Artykuły

Próbki dobrego teatru

Wprawdzie Teatr Kameralny zapowiada dwie jednoaktówki Kazimierza Brandysa, jako warsztat dramaturgiczny - ale z chwilą podniesienia kurtyny, tradycyjna nazwa "warsztatu dramaturgicznego" staje się nazwą fikcyjną.

Co było istotą warsztatów dramaturgicznych, owej specjalności krakowskiego środowiska literacko-teatralnego? - Przede wszystkim aktorskie odczytanie tekstu. Interpretacja tekstu - bez sytuacji scenicznych, bez dekoracji i kostiumów. Próba dramatycznego słowa. Sprawdzian możliwości teatralnych utworu, który ludziom teatru nie wydawał się jeszcze w pełni dojrzały do zaprezentowania go jako normalnej premiery scenicznej. Co nie znaczy, że na warsztat dramaturgiczny wybierano sztuki niedojrzale artystycznie, czy po prostu odpadki dramatycznej twórczości. Mogą tu znaleźć się zarówno utwory niepełnospektaklowe, które z tego powodu trudno uwzględnić w normalnym repertuarze; może to dotyczyć sztuk skądinąd interesujących z uwagi na temat i ładunek intelektualny - ale w jakimś sensie ascenicznych (co pomogłoby autorowi, po próbie warsztatowej, w przeprowadzeniu korekty konstrukcyjnej); wreszcie warsztat dramaturgiczny daje także okazję do opracowania takich dzieł, których kontrowersyjność artystyczna, czy ideowa - zmusza teatr do odrzucenia dramatu, jako całego cyklu przedstawień. Natomiast jednorazowa prezentacja, połączona z dyskusją - ma szanse ostrego i bez osłonek wykazania błędów, czy walorów tekstu. Szansa dla dalszych losów dzieła nie bez znaczenia.

Powiedzmy tedy otwarcie, że tak pomyślana i konsekwentnie realizowana zasada scenki eksperymentalnej, szczególnie dla prób dramatycznych naszych współczesnych pisarzy - może spełnić pozytywną rolę pierwszego lustra teatralnego, w którym odbija sią - bez scenicznej szminki, maski i tzw. oprawy widowiskowej - nagie słowo dramatopisarskie. Nośność tego słowa oraz układy dialogowe, ich żywotność - czy martwota, ton szczerości i naturalność lub sztuczna poza albo szelest papierowej deklaratywności - wszystko to można sprawdzić podczas konfrontacji czytanego po aktorsku utworu - z własnym, wrażliwym uchem i przy odrobinie teatralnej wyobraźni.

Tymczasem Teatr Kameralny zrezygnował z tej formy - zastępując ją całkowi tą teatralizacją. Nowością (ale, czy na pewno nowością?) były tu jedynie debiuty reżyserskie. W ten sposób warsztat dramaturgiczny przekształcił się raczej w warsztat reżyserski.

Również dialogowe opowiadanie Brandysa "Wywiad z Ballmeyerem" - aczkolwiek zaadaptowane na scenę, nie było pierwszą próbą teatralną. Wystawił je przecież Teatr Telewizji (mimo uniku nomenklaturowego). W drugiej opowieści "Bardzo starzy oboje", drukowanej w "Twórczości" - także dialog decyduje o kształcie dramatycznym utworu.

Zresztą, nie ma się o co spierać. Warsztat, nie warsztat - ale, czy spektakl był interesujący? Z pewnością tak, chociaż teatralna wersja "Ballmeyera", moim zdaniem - okazała się słabsza od telewizyjnej. Bo właśnie w telewizyjnych zbliżeniach, bez rozpraszania uwagi odbiorcy tłem, punktowano tekst wprost. Chyba to również zasługa Holoubka, którego aktorstwo zdominowało spektakl TV.

Teatr był może wierniejszy intencjom autora przy przekazywaniu trochę naiwnej wiary amerykańskiego dziennikarza w przemianę psychiczną b. generała SS, mającego na sumieniu zbrodniczy rozkaz likwidacji mieszkańców okupowanej wyspy. Lecz jednocześnie teatr nie utrzymał tempa przedstawienia, ani narastania dramatu postaw obu głównych postaci. Generał był nazbyt gadatliwy, niemal celebrujący swoje wypowiedzi, zaś Dziennikarz mało finezyjny intelektualnie. Zabrakło tu zgęszczonej atmosfery rozrachunku z losem i historią. Tej wielkiej metafory, która dynamizuje dialog Brandysa.

Dziennikarza grał Zygmunt Hobot, Ballmeyera - Wojciech Łodyński, zaś w epizodach wystąpili: Iwona Świda, Michał Żarnecki i Andrzej Buszewicz.

Łącznikiem z drugą jednoaktówką - jest mała metafora "Bardzo starych obojga". Groteska z melodramatycznym wnętrzem, tworząca inną wersję "naszej malej stabilizacji". Skeczowe akcenty polityczne i obyczajowa farsa z łezką polskiego "zreformowanego" mieszczucha - zgrabnie pospinane wspomnieniami z okazji złotych godów małżeńskich i oczekiwania na jubileuszowe spotkanie z dziećmi, które nie przyjdą jak ów beckettowski Godot - stawiały na scenie krzywe, lecz przecież zwierciadło ludzkiego życia, uwieszonego na nitce losu, jak w teatrze marionetek.

Przypadki śmieszne, prowokujące do zadumy - tak, jak przypadki tragiczne sprowadzające zadumę w "Wywiadzie z Ballmeyerem". Wielkość, małość - los, życie.

Aktorstwo Wojciecha Ruszkowskiego i Celiny Niedźwieckiej - zadecydowało o sukcesie "Bardzo starych obojga". Oczywiście, nie mówiąc o typie dialogu, w którym pełno błyskotliwych, nieraz b. dowcipnych kwestii. Można spierać się z autorem o pewne sformułowania polityczne na marginesie biografii staruszków, ale w tak zbudowanym scenariuszu groteskowym - i one mogły się usprawiedliwić wobec widowni.

W każdym razie oba utwory Brandysa, złączone wspólną klamrą jednego przedstawienia - okazały się bynajmniej nie warsztatem dramaturgicznym - lecz zdały na pewno egzamin teatralny.

Osobnym wydarzeniem był na tle obu jednoaktówek - popis aktorski Wojciecha Ruszkowskiego. Tak pełnej i żywej postaci można tylko pogratulować temu świetnemu artyście z wrodzoną vis comical.

"Bardzo starzy oboje" to warte uwagi reżyserskie dzieło Romany Próchnickiej. Natomiast "Wywiad z Ballmeyerem" reżyserował Tadeusz Jurasz. Scenografia (szkoda, że nie w pełnej realizacji pomysłowych projektów) Stanisława Walczaka. Opracowanie muzyczne - Jerzego Kaszyckiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji