Artykuły

Harpagon w masce

W jednym z liceów krakowskich polonistka "zadała" uczniom napisanie recenzji teatralnej. Wśród szkolnych wypracowań znalazła się miedzy innymi ocena maskowego "Skąpca" w Teatrze Groteska. Ocena druzgocąca, piętnująca twórców przedstawienia za uczynienie z molierowskiego Harpagona bęcwała i idioty, za spłycenie problemu komedii, za stępienie jej drapieżnego ostrza itd., itd. Spod pióra młodego widza posypały się pod adresem teatru epitety, na jakie nie ważyłby się krytyk zawodowy... Ale nie owa odwaga i ostrość sądów zastanawiały w tej uczniowskiej ocenie. Zastanawiała sprawa daleko głębsza: przywiązanie młodego widza do konwencji w teatrze, do tradycji czy raczej - tradycjonalizmu na scenie. Przywiązanie, które może okazać się bardzo niebezpieczne w edukacji przyszłego odbiorcy teatralnego.

Jest Molier - na pewno bardziej niż którykolwiek inny z komediowych twórców - pisarzem "szkolnym", którego sceniczny żywot obrósł w uświęcone tradycją mieszczańskiego teatru formy i utarte konwencje. Ale jest równocześnie - jako pisarz wielki i głęboki znawca życia, znawca psychiki ludzkiej - twórcą wiecznie żywym i jako taki niesie treści bliskie i aktualne także dla dzisiejszego nowoczesnego teatru. Teatru, który może komedie jego kultywować na scenie nie tylko zgodnie z dawną tradycją, ale też próbować nadawać im kształt nowy, świeży, współczesny. "Zabieg" Kotta i Huebnera na "Mizantropie" dowiódł jak znakomite wyniki przynieść mogą takie próby. Ale w tym wypadku pomogła też treść "Mizantropa", która brzmi dzisiaj szczególnie aktualnie; rozterki nonkonformisty Alcesta są nad wyraz bliskie współczesnemu człowiekowi.

Gorzej ze "Skąpcem" - "jednym z najgenialniejszych, ale i jednym z najmniej doskonałych dzieł Moliera" - jak określił ten dokładnie przed 300 laty napisany utwór Jean Baptiste Poquelina - Boy. Pomijając nawet usterki konstrukcyjne, wielość wątków, nijakość postaci - poza Harpagonem, zresztą też niejednokrotnie krytykowanym za zbyt abstrakcyjne ujęcie - "Skąpiec" z trudem mieści się w dzisiejszej naszej rzeczywistości społeczno-obyczajowej. A nawet psychicznej. Prawdziwie muzealnie rysuje się w naszym odczuciu zarówno cała obyczajowa otoczka tej komedii: hegemonia władzy ojcowskiej, praktyki lichwiarskie, zabiegi swatek, magia pojęcia "bez posagu", jak też główna jej idea: namiętność do pieniądza, ciułanie grosza dla grosza. O ileż głębsze problemy rodzą na przykład u nas dzisiejsi "poławiacze złota", bogacący się nie lichwą, okradaniem naiwnych współobywateli, lecz okradaniem społecznego dobra... I chyba jedynie aktualnie zabrzmieć może w "Skąpcu" sprawa zalotów starca do młodej dziewczyny i przerażające wyrachowanie tej ostatniej...

Toteż wydaje się, że celebrowanie na scenie perypetii Harpagona nie tylko by dziś nikogo nie bawiło, ale nawet nie interesowało. A zatem nie malowidło obyczajowe, nie komedia charakterów, nie satyra społeczna, lecz - zabawa, parada typów i pociesznych sytuacji, mozaika intryg: wielka groteska! Po tej linii szła niedawna inscenizacja "Skąpca" we wrocławskim teatrze Skuszanki, po tej Unii - w zwielokrotnionym wprowadzeniem masek wymiarze - idzie obecna krakowska inscenizacja w "Grotesce", stosująca nawet elementy opery buffo.

Maski narzucają z miejsca groteskowy charakter. Maski przedowcipne, świetne plastycznie, ale maski-karykatury. W dodatku - nieruchome, nieme karykatury. Choć zarówno dla widza "siedzącego" w Molierze, jak znającego go głównie ze szkolnych wykładów pierwsze zetknięcie z nimi może być pewnym szokiem, już po chwili magia nowej konwencji wciąga i maskowy "Skąpiec" ożywa w odczuciu widza, który zaskoczony, a może nawet początkowo i nieco znużony nową, niełatwo przyswajalną poetyką sceniczną, w miarę narastania akcji i scenicznych pomysłów "rozkręca się", bawi coraz lepiej i na koniec z żalem żegna wynędzniałe postaci rodziny Harpagona i kwitnące oblicza pozostałych bohaterów komedii.

Maskowy "Skąpiec" w Grotesce jest w równej mierze dziełem reżysera, Romany Próchnickiej, co dziełem scenografa, Joanny Braun (debiut!). W doskonałych ramach, jakie stworzyła młoda scenografka (scena z niezliczoną ilością szuflad, schowków, kłódek, zamków), z pociesznie ukształtowanymi postaciami o wielkich gruszkowatych głowach i małych ruchliwych figurkach, inscenizatorka z wielką pomysłowością, dowcipem i smakiem zarazem rysuje swe groteskowe założenia.

Dzielnie wspomagają w tym aktorzy. Aktorzy, choć nie przywykli ruszać się na scenie, ruszający się na ogół doskonale (co przy nieruchomych maskach jest szczególnie ważne), przekazujący swe teksty wyraziście (co przy osłoniętych głowach jest sztuką niemałą) i w kilku wypadkach umiejący - poprzez maski i wbrew maskom - stworzyć żywe, zindywidualizowane, pełne wyrazu sylwetki.

Szczególnie podobała się zabawna Marianna (Mirosława Kotula) - filuterna, naiwna i sprytna równocześnie, z pełnią wdzięku wykorzystująca swe "kukłowe" możliwości. "Roznosił" wręcz scenę, bawiąc się sam znakomicie swą rolą harpagonowego kucharza-stangreta, molierowski Jakub (Stanisław Rychlicki). Na długo też pozostanie w pamięci sylwetka bohatera tytułowego (Juliusz Wolski). Czy ukazanego na scenie jako "bęcwał i idiota" - jak chce kilkunastolatek z uczniowskiej recenzji? Chyba nie tylko!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji