I teatr, i film
Pojechałem popatrzeć jak drożdże fermentują. Popatrzeć z bliska nie tylko na Teatr Stary w Krakowie, któremu "Polityka" przyznała swoją nagrodę "Drożdży", ale też na Teatr im. Słowackiego w spokojnej przystani. Teatrowi Staremu nie działo się dobrze. Tradycyjny Kraków wolał Teatr im. Słowackiego. Kierownictwu Teatru Starego miano z reguły to i owo za złe. Obecnego dyrektora Jana Pawła Gawlika szczypano do niedawna bez wytchnienia. Dopiero po "Dziadach" w Teatrze Starym głosy krytyczne przycichły i Kraków uwierzył, że przy Placu Szczepańskim wyrósł mu jeden z czołowych teatrów w Polsce. A że w Krakowie wszystko mierzymy historią, więc zaczęto uzupełniać, że już Hubner przed Gawlikiem, ba, że już Krzemiński przed Hubnerem... Lepiej późno niż nigdy. Chociaż wątpię czy euforia potrwa długo. Na horyzoncie - "Wyzwolenie" w reżyserii Swinarskiego: co to będzie? co to będzie? A Warszawa czeka. I aktorzy po cichu zawsze o niej marzą.
Oglądam w Teatrze Starym "Noc listopadową". W inscenizacji i scenografii Wajdy. Pisano już wiele i entuzjastycznie o tym przedstawieniu - a że podzielam ów entuzjazm, więc powtarzać wielu pochwał nie muszę. Ta "Noc Iistopadowa" objawiła się za pośrednictwem Wajdy jako sztuka przenikliwie współczesna w swoich środkach wyrazu, odkrywcza słowem i psychologią postaci, a także stylem gry aktorskiej i kompozycji plastycznej. Zniknęła secesyjność i młodopolskość, zniknęły schematy i utarte drogi przekazywania teatru Wyspiańskiego dzisiejszej widowni, powstało przedstawienie nowatorskie, poniekąd przełomowe, a przecież - i w tym tkwi sedno triumfu Wajdy - bynajmniej nie przeczące myśli poety, przeciwnie, idące jej śladem, tyle że wydobywające z cienia motywy, których dawniej nie dostrzegano czy też nie doceniano. Dotyczy to zwłaszcza trzech bardzo ważnych elementów sztuk: dynamizmu rewolucyjnej nocy powstania, interwencji i udziału olimpu antycznego w wydarzeniach tej Nocy i wreszcie obu postaci o najsilniej określonej w dramacie osobowości: Konstantego Romanowa i Joanny Grudzińskiej.
Niejeden z reżyserów (np. Dejmek) umiał wprawić w żywiołowy ruch sceniczny bunt podchorążych, poderwanych przez Wysockiego. Ale dopiero Wajda osiągnął w tych scenach szczyty ekspresji. Żołnierze rwą do Arsenału, zda się, że cała scena jest w ruchu, w biegu, w powstańczym zrywie, w wybuchach sprawiedliwego choć czasem ślepego gniewu ludu. Do walki zagrzewają bóstwa. Ale gromkie tyrady Ateny, jęki Nike spod Cheronei, czy nawet wyzwania Nike Napoleonidów słabo się sprawdzały na scenie, przeważnie niecierpliwiły. Wajda świat nadziemski przeniósł w świat opery. Dało to efekt piorunujący. Właśnie przez oddalenie w muzykę (świetne dzieło Zygmunta Koniecznego), w chóralny śpiew, w melorecytację, stał się udział greckich bóstw w złowieszczej nocy nad Wisłą potężnym akordem teatru współczesnego, powracającego czasem do wagnerowskich założeń, zresztą i Wyspiańskiemu bliskich. Nie wyobrażam sobie, by można odtąd naturalistycznie podawać teksty bogiń (wybitne osiągnięcia Barbary Bosak, Elżbiety Karkoszki i Ewy Ciepieli). W planie realistycznym pozostawił Wajda tylko duet Nike Napoleonidów z Chłopickim (Edward Lubaszenko) - scena w Teatrze Rozmaitości nie należy zresztą do najlepszych w przedstawieniu Wajdy - oraz skrócony duet Demeter (jubilatka Zofia Jaroszewska gra z młodą siłą i dysponuje pięknym głosem) i Kory (Anna Dymna). Wajda korzysta w teatrze z opery jak korzysta z filmu. Tak znowu potwierdza tezę, że najlepiej jest, gdy reżyser teatralny pracuje również w filmie, i odwrotnie. Związki teatru z filmem są niebezpieczne tylko dla słabych.
Tyle już pisano o ustawieniu Wielkiego Księcia i Księżny Łowickiej w tym przedstawieniu, że wystarczy mi dorzucić, iż erotyzm tej pary tkwi immanentnie w sztuce, podobnie jak skomplikowany charakter Konstantego i jego postawy politycznej w 1830 roku. A że porwana jego męskością żona-Polka widzi w nim wcielenie Aresa? To pomysł Wajdy, który można mu wybaczyć i który może mieć za sobą pewne argumenty. Zwłaszcza gdy Teresa Budzisz-Krzyżanowska umie ukazać złożoność stosunku Joanny do męża, i gdy Konstantego gra Jan Nowicki.
Nowicki w "Biesach" (Wajdy), Nowicki w "Procesie" (Jarockiego), Nowicki w "Sanatorium pod klepsydrą" (Hasa), a teraz znowu w sztuce reżyserowanej przez Wajdę. Co rola to kreacja, i jakaż rozpiętość tych ról! Kto z młodych aktorów polskich dorównuje dziś Nowickiemu?
Wracam do Wajdy. To czołowy polski reżyser filmowy, o którym piszą studia i rozprawy. Ale Wajda nigdy nie chciał poprzestać na reżyserii filmowej, jak nie wystarczały mu studia plastyczne. To również człowiek teatru. Drogę Wajdy jako reżysera teatralnego wyznacza ostatnie dziesięciolecie ("Wesele" - 1963, "Biesy" - 1972). Jednego znam we współczesnym świecie sztuki reżysera, równie wybitnego w filmie jak w teatrze. Nazywa się Ingmar Bergman jest od Wajdy starszy o 8 lat. Wajda to "polski Bergman", równie dobrze jak Bergman jest "szwedzkim Wajdą". Mówiłem, komu mogłem, że "Wesele" (filmowe) Wajdy należy posłać na najlepszy festiwal: i że film będzie zrozumiany, choć nie polemicznie i nie we wszystkich - swoich węzłach znaczeniowych. Triumf "Wesela" w filmowej opinii francuskiej jest niesporny, jak poprzednio triumf "Biesów" w teatralnej opinii angielskiej. Sceptycy, którym u nas stare gadki o niezrozumialstwie "Wesela" zawróciły w głowie, przekonali się o swej omyłce. Nie to rozstrzyga. Wajda jest polski jak Bergman jest skandynawski.