W czekaniu nadzieja
Jeżeli nawet język filozofii nie jest językiem teatru, to twórczość Samuela Becketta jest znakomitym wyjątkiem. "Czekając na Godota" daje miłośnikom teatru estetyczną satysfakcję, skłania ku zadumie nad sensem ludzkiego istnienia. Realizatorzy spektaklu nie szafują środkami: nader skromna scenografia, rezygnacja z muzyki w tworzeniu napięć i nastrojów sprawiają, że teatralna oprawa dramatu nie odrywa nas od jego treści. Beckett, jak gdyby naśladując swego wielkiego rodaka Joyce'a, wierzy w magię liczb. Nieprzypadkowo w dwóch aktach sztuki można wyodrębnić trzy części, nie przypadkiem Estragon śni trzykrotnie, a na scenie w pewnej chwili widzimy trzy kapelusze. Symbolika liczby 3 jest głęboko zakorzeniona w naszej kulturze. W najbardziej podstawowym znaczeniu to znak Boga. Jeżeli dodamy do tego etymologię imienia Godot, imienia postaci, która nie pojawiwszy się ani razu na scenie jest - paradoksalnie - centralną postacią sztuki i punktem odniesienia dla całej akcji, to "Czekając na Godota" okaże się rozprawą o relacji pomiędzy człowiekiem a Bogiem, pomiędzy ludźmi a Bogiem. Bogiem ukrytym, nieobecnym, ale wciąż, niezmiennie oczekiwanym. Gra aktorska stoi na wyrównanym, dobrym poziomie, a podane z wyczuciem elementy komiczne dodają całości żywego koloru. Zabrakło jednak kreacji na miarę wielkiego Łomnickiego, pamiętnego z roli beckettowskiego Krappa w "Ostatniej taśmie". Zostaje w pamięci Jarosław Gajewski jako rachityczny "intelektualista" Vladimir. Wiecznie zaspany Estragon w, wykonaniu Sławomira Orzechowskiego wypada przy nim raczej blado. Antoni Libera nie ingeruje w tekst, pozwala teatralnej rzeczywistości dziać się, trwać w swoim tempie, dzięki czemu uzyskuje wrażenie naturalności i nie przeszkadza nam w delektowaniu się wieloznacznością beckettowskich dialogów, a forma dramatyczna pozostaje klarowna.
I jeszcze impresja muzyczna. W przedstawieniu, poza śpiewanką Vladimira, nie słyszymy wcale muzyki. A jednak, jeśli wsłuchamy się uważniej, spostrzeżemy, że muzyka w nim jest tkwi "podskórnie" w samej jego istocie. Już od pierwszych kwestii pisarz bawi się słowami i zdaniami, jak kompozytor motywem i frazą, układając je w polifoniczne fugato, w którym jeden głos odpowiada drugiemu. Dlatego w owym "czekaniu", z pozoru rozwlekłym i nie-uporządkowanym w czasie, tak ważne są rytm i tempo. Aktorzy realizują przed nami zjawisko o wymiarze muzycznym, z przyspieszeniami i zwolnieniami, z crescendami i diminuendami. Także budowa całości - niemalże identycznie skonstruowane akty sztuki - budzi skojarzenie z pewną formą znaną z muzyki, według której komponowali swe utwory tacy mistrzowie, jak Bach i Chopin. I nie należy się temu dziwić; wieść niesie, że Beckett. na krótko przed napisaniem "Godota", sam z zamiłowaniem grywał na fortepianie szopenowskie etiudy...