Artykuły

Powrót do klasyki

- Warszawa ma najwięcej repertuarowych scen w Europie, jednak za ilością nie idzie jakość i na tegorocznych XXXI Opolskich Konfrontacji Teatralnych jest to widoczne. W konkursie nie ma żadnego teatru warszawskiego. Gdyby to były konfrontacje teatralne, które zamiast "Klasyka Polska", nazywałyby się "Komedia Głupia", to pewnie można by było przywieźć i pokazać kilkanaście spektakli - Paweł Sztarbowski podsumowuje opolski festiwal w rozmowie z dziennikarkami gazety ConFronta.

Karolina Bujak i Alicja Gawinek: Z Pana osobą kojarzy się "Trans-fuzję". Na czym ona polegała?

Paweł Sztarbowski: Zrobiliśmy dwa happeningi pod warszawskimi teatrami. Pierwszym z nich było zapalenie zniczy pod teatrami, które uważamy za martwe. Centrum akcji znajdowało się pod Teatrem Polskim. Oszczędziliśmy tyko dwa teatry: Teatr Dramatyczny i TR Warszawa. Drugi happening odbywał się pod Teatrem Ateneum. Większość warszawskich teatrów tak przejmuje się swoją stołeczną rolą, że stały się, owszem, stolicą, ale złego gustu i wszystkiego co stare i obrzydliwe. "Trans - fuzja" miała wyrazić protest przeciwko temu, że w teatrach Warszawy nic się nie dzieje. Warszawa ma najwięcej repertuarowych scen w Europie, jednak za ilością nie idzie jakość i na tegorocznych XXXI Opolskich Konfrontacji Teatralnych jest to widoczne. W konkursie nie ma żadnego teatru warszawskiego. Gdyby to były konfrontacje teatralne, które zamiast "Klasyka Polska", nazywałyby się "Komedia Głupia", to pewnie można by było przywieźć i pokazać kilkanaście spektakli. W Warszawie pod przykrywką ambitnego teatru kwitnie komercyjna działalność rozrywkowa.

Mówi Pan o Warszawie, a jakie jeszcze teatry w Polsce powinny przejść transfuzję?

- Trzeba by pewnie wymienić około 90% teatrów w Polsce. Łatwiej wymienić te, którym "Trans - fuzja" nie jest potrzebna. I tu zaliczyłbym dwa warszawskie, które już wymieniłem, a poza tym Stary Teatr w Krakowie, Teatr Wybrzeże, Teatr Współczesny w Szczecinie, Teatr Współczesny we Wrocławiu, teatry w Wałbrzychu i Legnicy oraz teatr w Opolu. Okazuje się, że wystarczą dobre pomysły i umiejętność stworzenia zespołu aktywnych ludzi.

Jaka więc jest Pana zdaniem kondycja artystyczna teatrów w Polsce?

- Bardzo zła. Musimy pamiętać, że znakomite spektakle, które oglądaliśmy na festiwalu to raczej wyjątek niż reguła. Właściwie wszystkie pokazują jak żywo i współcześnie można czytać klasykę. Teksty Słowackiego czy Wyspiańskiego nie są muzealnymi eksponatami, które stoją w szklanych gablotach. Ich bohaterami nie są chłoptasie w białych koszulach, którzy patrzą w niebo i w spazmach recytują wiersze. To są teksty żywe i współczesne, trzeba tylko mieć odwagę to dostrzec.

Czy da się wystawiać dramaty klasyczne nie zmieniając ich języka?

- Przecież na opolskich konfrontacjach glądaliśmy dwa przedstawienia, gdzie wiernie posługiwano się zapisanym językiem - to "Fanta$y" Jana Klaty i "Sędziowie" [na zdjęciu] Anny Augustynowicz. "Fanta$ego" odsądzono od czci i wiary, że masakruje tekst, a przecież aktorzy wygłaszali swoje kwestie z dbałością o średniówkę. Klata zmienił jedynie otoczkę, a ironia językowa Słowackiego okazała się wartością. W "Sędziach" nie mamy właściwie żadnej ingerencji w tekst, u Klaty jest on nie tyle pocięty, co dodano do niego trochę bluzgów. Może to wzbudzać sprzeciwy. Ale to działa! Jeszcze inny zabieg zastosował Rudolf Zioło w "Weselu" - odrzucił rytm, do którego w związku z tym utworem jesteśmy przyzwyczajeni. Tematy, które twórcy znaleźli w tekstach Słowackiego i Wyspiańskiego, okazały się nośne, a dawny język się zrozumiały. Tak jakby napisał to ktoś nie kilkaset lecz kilkanaście lat temu.

Czy uważa Pan, że obecnie reżyserzy chętnie i często sięgają po klasyczne teksty?

- Klasyka wraca. W teatrze zachodnim to już trwa od jakiegoś czasu, u nas to pojawiło się niedawno. Dużo tutaj przełamały Re_wizje w Teatrze Starym w Krakowie, które pokazują, że teksty takie jak "Horsztyński", "Ksiądz Marek", "Wielki człowiek do małych interesów" da się odnieść do współczesności. Podstawowym kryterium w ocenianiu takiego teatru jest to, co dane przedstawienie mówi o świecie, jak analizuje otaczającą rzeczywistość. Kryteria estetyczne są drugorzędne. Przecież estetyka Augustynowicz i estetyka Klaty czy Artura Tyszkiewicza leżą na antypodach, a mimo to te przedstawienia dotykają czegoś ważnego. Kwestia, czy to jest ładne, brzydkie, kolorowe czy szare jest zupełnie wtórna.

A brutalność, nagość która tak często pojawia się w teatrze?

- W Opolu nie było takich przedstawień. Jeśli te środki stosowane są tylko po to, by zrobić skandal, to lepiej je sobie darować. Ale jeżeli używa się ich do opisu świata i pokazania człowieka w sytuacji krańcowej, nie ma przed tym ucieczki.

Czy jednak w tej chwili nie mamy nadmiaru takich przedstawień?

- Jest ich tak naprawdę niewiele, ale robi się wokół nich tyle niepotrzebnego szumu, że wydaje się, że to w teatrze codzienność. A przecież one giną wśród całej fali teatru rozrywkowego.

Czym są Konfrontacje?

- Konfrontacje powinny przede wszystkim pokazywać bogactwo naszej literatury dramatycznej i tego, co ona może znaczyć dla współczesnego człowieka. I nie można podchodzić do nich na kolanach, bo to nie są teksty koturnowe. Kiedy Słowacki pisał "Fantazego" wywoływał dużo większe emocje niż "Fanta$y" Klaty. Słowacki był uznawany za zdrajcę paradygmatu romantycznego i Klata świetnie z tego skorzystał. Zderzył piękny język Słowackiego, niesamowicie ironiczny, z obrzydliwą rzeczywistością blokowiska. A nam się kojarzy, że Słowacki to natchniony romantyk w modnym kołnierzyku, który "spala duszę w aloesie". Równie ostre sprzeciwy wzbudzał Wyspiański.

Jak podsumowałby Pan XXXI Opolskie Konfrontacje Teatralne?

Konfrontacje pokazują zwycięstwo ambitnego teatru artystycznego oraz to, jak bardzo ludzie takiego teatru potrzebują. Pod tym względem opolska publiczność jest rewelacyjna. Opole zburzyło mit, że teatr Klaty, Zadary czy taki, który zaprezentował Artur Tyszkiewicz podoba się jedynie wąskiej grupce krytyków, natomiast publiczności w ogóle nie obchodzi. Festiwal pokazał także, że mamy w Polsce dwóch dyrektorów gigantów - Mikołaja Grabowskiego i Macieja Nowaka. Po dwa przedstawienia z Teatru Starego i Teatru Wybrzeże najlepiej świadczą o wysokim poziomie artystycznym tych scen. Tym bardziej przykre, że losy obu dyrektorów wciąż wiszą na włosku. Widocznie władze wolą, jak jest bezpiecznie i nijako. Odwagi nikt nie chce promować, a przecież jest ona podstawą w każdej dziedzinie sztuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji