Artykuły

Lalki wracają na scenę?

XXIV Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek "Spotkania" w Toruniu. Pisze Anita Nowak.

Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek SPOTKANIA to wydarzenie, na które zwłaszcza mali torunianie czekają cały rok. Bo choć w konwencji lalkowej zdarzają się i spektakle dla widzów dorosłych, z którymi artyści od czasu do czasu lubią też poflirtować językiem formy, to wiadomo, że misją tego przedsięwzięcia jest usatysfakcjonowanie dzieci.

Każdego roku poznajemy tu nowe, ciekawe pomysły na animowanych bohaterów; lalki, które trudno już zakwalifikować do czystego, określonego gatunku, zaszufladkować. I to we współczesnym teatrze lalkowym jest właśnie najciekawsze. Ta sztuka ewoluuje.

W tym roku do Torunia zjechało czternaście teatrów polskich i zagranicznych. Pokazano szesnaście spektakli konkursowych. Widzowie w każdym wieku mogli się w ofercie tego festiwalu odnaleźć.

Wiadomo bowiem, że im wcześniej dziecko zetknie się ze sztuką, tym w przyszłości ta więź będzie trwalsza. Ostatnio pojawia się na scenach coraz więcej spektakli dla tzw. "najnajów", czyli publiczności w wieku żłobkowym. Na XXI i XXII SPOTKANIACH Włosi z Compagnii TPO Prato prezentowali tej widowni trudne do zapomnienia nawet przez dorosłych performensy "Malowany ogród", "Motyle", w których porywali dzieci na scenę do wspólnych działań. Na tegorocznej imprezie pojawiły się aż dwa adresowane do "najnajów" teatralne wydarzenia.

Niezwykle urokliwym i mądrym spektaklem dla tej kategorii wiekowej, w tym roku okazał się performens "blisko" w reżyserii Alicji Morawskiej- Rubczak z Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu. Reżyserka doskonale wyczuwa, jak dotrzeć do maleńkiego widza; nie przestraszyć go, ale oswoić z teatrem, którego on jeszcze nie rozumie, a odbiera tylko poprzez zmysły. Wyczarowywanie życia z wielkiego drewnianego jaja odbywa się powoli, przy akompaniamencie towarzyszącej dzieciom już od foyer łagodnej transowej muzyki Wacława Zimpla, tańcu Pauliny Giwer-Kowalewskiej i Filipa Meyer-Lütersa, a także poprzez delikatną formę zabawy, niekiedy inicjowanej przez same dzieci, choć przeważnie prowokowanej przez performerów. Jajo jest rozkładane, mieści w sobie następne, a tamto kolejne; wreszcie maluchy dostają do rączek małe, też rozkładane jajka. Na scenie w ogromnej przenośni dochodzi do zaistnienia i rozwoju płodu, wreszcie wykluwania się roślin i ludzi. Mnóstwo tu symboli trafiających do rodziców, a ciekawych wrażeń dzieci. To z jednej strony spektakl familijny, mający służyć zbliżeniu rodziny, a z drugiej strony przyciągnięcia najmłodszych dzieci do teatru.

Także instalacja "Tuliluli" z łódzkiego Teatru PINOKIO adresowana była do widowni, która w dużej mierze świat obserwuje jeszcze z pozycji leżącej. Stąd biały namiot, jakby moskitiera nad kołyską czy zaciągnięta buda wózka; płachta przypominająca ogromną kołdrę; poduszki; w górze niebo, migające światełka gwiazd. Świat pokazany tak, jak postrzega go niemowlak odgadujący tylko kształty, zafascynowany dźwiękami? I pantomima aktorek kojarząca się z baraszkującymi w pościeli maluchami. To oryginalne i subtelne przedstawienie zainspirowane wierszem Joanny Kulmowej w reżyserii Justyny Schabowskiej, ze scenografią Sylwii Maciejewskiej i muzyką Adama Świtały oraz ruchem scenicznym Michała Ratajskiego przedstawienie zrobiło duże wrażenie na dzieciach.

Drugie przedstawienie łódzkiego PINOKIA "Samograj" wg scenariusza, w reżyserii i ze scenografią Konrada Dworakowskiego oraz kostiumami Martyny Dworakowskiej, z muzyką Piotra Klimka i ruchem scenicznym Anatoliya Ivanova składanka performatywnych etiud pokazywanych za pomocą kompozycji złożonych z fragmentów ludzkiego ciała oraz piłeczek, kuleczek animowanych w tak perfekcyjny sposób, że widz nie dostrzega nitek, przy pomocy których są one poruszane, adresowane było już do trochę starszej widowni. To fantastyczna, właściwie afabularna, zabawa formą. Choć motywem przewodnim jest tu głos dziecka komentujący poszczególne sceniczne zdarzenia; dziecka swą wyobraźnią kreującego świat, który odbiorca kojarzyć może z formowaniem się kosmosu. Godna podziwu jest precyzja, z jaką aktorzy realizują swe zadania.

Przedszkolaków zachwycił inspirowany serialem telewizyjnym "Alf", "Różowy Gość", w reżyserii Jakuba Krofty z Teatru Lalek Guliwer z Warszawy.

Z dwoma spektaklami przyjechał również do Torunia "Theater des Lachens" z Frankfurtu. Pierwsze, "Mały Wiatr" opowiada historię dorastania tytułowego bohatera do wyznaczonej mu przez naturę funkcji. Jest trudno. Nie może obejść się bez pomocy starszych. Ale, jak to w bajkach bywa, wszystko dobrze się kończy. Forma przedstawienia charakterystyczna jest dla teatru niemieckiego. Bogata. Ozdobne kipiące kolorem kostiumy z elementami zapożyczonymi z różnych epok. Mnóstwo rekwizytów. Przeważnie kojarzących się z ruchem powietrza, a więc dmuchawek, wiatraków, wiatraczków, nie brakuje nawet rozdmuchującego liście urządzenia w kształcie wielkiej wiatrówki. Pomysłowości twórcom przedstawienia na tym polu nie zabrakło. Najważniejsze jednak w tym spektaklu było to, że Mały Wiatr pokazano w postaci zabawnej lalki, której dwaj aktorzy, Björn Langhans i Arkadiusz Porada, dzięki ciekawej animacji, przydawali wdzięku kilkuletniego chłopca. Bianca Dümmler, autorka, Torsten Gesser, reżyser i Christof von Büren, scenograf stworzyli uroczy spektakl dla przedszkolaków. Urzekł on też dorosłą publiczność festiwalową.

Drugą inscenizacją tego teatru na SPOTKANIACH był "Książę Hamlet" Friedricha Karla Waechtera w reżyserii Clausa Overkampa ze scenografią Ulrike Langbein. Niezwykłe to przedstawienie losów duńskiego księcia na scenie. Komizm przeplata się tu z poezją. Rzecz pokazana jest bowiem przez pryzmat emocji dwóch "przyjaciół" młodego księcia- pacynki- Kacpra i maleńkiego pluszowego Misia. Ich animacje wzruszają najbardziej. Postaci Hamleta i Ofelii "grają" w przezabawny sposób, bardzo zręcznie prowadzone przez dwoje, a niekiedy nawet troje aktorów manekiny. Ale nie sposób też nie zauważyć komediowego aktorstwa planu żywego. Fakt, że aktorzy grający Gertrudę i ojczyma Hamleta posługują się czasami dość mało subtelnymi a chwilami nawet rubasznymi środkami, niektórych widzów może razić, ale o to w tym wszystkim właśnie chodzi - by pokazać odrażające cechy tych postaci.

Jak dalece martwy przedmiot, niewielkich rozmiarów lalka stolikowa, umiejętnie animowana może człowieka wzruszyć, jak ogromne wzbudzić w nim emocje, pokazali artyści z "Hop Signor Puppet Theatre" z Aten, Thanos Sioris i Evgenia Tsichlia, animując postaci dziecka, staruszka czy zwierzęcia w spektaklu "Żyrafa". Bez słów opowiedzieli historię przyjaźni chłopca i dziadka ze skarbonką w kształcie żyrafy. W pewnym momencie przestawała się już dla nich liczyć jej zawartość, a znaczenia nabierała sama obecność. Każdy z nich w duszy przydawał Żyrafie innych cech, swoją wyobraźnią ją uczłowieczając.

Co istotne dla tej niezwykłej animacji postaci chłopca i staruszka nie były to typowe lalki stolikowe. Po trosze wsparto je konstrukcją marionetkowego krzyża, ale w taki sposób, że dźwignia nie przesuwała się w pionie, ale w poziomie. Dzięki temu postaci nie podskakiwały, ale krocząc w bardzo naturalny sposób przesuwały stopy po płaszczyźnie stołu. Zginały ręce w barkach, łokciach, poruszały też dłońmi, palcami. A animacja Żyrafy, która w pewnym momencie rozrósłszy się w wyobraźni staruszka, grała samą, złożoną z licznych kręgów, szyją! Tego przedstawienia z całą pewnością nikt, kto je widział, nigdy nie zapomni. Podobnie, jak umierającej na ubiegłorocznych SPOTKANIACH animowanej przez Elżbietę Bielińską gęsi zaprzyjaźnionej z własną śmiercią w spektaklu będącym wspaniałą adaptacją książki Wolfa Elbrucha "Gęś, śmierć i tulipan" " w reżyserii Marcina Jarnuszewicza. Tyle, że w "Żyrafie" oprócz tkliwości i zauroczenia, dochodzi podziw dla niezwykłej konstrukcji lalek, wymagającej od animatorów przeogromnej precyzji.

"Szelmostwa Skapena" Moliera w tłumaczeniu Tadeusza Boya- Żeleńskiego, w reżyserii Pawła Aignera, ze scenografią Pavela Hubički i muzyką Piotra Klimka przywiezione na festiwal przez Opolski Teatr Lalki i Aktora zniewoliły widzów przede wszystkim swą urodą plastyczną. Scenografia, kostiumy, maski jak z komedii del' arte, wysoce artystyczne operowanie światłem. A cały ten sceniczny świat odbijający się w wielkiej lustrzanej ścianie mówi widzom, że problemy bohaterów i ich dotyczą. No i cudowne ogrywanie symbolizujących kult posiadania, zachłanność skąpstwo, worów, worków i woreczków w różnych momentach, w najrozmaitszy sposób.

We wspaniałą oprawę plastyczną wyposażył też Pavel Hubička "Trzy baśnie dla łotrów" Vlastimila Peški z Divadla Radost z Brna. Pięknie prowadzone przez Evę Lesákovą i Viléma Čapeka lalki stolikowe zachwycały oryginalnością, miniaturowy świat wyczarowywany na blacie starej maszyny do szycia nawiązuje do dawnych teatrzyków kukiełkowych tylko rozmiarami, albowiem jest autorską wizją plastyczną scenografa.

W "Królu Maciusiu Pierwszym" z Teatru Lalek Banialuka z Bielska- Białej w adaptacji i reżyserii Konrada Dworakowskiego dominują ludzie i bryły. Marika Wojciechowska wyposażyła scenę w ogromne klocki, ustawiane w różnych konstelacjach, tworzące symbole i nadające poszczególnym scenom różnej wymowy. Tekstu jest niewiele. Dociera do nas z off-u. To spektakl o dorastaniu, relacjach dzieci z dorosłymi. Ale nie tylko. Także o władzy. Niedwuznacznym wsparciem dla wymowy przedstawienia jest monstrualnych rozmiarów korona, której mały chłopiec nie jest w stanie udźwignąć. Potem owo insygnium władzy ze sceny na scenę maleje. Król dorasta. Jest też tu trochę mniej lub bardziej czytelnych aluzji politycznych. Urzeka w tym spektaklu muzyka Piotra Klimka. Np. podczas zmagań się Maciusia z koroną rytmicznie powtarzający się motyw kojarzy się z wysiłkiem Syzyfa. Wolne tempo, długie, wijące się dźwięki podkreślają wymowę sceny pętania młodego króla zwojami płóciennych pasów. Muzyka zastępuje w tym przedstawieniu słowa. To raczej widowisko dla starszych dzieci.

Niezwykłym, porywającym artyzmem i oryginalnością formy, spektaklem były "Opowieści z niepamięci" Teatru Animacji z Poznania. Rzecz oparta na prasłowiańskiej demonologii i zapomnianych legendach sprzed wieków urzekła widzów nie tyle może odbiegającą czasem od logicznej konsekwencji fabułą, co plejadą niezwykłych animowanych form plastycznych, jakby z ciasta lepionych na oczach widzów; nie to postaci, ni kostiumów, które aktorzy na siebie wdziewali, a które mówiły, śpiewały, wykonywały nawet dość skomplikowane ewolucje ruchowe, przy czym nie kryły całkowicie zagarniętych w siebie artystów, tancerzy. Duda Paiva jest autorem koncepcji, projektów lalek, reżyserem i choreografem, można zatem powiedzieć, że właściwie autorem tego niepowtarzalnego zjawiska. Oczywiście nie sposób nie wspomnieć o kompozytorze Dawidzie Dąbrowskim i twórcy świateł Michale Krugiołce i Pawle Strumińskim (ATB), którzy wspierali nastrój poszczególnych scen to podkreślając ich grozę, albo liryzm, to znów komediowość czy groteskę.

Pięknie zaprojektowane, wykonane i animowane, były one także w przedstawieniu "Mój Mały Książę" z Starego Teatru Karola Spisaka z Nitry na Słowacji, gdzie Jiří Jelínek zrealizował kabaretowo- musicalowy spektakl dla dzieci na podstawie słynnej książki Antoine'a de de Saint-Exupéry' ego.

Zniewolił widzów niezwykłym artyzmem spektakl naszych wschodnich sąsiadów. Theatre Karlsson Haus z Petersburga zaprezentował bardzo pięknie poetycką a zarazem zabawną "Opowieść o Wani i tajemnicach rosyjskiej duszy" w reżyserii Aleksieja Leliawskiego, ze scenografią Aleksandra Warchamiejewa, światłem Aleksieja Czukanowa i muzyką Leonida Pawlenoka. Ale zabawną tylko powierzchownie. Bo tak naprawdę to wielka parabola o zniewolonym totalitaryzmem społeczeństwie, które wcale nie tęskni za wolnością. Choć wiele tu rosyjskich baśniowych realiów, aluzji do biblijnych przypowieści, prawdą jest, co narrator mówi na początku, że to zdarzyć się może wszędzie. Opowieść o Wani i Smoku snuta jest poprzez bardzo ciekawe i oryginalne operowanie aktora prostymi figurkami, które on ożywia i indywidualizuje własnym głosem, oddechem, mimiką. Michaił Szełomiencew cały ten baśniowy klimat wyczarowuje poprzez własne ciało z bardzo głębokiego wnętrza; przy delikatnym tylko wsparciu bałałajki. Co więcej, działając na niewielkim skrawku sceny swą charyzmą poraża publiczność aż po ostatnie rzędy. Pomysłowe wykorzystywanie rekwizytów, jak wyzierająca spomiędzy wałków miniaturowego magla długa czerwona rękawica imitująca paszczę Smoka, przydają komizmu, ale wymowa całości, mimo pozornie szczęśliwego zakończenia wcale nie jest zabawna. Pozytywni bohaterowie umierają, a wolne, jako ptaki, odlatują tylko ich dusze. Myślę, że dwoje młodych, kochających się ludzi wolałoby jednak pożyć jeszcze "długo i szczęśliwie"

Przepięknie wysublimowana w formie i niezwykle poruszająca emocje okazała się instalacja krakowskiego Teatru Figur "Hulyet, Hulyet", którą na podstawie koncepcji i scenariusza całego zespołu wyreżyserowały Dagmara Żabska i Alla Maslovskaya, a scenografię zaprojektowały Agnieszka Polańska, Beata Klimkowska i Edyta Stajniak.

W spektaklu posłużono się przedmiotami, pamiętnikami, fotografiami znalezionymi po wojnie na terenie getta w Krakowie. Przedstawienie ma konstrukcję mansjonową. Rozgrywa się przy tym w niemalże absolutnej ciemności. Publiczność wraz z twórcami wędruje od stacji do stacji. Najbardziej wzruszają sceny pokazywane na zasadzie teatru cieni. Artyści posługują się różnego typu źródłami światła, niekiedy przepuszczając jego wiązki przez kolorowe witrażyki. Na ekranie ruiny domów, na tle których wykonując różne ewolucje starając się powrócić do równowagi jakby przetrącony dziecięcy rowerek. Być może własność kilkuletniego chłopca, którego samotną sylwetkę oglądamy na fotografii. Rowerek symbolizuje jego życie.

Poprzez wycięte z papieru sylwetki dzieci i rodziców, w wielkim skrócie, bez dosłowności, ale w sposób niezwykle poetycki opowiedziana jest też historia żydowskich rodzin. Od wyrzucenia z mieszkania po śmierć w getcie. Dobrze ten spektakl został wymyślony i że trafił na festiwal. Dotyka bowiem tematu, o którym żadnemu pokoleniu nigdy nie wolno zapomnieć.

Część toruńskiej publiczności nagrodziła stojącą owacją "Dziady. Noc druga", w reżyserii Piotra Tomaszuka z Teatru Wierszalin z Supraśla.

Najlepszym przedstawieniem na tym festiwalu (GRAND PRIX) okazała się jednak inscenizacja Wrocławskiego Teatru Lalek, oparta na znakomitym, uhonorowanym nawet Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną, tekście Artura Pałygi "W środku słońca gromadzi się popiół". Rzecz opowiada o ludzkich dramatach, tragicznych doznaniach, psychicznych cierpieniach, lękach, traumach i obsesjach. Konstrukcja spektaklu jest szufladkowa. Kilka z pozoru niepowiązanych z sobą scen. W jednej np. córce z prochów tragicznie w pożarze zmarłej matki przychodzi identyfikować jej tożsamość, w innej wścibscy dziennikarze niszczą nadzieję na wyzdrowienie w nieuleczalnie chorej kobiecie, to znów ojciec chłopca w stanie śpiączki za wszelką cenę stara się wierzyć w jego wyzdrowienie, a nadopiekuńcza matka innego dziecka obsesyjnie boi się o jego bezpieczeństwo. Wszyscy ci ludzie są mieszkańcami tego samego osiedla. Mieszkają na różnych piętrach usytuowanych na proscenium zminiaturyzowanych betonowych wieżowców. Ale jest coś, co ich losy i sceny, w których się pojawiają wiąże - szukanie siły sprawczej, przyczyny takiego a nie innego splotu okoliczności, pytanie o jakiś Absolut. Pozostawione oczywiście bez odpowiedzi.

Tym niebanalnym rozważaniom towarzyszy równie interesująca oprawa plastyczna, muzyczna i znakomita gra aktorska. Ale najważniejsze są tu niezwykle oryginalne lalki. Płomyka i Iskierkę uosabiają np. twarze otoczone pomarańczowo- czerwonymi i żółtymi strzępami tiulu. Osierocona dziewczyna trzyma na kolanach nagą lalkę z własnymi rysami twarzy. Jej porcelanowe oczy są ruchome i to one, spoglądając się w różne strony wyrażają dramat swojej bohaterki. Lalki chwilami przerażają. Ich ręce i nogi zwisające obok tułowia skonstruowane są z oddzielnych elementów. Poruszane są ręką aktora poprzez wbudowane od tyłu odpowiednie dźwignie.

Interesująco prezentuje się tu nie tylko muzyka, ale cała warstwa dźwiękowa stworzona do spektaklu przez Sambora Dudzińskiego; np. szeleszczenie opakowaniami po chipsach i rozgniatanie ryżowych wafli do złudzenia kojarzy się z dźwiękami płonącego ognia. Spektakl wywarł przeogromne wrażenie na odbiorcach.

Tegoroczne SPOTKANIA, to istotnie wielki festiwal lalek! Dobrze, że lalki tak tłumnie wracają do teatrów. Wszakże sztuka lalkarska cały czas rozwija się, tworząc coraz to nowe sposoby konstruowania i animowania tych z pozoru tylko martwych przedmiotów. Na tym festiwalu dało się zauważyć, że profesjonalnie i z wyobraźnią prowadzone lalki niekiedy bardziej potrafią poruszyć nawet dorosłych widzów, niż artyści w tzw. żywym planie. Oczywiście nie znaczy to, by inne formy plastyczne z teatrów dziecięcych eliminować. Chodzi tylko o to, by lalka nie znikła ze sceny.

--

Na zdjęciu: "W środku słońca gromadzie się popiół", Wrocławski Teatr Lalek

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji