Artykuły

Portugalja Osterwy czyli Calderon pod kopytami

Drobne czasem i błahe na pozór zdarzenie może ubawić serdecznie a zarazem zmusić do głębszych refleksyj. Niekiedy nawet bywa, że mikroskopijny epizod i przemocą wsadza do ręki pióro i człowiekowi, który dawno odwykł od pisania, mówi "Pisz!".

Tak było właśnie przed tygodniem: idę sobie spokojnie, nic złego nie przeczuwając, cichemi ulicami Krakowa, gdy nagłe uderza mnie widok niezwykły. Oto pędzi tabun rozhukanych koni bez jeźdźców! Szesnaście rumaków! W sam dzień św. Piotra i Pawła! Można sobie wyobrazić tę panikę! Gdyby to było gdzieindziej, a więc w jakiemś mieście zabrukowanem, hałas byłby piekielny. W Krakowie za to wzbiły się tumany kurzu. Przechodnie chronili się do bram. W mieście mówiono szeptem o rewolucji, o jakichś nowych wypadkach á la majowe. Konie zaś gnały środkiem błota pryncypalnych ulic. Patrząc na nie, zadeklamowałem z pamięci:

Ujrzałem w strasznej wrzawie

Pod nieba strefą niebieska.

Zlatującą konnicę fezką...

Ziemia nie wie i wiatr nie wie.

Czy oni biegną czy lecą...

Zgadłem, była to bowiem konnica fezka i portugalska zarazem. Szwadron przyboczny Juljusza Osterwy. Już od tygodnia krążyła po mieście dyskretna a wysoce artystycznie pomyślana reklama w postaci lory, z której Arabowie rozrzucali kartki, donoszące o spektaklu, jaki odbyć się ma na królewskim dziedzińcu. "Książę Niezłomny" na ciężarówce... Równocześnie jeździł po Krakowie inny Arab na wielbłądzie, ale to już było przedsiębiorstwo konkurencyjnego cyrku braci Staniewskich, którego nie należy identyfikować z Calderonem.

Jednakże tych szesnaście koni pędziło bez jeźdźców! Cóż się stało? Sumiennie przeprowadzona ankieta wykazała, że konie urwały się. Zniosły cierpliwie trzy spektakle na Wawelu, widząc jednakże absolutną bezczynność Związku opieki nad zwierzętami, postanowiły działać na własną nogę. Powiedziały sobie, że mają dość i pędem wróciły do stajni. "Proszę pana - mówił pewien koń do specjalnego wysłannika Tajnego Detektywa - tego przedstawienia nie zapomnę do końca życia! Wolę wojnę! Dajcie mi święty spokój"!

Jednem słowem, co mądrzejsze konie wyrwały. Spieszona a znikoma część żołnierzy wróciła per pedes do koszar. I na pewno stanęła do raportu. Jak amen w pacierzu, dostali kasamiaka. Żal mi ich! Raczej dałbym kasamiaka Osterwie! Względnie teatralniaka. Posiedziałby choć jeden dzień w teatrze i nauczył się jakiejś nowej roli.(Drogi Panie Juljuszu, nie pogniewa się pan za tych kilka słów, napisanych pół żartem!).

Zastanówmy się! Niema miasta, które bardziej nadawałoby się na festivale teatralne, niż Kraków, zwłaszcza w czerwcu. Ludzie powinni zjeżdżać z całego kraju, ba, może i ze świata. Trudno o piękniejszy teatr nad dziedziniec arkadowy. I z tego punktu inicjatywa godna jest pochwały. To rzecz doniosła, obchodząca całą Polskę. Naprawdę mielibyśmy wiele rzeczy do pokazania - nawet i cudzoziemcom. Ale nie konie. A już jeżeli konie, to pod majorem Królikiewiczem lub Dobrzańskim, ale nie pod Osterwą. I wogóle co tu mają do gadania konie? Sto koni? Już nie mówię o wspomnianej a wykwintnej reklamie Calderona zapomocą ciężarówki, ale po co Słowackiego, włóczyć końmi? Czy konie są konieczne! Ach, jakże często propaganda u nas graniczy z propa...grandą!

Właściwie już nad samym wyborem sztuki można kręcić głową. Dlaczego właśnie "Książę Niezłomny"? Czy dlatego, że jest to sztuka "gotowa"? Powód nikły. "Książę" utkany jest z gorących, ultra-marokańskich promieni słońca, które parzy, oślepia, spala. Przeczytać kilka stron Słowackiego, to jakby wycieczka "Morzem po słońce Afryki"! Za darmo, w osobnej kabinie i nawet bez dowodu osobistego. Po jednej tyradzie można się opalić!

Na Wawelu, pod naszem gołem niebem, zimno być musi tym kolorowym, bengalskim wierszom, które strzelają kwiatem, jak las agaw. Grypy dostanie Feniksana, przeziębi się Zara, Estrella i Roza. Tłem Calderona jest przecież pejzaż, brzeg morski, ogród króla Fezu, pustynia i słońce i jeszcze raz słońce. Jeżeli zaś architektura, to maurytańska, nie dostojne arkady pałacu Zygmuntów. Gdzie Krym, gdzie Wawel?

Nie przekona mnie zdanie, że "Książę Niezłomny" w przekładzie Słowackiego stał się sztuką polską. Ten argument niczego nie dowodzi. Nie! Trzeba wybierać sztuki stosowne, związane w jakiś sposób z monumentalną jednością miejsca. Miejsca takiego jak Wawel! Grają teraz "Otella" na podwórcu pałacu doków, grają średniowieczne misterjum przed gotycką katedarą mediolańską, grają rozmaite sztuki w barokowym Salzburgu. Ale "Książę niezłomny" na Wawelu? Dlaczego? T. zn. samemu dramatowi nic się nie stanie. On jest naprawdę "niezłomny" i nawet ta inscenizacja á la Budienny nie da mu rady. A jednak, jednak... Wolałbym już Felińskiego "Barbarę Radziwiłłównę", nie mówiąc np. o "Cydzie", który mógłby się nazywać "Cyd nad Wisłą". Jeżeli zaś koniecznie misterjum, to ew. "Samuel Zborowski". Rzecz odgrywa się w zaświatach, ale bohatera ścięto właśnie w baszcie senatorskiej Wawelu. Wartoby o tem pomyśleć...

Misterjum... Nic łatwiejszego, jak skwalifikować coś jako misterium. Ileż to głupstw zrobiono już pod tym pretekstem. Bo ludziom zdaje się, że misterjum musi być pozbawione wszelkiego sensu. Ostatecznie "Książę niezłomny" (jak znakomita większość sztuk teatralnych), jest do pewnego stopnia misterjum. Ale w jakim celu podkuwać to misterium? Po co jeszcze raz przekładać Calderona i to na język kopyt końskich? Przecież wiersze Słowackiego i tak "złotemi kopytami srebrną biją rosę"!

Nie jestem pedantem ani konserwatysta, godzę się również na pewne zmiany, na t.zw. nadbudowę reżyserska o ile jest usprawiedliwiona artystycznie. Nic prostszego, jak odrobinę dostosować tekst. Oto mała próbka takiej adaptacji: Nadejście posłów anonsuje Selim, mówiąc wyraźnie:

Panie, przyszli dwaj posłowie,

Jeden z nich od Tarudanta,

A zaś Portugalczykowie

Drugiego przysłali w łodzi...

Więc "przyszli", a jeden przyjechał "w łodzi". Na pozór nie może być wątpliwości. Ale od czegóż błogosławiona inwencja? "W łodzi" - "nie szkodzi", rymuje Don Fernand-Osterwa i przysyła Alfonsa konno. Koń ustawia się zadem do króla i do P. T. Publiczności. Poprostu misterjum. T. zn., że wszystko wolno. Całe szczęście, że koń narazie nie wykorzystał swych obustronnych możliwości. "Od ludzi litościwsze konie", jak mówi gdzieś Mickiewicz...

Więc Portugalczyk Alfons przyjechał wierzchem. Mógł przyjechać spodem... Na tej jeździe cierpi teatralna portugalja, która drze się niemiłosiernie, nie będąc obliczona na takie twórcze eksperymenty. I potem długo, długo jeszcze, aktorzy, masując sempiternę, śpiewać będą o Osterwie "Oj, na Tangier posłał król! Jaki ból! Jaki ból!"...

Tyle Alfons i inni Portugalczykowie, nie zastąpieni przez fachowych jeźdźców z krakowskiego DAK'u. Pytanie tylko, czy Słowacki czuje się, jakby go kto na sto koni wsadził, patrząc z pobliskiego grobu na hippiczne popisy braci aktorskiej. Koń jest zasadniczo stworzeniem kapryśnem. Pod osobą niekompetentną chodzi, jak mu się podoba. Wspaniałe zwierzę!

A pod dumnym - szedł z dumą szlachecką,

A pod starcem - jak starzec, poważnie,

A pod cichym - spokojnie, jak dziecko,

A pod silnym - jak rycerz, odważnie...

----------------------------------------------------

A pod Osterwą - paradnie,

A pod aktorem - któż zgadnie?...

Te dwa ostatnie wiersze dorobiłem sam. T. zn. strat w ludziach nie było. Chyba w publiczności, która kierowana instynktem samozachowawczym, spłoszyła się prawdopodobnie razem z końmi. Mimo reklamowych Arabów, uganiających w ciężarówkach po Krakowie, przestronnie było na dziedzińcu wawelskim, który przypominał raczej dziedziniec watykański. Ze względu na t. zw. "watę"...

Z konia mówi się krótko i rzeczowo. I dla pewności lepiej prozą. Nawet Napoleon streszczał się, przemawiając z siodła, Calderon zaś i Słowacki nie przewidzieli tego artyleryjskiego misterjum. Dlatego też Portugalczykowie w pełnej zbroi potykali się konno. Mianowicie na wierszach. Ale, zwłaszcza podczas prób, było wesoło. Aktorzy nucili sobie w antraktach "Na Wawelu jak to ładnie, kiedy aktor z konia spadnie...". I nie żałowali kolegi. Oraz nie tratowali go. Jeszcze... Ale z czasem może i do tego dojdzie.

Wogóle z końmi trzeba w teatrze być ostrożnie. Pamiętam, przed jakiemiś dwudziestu laty, Solski w "Legjonie" Wyspiańskiego wprowadził na scenę parę siwków ze straży pożarnej, które ciągnęły rydwan Cezara. Boże, co się wtedy działo! Koniom sprawiono gumowe kalosze, aby chociaż częściowo stłumić piekielny hałas, od którego drżała scena. Dwóch silnych strażaków ledwo mogło utrzymać konie za pyski. Bo to i trąby, i wrzaski statystów, i reflektory i inne efekty, których nie używa się w stajni. W rezultacie już podczas próby generalnej siwki dostały niedyspozycji, która przybrała wyraz niezmiernie plastyczny. Można powiedzieć, że coraz bardziej plastyczny. Było to coś w rodzaju słynnej sceny "narastającej".

I właśnie na ten temat powstał poważny konflikt. Maszyniści bowiem nie chcieli za nic w świecie sprzątać po koniach Cezara. Oświadczyli stanowczo, że to do nich nie należy. Solski - despota przedwojenny, gniewał się bardzo, ale nie mógł im narzucić swej woli. Także i rekwizytor ówczesny stanął na stanowisku, że "to" nie jest rekwizytem. Analogiczną odpowiedź dał i meblarz. (Dziś przysłanoby dla rozstrzygnięcia sporu specjalnego delegata ministerstwa pracy). Wreszcie znalazł się stróż jakiś na ochotnika, który za osobnem honorarjum wśród bolesnych szyderstw i drwin całego personelu technicznego usunął przedmiot sporu. I ten stróż nazywał się... Łopatka. Słowo honoru!

Kto zamiecie podwórzec arkadowy, nie wiem. Sądzę, że i nad temi rzeczami czuwa energiczny administrator dyr. Bujański, o którym mówią, że jeżeli weźmie coś w rękę, to już konsekwentnie doprowadzi do końca. Zresztą idzie o co innego. O to, aby poezji nie siodłać. Doprawdy, nie rozwodziłbym się nad tym drobiazgiem, gdyby nie powaga Wawelu. Miejsce to prosi się o wykorzystanie w sensie najszerszym. Ale koniecznie w sensie. Kraków czeka na kogoś, kto podejmie się organizacji festiwalów dorocznych.

Sam nie aspiruję, ponieważ od dawna nie bawię się w te rzeczy. Tem śmielej, jako człowiek absolutnie niezainteresowany, mogłem napisać tych kilka nieśmiałych a ciepłych słów pod adresem dyrektora Osterwy, którego wysoko cenię jako znakomitego aktora. Życzę mu jak najlepiej. Tylko niech się wyszumi i ustatkuje. - Wspaniale gra rolę tytułową w komedji "Fircyk w zalotach". Niemniej jednakże powinno się pamiętać, że człowiek, który przeszedł czterdziestkę, nie jest już "vierzig" ale mniej więcej acht und vierzig... Ładny wiek! ...

P. S. Tyle byłoby ewangelji na dzień dzisiejszy. Wracając do moich niedzielnych kazań, gorąco przeprosić muszę licznych korespondentów, których listy czekały długo na odpowiedź. Poprawię się. O powodach mego zgórą dwumiesięcznego milczenia już kiedyindziej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji