Godot, czyli arcydzieło
Dramat powstały z nienawiści do europejskiej kultury jest dziś sztuką zwietrzałą.
To arcydzieło jest zwietrzałe. Genialny Beckett nieboszczyk napisał je był pół wieku temu, wiedziony nienawiścią, podobnie jak jego ongiś pracodawca wielki Joyce. Nienawiścią do europejskiej klasyki, do tradycyjnego teatru i dramatu. Napisał i dostał Nobla. Nic dziwnego. Był to czas tuż po rzezi drugiej wojny światowej, po kataklizmie, który dotknął samych fundamentów europejskiej kultury duchowej. Nędza człowieczeństwa, bezprzykładna, absurdalna, godna tyleż gorzkiej zadumy, co kpiny, była tematem-obsesją tego czasu, jego nastrojem, jego prześladowczym widmem. Ale dziś? Po upływie pół wieku? Co warta jest dziś kpina polegająca na tym, że zamiast klasycznej akcji dramatycznej jest czekanie, zamiast klasycznego głównego bohatera - dwie pary nieudaczników, a zamiast dialogu dramatycznego - kalekie rozmowy przygłupów? Jeśli ma to być kpina z tradycyjnego teatru, z klasycznego dramatu, to dziś jest już bezprzedmiotowa. Tradycyjny teatr ostał się i ma się dobrze mimo ataków awangardy, a klasycznego dramatu nikt już nie uprawia. Nie ma z czego kpić. Albo co warta jest dziś metafizyka, przedstawiająca oczekiwanie jako sytuację egzystencjalną i pytająca, na co właściwie czekamy? Na śmierć? Na Boga, który nie przychodzi? Na zbawienie? Panuje obecnie przekonanie, że po upadku komunizmu idea zbawienia ludzkości na tym globie definitywnie upadła. Nie ma już na co czekać. Jakkolwiek tedy rozumieć Godota, czy jako kpinę, czy jako metafizykę, arcydzieło to jest chyba zwietrzałe. Nadaje się tylko dla dzieci jako lekcja literatury. I rzeczywiście: na przedstawieniu Godota w Teatrze Dramatycznym w Warszawie pełno jest przede wszystkim dzieci licealnych. Tych przed maturą. Arcydzieło je rozczarowuje, aktorzy nie bardzo im się podobają, ale oklaskują ich. Biją brawo, bo Pimko mówi, że to arcydzieło. Tak przedsięwzięcie artystyczne, godne wielkiej pochwały, co wieczór diabli biorą. Dlaczego? Ba!... na to pytanie nawet pan Sienkiewicz nie umiałby odpowiedzieć, bo w podobnych okazjach zawsze wykręcał się po francusku: improductivite slave - powiadał. Miał na myśli nasze narodowe upodobanie do połowiczności. Coś w tym jest. Warszawski Godot istotnie jest jakoś połowiczny: jest świetną groteską, ale chce być zarazem i odkrywczą metafizyką, tedy groteskę łamie, zwłaszcza przy końcu, dość tanim egzystencjalnym sentymentalizmem. Taka połowiczność udaje się tym łatwiej, że reżyser nie nadaje swemu spektaklowi żadnego zdecydowanego rytmu, nie różnicuje, nie kontrastuje, nie przemienia tempa i dynamiki. Czyżby był muzycznie głuchy jak stary Axer? Chwalebnie jednak naśladuje Axera w jego skrupulatności, precyzji, drobiazgowej dbałości o szczegół. A kiedy się to z satysfakcją zauważy, dopiero wówczas domyślić się wreszcie można, kto naprawdę ponosi winę za rozczarowanie, jakie warszawski Godot przynosi widzom: to nie tylko połowiczność reżyserska, to także brak poczucia humoru na widowni. Albo raczej ten nasz narodowy rodzaj poczucia humoru, w którym dominuje satyra:
łby dymiące, sprośne fraszki,
Ryki bezmyślnych toastów,
To wasze górne igraszki,
Nieodrodne plemię Piastów!...
jak śpiewali w Zielonym Baloniku. Wszystko więc, tylko nie - groteska. Dziwne. Bo to Polacy przecież, a nie kto inny, mają Gombrowicza i Witkacego, genialnych twórców w tym zakresie. Ale Polacy z Gombrowicza zrobili filozofa, z Witkacego - proroka, a Kantora. nie potrafią kontynuować. Cóż więc się dziwić dzieciom licealnym, że na Godocie nie potrafią się śmiać? Że nie wiedzą, jak się odnieść do znakomitej pracy aktorów, Sławomira Orzechowskiego, Jarosława Gajewskiego, Adama Ferency, Sebastiana Konrada? Że nie doceniają, jak świetnie aktorzy ci potrafią ukazać tę prawdę, iż Godot, zwietrzały może jako tekst, na scenie potrafi być arcydziełem ciągle żywym, aktualnym i przejmującym. Pod warunkiem wszakże, iż ukaże świat czekający na Godota nie jak odkrywczy problem metafizyczny, lecz jak czystą groteskę. Ona jedna jest dziś zdolna być wiernym zwierciadłem odwiecznej głupoty ludzkiej, odwiecznie śmiesznej i strasznej.