Artykuły

Jak na Toruń jest bardzo dobrze

"Tango" Sławomira Mrożka w reż. Piotra Ratajczaka w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pisze Grzegorz Giedrys w Gazecie Wyborczej - Toruń.

Im jestem starszy, tym bardziej rozumiem szaloną i chaotyczną rodzinę Stomila. Wolę ich podłą wolność niż szlachetne poddaństwo zasadom, które tak sobie upodobał intelektualnie ich konserwatywny syn

"Tango" Sławomira Mrożka, które wystawił Piotr Ratajczak w Teatrze Horzycy w Toruniu, opowiada o odwiecznej walce młodości ze starością, rewolucji z kontrrewolucją, nowoczesności z konserwatyzmem. Akcja rozgrywa się w mieszkaniu trzypokoleniowej rodziny. Artur, syn Stomila i Eleonory, nie może znieść życia bez systemu wartości, usiłuje więc dokonać przewrotu i zaprowadzić własne porządki we własnym artystowskim domu.

Ten sprawnie zrealizowany spektakl spokojnie może obejrzeć młodzież, aby poznać jeden z najważniejszych dramatów Mrożka. Ratajczak doskonale pokazuje najważniejsze motywy i tematy charakterystyczne dla Mrożkowskiego świata. Ale od razu należy podkreślić, że ci, którzy mieli szansę poznać "Tango" we wspaniałej interpretacji Jerzego Jarockiego w Teatrze Narodowym, wyjdą z tego spektaklu bardzo rozczarowani.

Reżyser, jak przyznawał w przedpremierowych wypowiedziach, osadził rodziców w świecie liberałów i wolnościowców, którzy gwałtownie wzbogacili się na przełomie 1989 roku w Polsce. Młodzi to ci, którzy nie są beneficjentami tej wielkiej przemiany społecznej. Doskonale rozumiem motywy Ratajczaka, ale nie rozumiem, dlaczego tę myśl poprowadził tak mało konsekwentnie. Jedynym mocniejszym sygnałem jest nieudany performance Stomila (w tej roli Paweł Kowalski), w którym bohater siedzi półnago na scenie, maluje swoją twarz w barwy wojenne, deklamując "Przesłanie Pana Cogito" Herberta, po czym krzyczy "Byliśmy głupi" i udaje samobójstwo. Szkoda, że tego wyrażonego przez prof. Marcina Króla samooskarżenia całej formacji solidarnościowej nie wykorzystał w dalszej części spektaklu.

W pewien sposób przedstawienie Ratajczaka z pogardą odniosło się do realiów. Mrożek pokazał absurdalny porządek, w którym dzieciak uczy moresu rodziców. Okazuje się, że dziś młodzi Polacy to najbardziej konserwatywne światopoglądowo pokolenie od lat. Dlaczego nie odwrócić sytuacji i tego Mrożkowskiego absurdu nie ograć jako prostą statystyczną prawdę? Dlaczego nie zanurzyć tego tekstu silniej w świecie młodzieży, która tak mocno deklaruje przywiązanie do tradycji narodowych i religijnych?

Konserwatyzm Artura (Arkadiusz Walesiak) wygląda jednak bardzo nieszkodliwie. Bohater biega po scenie z nabitym rewolwerem, ale w jego zachowaniu nie ma fanatyzmu i jakiejś szczególnej zapalczywości. Jest w nim jedynie rozpaczliwa nadzieja, że za sprawą sakramentu małżeństwa świat wróci na swoje właściwie tory i wszystko będzie tak jak dawniej. Od razu widać, że kontrreformacja się nie powiedzie, bo w końcu Artura zeżrą wątpliwości. I w końcu i tak będzie musiał odwołać się do przemocy, ale w przemocy lepsi są Edkowie - prymitywni ludzie, dla których ideologiczny kościec to tylko baza do rozlewu krwi, zdobycia i utrwalenia władzy.

W sztuce głośno brzmi myśl, że społeczeństwo, które marzy o powrocie do tradycyjnych wartości i ról społecznych, zmierza w istocie do wojny. Edek (kolejna znakomita rola Tomasza Mycana) jest konsekwencją każdego reżimu, który ogołaca nas z osobistych i publicznych wolności. A gdy ich się pozbędziemy - w imię ratowania społeczności przed obcym wpływem, w imię ratowania starego porządku i narodowej substancji - w ich miejsce wchodzi chaos i przemoc.

Toruńska publiczność żywiołowo reagowała na wszelkie treści, które można było odnieść do naszej obecnej sytuacji politycznej. Ale Ratajczak, jeśli chodzi o aktywizm i zdecydowane stanowisko wobec tego, co się obecnie dzieje, zatrzymał się w pół drogi. I stracił szansę na stworzenie mocniejszej wypowiedzi: ubranej w konkret, przebranej w konkretne hasła i konkretne postaci. Jakby ostatecznie zabrakło mu odwagi i determinacji, żeby głównym zarzutom Mrożka znaleźć właściwy adres.

Za każdym razem, kiedy oglądam albo czytam "Tango", coraz silniej jestem za porządkiem Stomila. Niech oni już sobie uprawiają radosną ruję i porubstwo, niech szerzą zgorszenie i manierują młodzież, bo to jest zawsze lepsze niż pijany głupiec, który - mając najszczersze intencje - wymachuje rewolwerem. Ale tu tej szalonej i w gruncie rzeczy nieszkodliwej rodzinki nie da się lubić. Reżyser oszczędził jej czułości.

Nie da się lubić też scenografii. Na miejscu jest oczywiście niewyniesiony przez lata katafalk po pogrzebie dziadka i rewolwer, który wypala w ostatnim akcie. Reszta wydaje się całkowicie zbędna. Ładnie wygląda pokój, w którym rodzina Stomila oddaje się chuci, ale pomieszczenie jest tak bardzo głęboko sceny, że aktorów trzeba dodatkowo nagłaśniać. Piętrowe dekoracje powstały tylko po to, żeby Ala (Joanna Rozkosz) i Edek mogli się po nich wspinać. A już zupełnie nic nie uzasadnia obecności na scenie potężnego ekranu.

Smutne jest też to, że Arkadiusz Walesiak, aktor skądinąd bardzo wszechstronny, nie uniósł roli Artura - zagrał z taką samą energią i dystansem jak w mocno przeciętnym "Napisie". Ze sceny zmiótł go za to Mycan - jego Edek był zarazem śmieszny i przerażający. To jest idealny bohater naszych czasów - może mieć każde poglądy polityczne, a o haśle "Bóg, honor, ojczyzna" przypomina mu ściągawka z kieszeni.

Publiczność nagrodziła "Tango" owacją na stojąco. Ale zaraz po spektaklu pojawiła się niepewność. "Jest dobrze jak na Toruń" - dało się słyszeć. I chyba żaden inny komplement nie będzie w tym momencie bardziej celny i bardziej smutny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji