modulacjach głosu. Szczególną powściągliwość dynamiki zastosował do monologów. Poszedł w tym kierunku bodaj nawet za daleko. Zwłaszcza monolog "Być, czy też nie być" dosyć na tym ucierpiał: pierwsza zwłaszcza jego część wygłaszana w głębi sceny nie była miejscami wprost uchwytna dla ucha. A cóż mamy wyraźnie słyszeć jeśli nie tę wielką kaskadę poezji. Hamlet p. Wyrzykowskiego jest nade wszystko Hamletem akcji, najbardziej niejako się wypowiada w scenie przedstawienia i w scenie pojedynku. Elastyczny krok artysty, jego postawa, jego orli profil, jego opanowana prawie do nieruchomości maska: wszystko to służy tej interpretacji roli. Przyszła jej w pomoc i reżyseria, która kazała Hamletowi wygłaszać większość monologów w postawie stojącej, bez żadnego oparcia. Zaiste, Hamlet p. Wyrzykowskiego w niczym nie przypomina koncepcji, za którą się opowiada p. Iwaszkiewicz w programie teatralnym (a wedle której jest to człowiek nie mający sił do udźwignięcia ciężaru życia), ani też mętnej koncepcji Wyspiańskiego, którą w tymże programie przypomina p. Szyfman (głoszącej, że mścić się można za krzywdę swoją, ale nie ojca). Interpretacja p. Wyrzykowskiego jest w większej zgodzie z najnowszą szekspirologią. Jest to Hamlet odważny, energiczny, bystry, niewątpliwie ciekawy, aczkolwiek trudno powiedzieć, że wybitnie sympatyczny. Z zajęciem śledzimy jego działania, uderza nas jego sarkazm, zastanawiają refleksje, ale trochę w nim mało akcentów uczuciowych. Jest to Hamlet bardziej oburzony na świat, niż bolejący. Hamlet to niewątpliwie oryginalny, lecz w porównaniu z wielkimi Hamletami dnia wczorajszego raczej suchy.

W scenie przybycia aktorów stanął ten Hamlet twarzą w twarz ze swoim poprzednikiem na deskach Teatru Polskiego, p. W. Brydzińskim. Ten, który był królewiczem duńskim przed 25 laty, dziś gra rolą Starego Aktora. Jesteśmy wstrząśnięci, kiedy się rozlega jego głos: metaliczny jak dzwon, ale wzdragający się przed najwyższym nawet napięciem siły, a przecież zawsze ludzki, zawsze ciepły. Porównanie tych dwóch Hamletów mogłoby doprowadzić do różnych wniosków, niektóre z nich' byłyby może korzystne dla p. Wyrzykowskiego, to pewna jednak, że nie ma on serdeczności swojego poprzednika i żaden z jego monologów tak nie poruszył uczuciami słuchaczy jak - o ileż mniej poetycko potężny - monolog Starego Aktora o Hekubie. (Inna sprawą że trudno zrozumieć, dlaczego p. Brydziński w tym monologu "zgrywa się" gestykulacyjnie, przecież to w sprzeczności z zasadami, o których mowa we wskazaniach Hamleta dla aktorów).

Z innych wykonawców wyróżniają się zwłaszcza p. Chmurkowski, doskonały I grabarz, i p. Buszyński, który okazał wielkie poczucie miary artystycznej jako Poloniusz. Ofelię z wdziękiem i dyskrecją odtworzyła p. Barszczewska. Wszyscy inni wykonawcy okazali dużo staranności, godnej zadań, choć niektóre były nad ich siły. Nieporozumieniem było tylko powierzenie roli Fortynbrasa artyście skądinąd dobremu, ale wyspecjalizowanemu w graniu czarnych charakterów arystokratycznego pochodzenia. Przecież Fortynbras to ma być "a delicate and tender Prince"!

Defektem prawie ogólnym było częste wypadanie z rytmu wiersza; nie wszyscy też młodsi błyszczeli czystością dykcji, co uderzało zwłaszcza w porównaniu z wymienionymi tylko co artystami starszego pokolenia.

Kostiumy (projektowane przez p. Karola Frycza) miały ogólny charakter renesansowy. Dla dekoracji obrał p. Frycz drogę dwutorową: w niektórych dominują elementy realistyczne (mury zamkowe, dziedziniec, namiot Fortynbrasa, cmentarz), w innych panuje architektura fantastyczna: konstrukcje schodowe, gigantyczne kolumny, pilastry i łuki, przypominające ra-czej monumentalne budowle współczesne.

W scenach zespołowych widać było m. in. troskę inscenizatora (p. A. Szyfmana) o malarską rytmikę plam barwnych. Szczególnie wyróżnić należy scenę przedstawienia i pojedynku (który tak często w dobrych nawet inscenizacjach "Hamleta" zawodzi).

Po raz drugi słuchało się przekładu Jarosława Iwaszkiewicza (po raz pierwszy w r. 1939). Nie świadczy to dobrze o naszym - rzekomo tak wielkim - miłośnictwie literatury, że dzieło takiej ambicji dotychczas nie ukazało się w druku. Na podstawie wrażenia słuchowego trudno je oceniać. Niektóre' szczególniej pamiętne wersety, które ucho dłużej zatrzymuje, tonują swo-bodą i świeżością. Miło jest słyszeć żywe kolokwializmy zamiast literackiej sztywności daw-nych tłumaczeń. Za przykład szczęśliwej odwagi może służyć dwuwiersz: "Świat wyszedł z orbit i mnież to los srogi - każe prostować bego błędne drogi?"... (Odpowiednik szekspirowskiego The time is out ot joint itd.) O niektórych wersjach chciałoby się dyskutować; tylu innych się, niestety, nie dosłyszało. Zadziwia nieco spora ilość "poetyckich" inwersyj, stanowiących tradycję naszych tłumaczeń, ale czy godną perpatuowania? ("I więdną wtedy wczesnej wiosny kwiaty", "A gdy reńskiego łyknie szklankę wina", "Niźli się waszym śniło filozofom" itp.).

Bardzo szczęśliwą myślą było zastosowanie muzyki Moniuszki w opracowaniu T. Szeligowskiego, wnosi ona do przedstawienia miły ton romantyczny i jest żywym przypomnieniem najpiękniejszych tradycji szekspirowskich naszej sceny.

W drukowanym programie przedstawienia p. Iwaszkiewicz i p. Szyfman wypowiadają wiele uwag, któreby mogły stać się substratem bardzo długiej dyskusji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji