Artykuły

Wrocławski "Makbet" na medal!

"Makbet" Williama Szekspira w reż. Agaty Dudy-Gracz w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu. Pisze Grzegorz Ćwiertniewicz w Teatrze dla Was.

I oto mamy wrocławską adaptację "Makbeta" Wiliama Szekspira. Ale jaką! Wybitną pod każdym względem. Zachwycać się nią można już od dwóch miesięcy. Nie ma w tym bezokoliczniku krzty przesady. Tak dobrego przedstawienia nie ogląda się za często. Zwłaszcza ostatnio we Wrocławiu. Zachwycających się "Makbetem" jest mnóstwo. Widownia Teatru Muzycznego "Capitol" za każdym razem pęka w szwach. I tym razem trudno było dostrzec choćby jedno wolne miejsce. Bilety rozchodzą się błyskawicznie, a listy rezerwacyjne stale się wydłużają. Z pełną odpowiedzialnością potwierdzam, że ci, którzy walczyli o wejście na salę, nie przelali swojej krwi na darmo. Otrzymali w zamian genialne przedstawienie krwią przez twórców namalowane. Mogli się nawet w tej krwi wykąpać - za żądzę władzy, za zło, za uleganie pokusom.

Dominantą spektaklu jest w moim odczuciu właśnie krew. Czuć ją po przekroczeniu progu sali teatralnej, choć tej prawdziwej nigdzie nie ma. A jednak trudno wyzbyć się wrażenia, że w każdym momencie można wdepnąć w czerwoną kałużę. To dzięki efektownej scenografii i grze świateł krew rozlewa się po scenie, spływa z niej i zalewa publiczność. Ta musi zanurzyć się w niej choćby na chwilę, bo bez świadomości, że winę za zepsucie świata ponosi częściowo ona sama, trudno będzie o oczyszczenie się z tej winy, a taką rolę przypisuję właśnie inscenizacji Agaty Dudy-Gracz. Trzeba wyraźnie w tym miejscu zaznaczyć, że reżyserka nie demoluje swoim przedstawieniem "Makbeta" Szekspira, nie pisze na nowo dramatu, nie staje się on dla niej punktem wyjścia do jakiejś szalonej prowokacji. Adaptuje utwór na scenę, nie wtrąca się w niego słowem, ale ingeruje gestami aktorów i scenicznymi obrazami. Opowiada widzom dzieje tytułowego bohatera, ukazując wydarzenie po wydarzeniu. Jaką zaletą tego widowiska jest brak bezsensownych i beznadziejnych udziwnień! Opowiada, ale, jak już wspomniałem, dopowiada obrazami. Inscenizacja ta jest bardzo udana i niczym nie przypomina tych, które często powstają na potrzeby szkolne. Od razu trzeba zaznaczyć, że nie jest to raczej przedstawienie dla młodzieży, którym poloniści mogliby zastąpić omówienie lektury szkolnej. To rzecz dla dorosłych (i dojrzałych emocjonalnie), nie tylko ze względu na imitacje dzikich scen seksualnych, choć dalekie są od gorszenia i obrazują w zasadzie jedynie zezwierzęcenie człowieka, ale również na jej przekaz. W tym przewrażliwionym kraju nauczyciele mogliby mieć za przyprowadzenie uczniów do "Capitolu" niemałe problemy. Warto jednak, by obejrzeli i rekomendowali. Tego im przecież nikt zabronić nie może, a bilet uczeń może kupić sobie sam.

Szczególnym czyni ten spektakl wspomniana już i scenografia (autorką jest reżyserka), i gra świateł. Elementy te czynią "Makbeta" Dudy-Gracz baśniowym, a przez to magicznym. Plastyczność jest tutaj królową! Po raz pierwszy urzekła mnie scenografia, której tak naprawdę na scenie nie było. Zapadnia teatralna - oto jej stały element. Stawała się na chwilę polem bitwy, wrzosowiskiem, zamkiem i czym tylko. Wydaje się, że rezygnacja ze scenograficznego przepychu była w pełni świadoma. Szło bowiem o to, by widzowie skoncentrowali się przede wszystkim na słowie i ruchu. W słowie i ruchu wszyscy aktorzy odnaleźli się znakomicie. Z pełnym profesjonalizmem wygłaszali swoje kwestie. Ucharakteryzowani i obleczeni w barwne kostiumy byli bez wątpienia żywą scenografią, od której trudno oderwać wzrok.

Głównymi bohaterami, jak łatwo się domyślić, byli Makbet (Cezary Studniak) i Lady Makbet (Magdalena Kumorek). Obie kreacje piękne, żywe i wiarygodne. Zachodzę w głowę, dlaczego Makbet ani na chwilę nie opuścił kwadratu, w którym został umiejscowiony (a może przeoczyłem?). Czyżby dlatego, że nie mógł przeskoczyć samego siebie, że nie mógł wyjść z siebie, przezwyciężyć siebie, że był tak naprawdę tchórzem? Zaintrygowała mnie Kumorek swoją kreacją Lady Makbet. A to dlatego, że wydawała się na początku być inną od tej, którą powołał do życia Szekspir. Szekspirowska od samego początku zapowiadała się na "femme fatale", ta Kumorek była najpierw łagodna, ale tylko po to, by w konsekwencji stać się mimo wszystko tą złą. Urzekło mnie to przejście od charakteru do charakteru. Trzeba wyraźnie podkreślić, że wszystkie inne role były w tym przedstawieniu tak samo ważne. Nie odważyłbym się wyróżnić szczególnie któregoś z aktorów, gdyż każdy z nich z takim samym zaangażowaniem pracował na powodzenie tego przedsięwzięcia. W tym przypadku jeden aktor niewiele znaczy. Liczy się zespół. Praca zespołowa zasługuje tym razem na uznanie. Imponowali aktorzy umiejętnościami wokalnymi, znakomitą dykcją i interpretacją, odnalezieniem się w dynamicznej choreografii i w ogóle - w dynamicznym spektaklu. Nie darowałbym sobie jednak, gdybym nie docenił rozwoju aktorskiego Heleny Sujeckiej. Widać jak bardzo dojrzała przez kilka ostatnich lat i jak podniosła się jej sceniczna świadomość. Oby już nigdy nie pozwoliła napisać o sobie inaczej.

***

Grzegorz Ćwiertniewicz - doktor nauk humanistycznych (historia filmu i teatru polskiego po 1945 roku), polonista, wykładowca akademicki, pedagog, autor wydanej pod koniec 2015 roku biografii Krystyny Sienkiewicz - "Krystyna Sienkiewicz. Różowe zjawisko"; należy do Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych (AICT/IATC); jego teksty można przeczytać w "Polonistyce", "Teatrze", "Dyrektorze Szkoły", "Kwartalniku Edukacyjnym" i "Edukacji i Dialogu"; współpracował jako recenzent z Nową Siłą Krytyczną Instytutu Teatralnego im. Z. Raszewskiego w Warszawie, wortalami: "Dziennik Teatralny"; od 2013 recenzent wortalu "Teatr dla Was".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji