Artykuły

Witkozzi

Powiedzmy sobie szczerze - "Ptaszek Zielonopió­ry" Carla Gozziego, po raz pierwszy pokazywany w Polsce na zawodowej scenie, nie okazał się dzie­łem na miarę oczekiwań. Tekst jest zgrabnie skrojoną baśnią filozoficzną, w któ­rej pojawiają się i cudowne odnalezienia królewskich dzieci, spuszczonych w wieku niemowlęcym do rzeki przez dworskiego sługę i, nie mniej fantastyczny, powrót do świata żywych ich matki, królowej Ninetty, podstęp­nie pogrzebanej pod... rurą od zlewu, i ożywające posągi, i inne cudeńka. Więcej niż trzy czwarte akcji sztuki reży­ser Piotr Cieplak rozgrywa na proscenium rozbudowa­nym w głąb widowni (o zlikwidowane trzy rzędy foteli) - z żelazną kurtyną w tle - co już samo w sobie wyda­je się irytującym dziwactwem, bo sytuacjom brak scenicznego oddechu. Na domiar złego, tak bliski żywy plan ostentacyjnie ujawnia działanie teatralnej maszynerii, szczególnie zaś zapadni, co w tym konkretnym przypad­ku wydaje się zupełnie nieuzasadnione. Kiedy kurtyna pojedzie w końcu w górę, czeka nas kolejne rozczarowa­nie. W prawie pustynnym krajobrazie, znaczonym kil­koma przemieszczającymi się niby-krzakami, z rozsnu­tym wokół nich dymem, szast-prast przesuną się w prze­strzeni trzy pasma jasnobłękitnego płótna. I tyle... Sztuka Gozziego w bardzo czytelnym, współczesnym przekładzie Joanny Walter jest przez wykonawców odgry­wana manierą "na Witkacego". Gdyby założyć, że ktoś nie uprzedzony znalazłby się nagle na widowni podczas przed­stawienia "Ptaszka...", mógłby odnieść wrażenie, że oto objawia się światu jakaś nowa "Tutli Putli", z całym sztafa­żem wyeksploatowanych w teatrach lat 70. chwytów: peł­zaniem, wiciem się, noszeniem się na barkach, zjeżdża­niem po linach, zbiorowym zawisaniem na nich, specy­ficznym modulowaniem głosu, w czym celowała królowa Tartagliona (Agata Kulesza) oraz splataniem się dwojga po­staci plecy w plecy (niby dwoistość sił dobra i zła duszy Konrada w pamiętnym wykonaniu Treli i Stuhra-Belzebuba w "Dziadach" Swinarskiego). Tyle że u Swinarskiego miało to sens... Oglądając baśń Cieplaka odniosłem wraże­nie uczestnictwa w "powtórce z rozrywki", skądinąd miłej memu sercu, bo taki Witkacy był jednym z moich wiel­kich licealno-studenckich teatralnych wtajemniczeń. Nowo odkryty "Ptaszek..." wydał mi się jednak - w tym przeniesieniu scenicznym - cokolwiek mało lotny. W żadnym wypadku nie mogę winić za to aktorów. Nie­które sceny-zwłaszcza z udziałem Smeraldiny (Małgorza­ta Niemirska) i Truffaldina (Sławomir Orzechowski) oraz Ja­rosława Gajewskiego (król Tartaglia) - skrzą się najprzed­niejszym dowcipem. Swoista uroda tego spektaklu, przynajmniej dla mnie, okazała się wtórna. Ale nie zdziwię się, jeśli się spodoba młodym teatromanom, nie obeznanym z teatrem lat 70. Oby... Mnie już jednak podobne in­scenizacje, będące zestawem udziwnień bez najmniejszego artystycznego powodu, mocno mierżą i potwornie nudzą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji