Triumf wbrew Wyspiańskiemu
I znów - to co ważne, istotne dla polskiego teatru, dzieje się w Krakowie. Jakaś "bania z teatrem" rozbiła się nad tym miastem, a ściślej nad jednym tylko miejscem: placem Szczepańskim, gdzie stoi secesyjny gmach Starego Teatru. Niedawno cała kulturalna Polska mówiła o "Dziadach" w reżyserii Konrada Swinarskiego, niedługo - jak sądzę - tak samo mówić się będzie o przygotowywanej właśnie premierze "Wyzwolenia" w inscenizacji tego samego reżysera. A dziś?
Dziś toczą się dyskusje i spory wokół "Nocy listopadowej" w reżyserii Andrzeja Wajdy. Spory - dodajmy - nie tylko artystyczne, lecz ideowe, co w teatrze polskim ma charakter ewenementu. Jest to bowiem jeden z nielicznych przypadków, gdy przedstawienie teatralne zmusza do zastanowienia się nad najistotniejszymi sprawami narodu i jego historii. I to już jest triumf teatru - pierwszy.
Andrzej Wajda upodobał sobie Teatr Stary jako miejsce swej działalności scenicznej. Na tej scenie wielkie triumfy święciły "Biesy", Obecnie - "Noc listopadowa", bodaj najtrudniejszy, najmniej wdzięczny dramat Wyspiańskiego. Jeden z tych utworów autora "Wesela", które obok pereł najczystszej poezji zawierają oporne, kalekie frazy, splątane myśli, nad miarę wydłużone, słabo czytelne w metaforycznym zamyśle sceny, słowem "zakalec" dramaturgiczny, który zazwyczaj był główną przyczyną klęsk kolejnych inscenizatorów, niechętnie biorących "Noc" na twórczy warsztat.
Wajda nie uląkł się trudów, jakie zapowiadał materiał dramaturgiczny. Zafascynowany własną wizją historii, w jakiejś mierze zbieżną z romantyczną wizją Wyspiańskiego, Wajda zapragnął ukazać na scenie dramat Powstania Listopadowego. Uczynił to - niejako wbrew Wyspiańskiemu. Okroił tekst dramatu, sceny mitologiczne zamienił w operę - czyniąc z nich, na skutek słabej zrozumiałości tekstu (co było chyba zamierzone) czynnik wyłącznie estetyczny, zaś poprzez rozłożenie akcentów na pierwszy plan dramatu wydobył nie zbuntowanych podchorążych i belwederczyków, nie targanego sprzecznościami generała Chłopickiego - lecz Wielkiego Księcia Konstantego, poprzez pogłębiony portret psychologiczny tej postaci, do dziś budzącej kontrowersje wśród historyków - głębiej wchodząc w skomplikowaną polityczno-moralno-psychologiczną problematykę powstania.
Wielki Książę Konstanty: polakożerca czy polonofil? Zakochany w Polsce i Polakach czy tylko we własnej ambicji i żądzy władzy? Pragnący przywrócenia państwowości Polski czy tylko prowadzący rozgrywki z bratem - carem o tron i władzę w Rosji? Te wszystkie pytania pozostają na ogół bez jednoznacznej odpowiedzi. Znane fakty mnożą tylko sprzeczności, bo nie tylko zachowanie i postępki księcia w czasie sprawowania władzy w Warszawie są dziwaczne, lecz jego postępowanie po wybuchu powstania jest wręcz niezrozumiale, o czym wiele piszą pamiętnikarze i historycy, piętrząc interpretacje i stawiając wciąż nowe pytania.
Wajda poszedł za Wyspiańskim po drodze pogłębiania psychologicznej sylwetki Konstantego. W "Nocy listopadowej" nie jest to tępak o mentalności kaprala (jakim przedstawia się go zwykle, na przykład w "Kordianie"), lecz człowiek o skomplikowanej psychice, głęboko przeżywający swoje poniżenie wobec brata i fascynację krajem i ludźmi, którymi przyszło mu rządzić. Jest to przy tym człowiek o dzikim usposobieniu, o nieopanowanych reakcjach, w których posuwa się na granicę brutalności i okrucieństwa. Lecz reżyser nie odmówił tej postaci także wahań i rozterek, a jedną z najpoważniejszych są snute przez Konstantego plany utworzenia z Polski oddzielnego królestwa z nim samym na tronie.
W to wszystko wplątany jest jeszcze wątek dramatycznej miłości - nienawiści księcia do Joanny Grudzińskiej, która - w ujęciu Wajdy - stała się głęboko tragiczną postacią, uwikłaną w zmysłową miłość i rację stanu. Sceny tych dwóch postaci należą do najlepszych w przedstawieniu, tym bardziej, że obie role są znakomicie grane: Konstanty JANA NOWICKIEGO to jedna z najlepszych kreacji tego znakomitego aktora, świetnie też wywiązuje się z trudnej, niewdzięcznej roli Księżnej Łowickiej TERESA BUDZISZ -KRZYŻANOWSKA.
Takie właśnie potraktowanie postaci Wielkiego Księcia wzbudziło najwięcej kontrowersji wokół przedstawienia. Oburzyli się zwolennicy prostej i jednoznacznej wizji historii, którzy pragnęliby mieć jasny i wyraźny podział na postacie historyczne złe i dobre. Wszelkie zachwianie tego podziału - jak choćby próba pogłębienia psychologicznego wizerunku Konstantego - trącą im "Szarganiem świętości". W każdym razie - jako się rzekło - wzbudzenie fermentu w duszach i umysłach, spowodowanie zadumy nad historią i jej zaskakującymi nieraz meandrami i ukrytymi mechanizmami - to pierwszy triumf teatru.
Drugi - to niezwykła uroda samego przedstawienia. Wajda ukazał w nim, znów swój talent wizjonera, dając spektaklowi moc wizji plastycznej, niemal równą tej, jaka przyniosła największą sławę jego filmom. Świetne są sceny mitologiczne (znakomita muzyka - ZYGMUNTA KONIECZNEGO), chociaż bez szkody dla całości można by je skrócić jeszcze bardziej; wszystkie epizody powstańcze szczególnie pierwsze pojawienie się Wysockiego i tragiczny, pełen patosu atak na Arsenał; wielką moc dramatyczną ma końcowy obraz Charona, zabierającego do swej łodzi poległych bohaterów. Wajda nadał tym obrazom wielką siłę wyrazu, patos, napięcie emocjonalne - to wszystko co sprawia, że parę razy w czasie przedstawienia serce bije bardzo mocno.
Jest to triumf - jak już wspomniałem - nieco paradoksalny, wbrew Wyspiańskiemu: ważna rola bogiń została mocno ograniczona, mielizny tekstu zwycięsko zatuszowane. Wyszło z tego przedstawienia piękne, porywające, kontrowersyjne w widzeniu historii. Ale też - powiedzmy szczerze - nierówne, bo są momenty, kiedy zakalec tekstu zwalnia tok przedstawienia i tworzą się puste miejsca. Tak jednak dzieje się rzadko.