Artykuły

Pan siedzący na słownikach

Krakowski Salon Poezji. Wiersze Wystana Hugh Audena czytali Maciej Jackowski, Marcin Kalisz i Radosław Krzyżowski. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

W ostatnią niedzielę jedynym oknem, oknem przez godzinę otwartym na oścież, była spora czarno-biała fotografia na tylnej ścianie Sceny Miniatura Teatru Słowackiego.

Stary poeta, Wystan Hugh Auden, za biurkiem w swym gabinecie. Doskonale nieruchomy. Jego twarz? Ten kruszejący kamień da się porównać jedynie z twarzą Samuela Becketta. Tam więc, po drugiej stronie otwartego na oścież okna - on, nieżyjący od 44 lat, spod do połowy oczu zsuniętych powiek patrzący na świat po naszej stronie okna. Na Bartosza Szydłowskiego, który wymyślił Salon Poezji z jego wierszami, na Macieja Jackowskiego, Marcina Kalisza i Radosława Krzyżowskiego, którzy wiersze czytali, na Marka Piątka (gitara) i Grzegorza Piętaka (kontrabas), mruczących jazzowe drobiny, w końcu na nas, z każdym kolejnym wersem jego poezji coraz głębiej bezradnych na widowni.

Jak się sprawy mają po tamtej stronie okna - po naszej stronie okna nie wiadomo. Może wszystko się tam powtarza? Może ostatniej niedzieli patrzący na nas stary Auden znów był w istocie sobą młodym, zarabiającym na chleb jako asystent reżysera filmów dokumentalnych, może więc radził szefowi: "Kręć ich zasłuchane oblicza!"? Jeśli tak, to nakręcili w niedzielę wielogłowy krajobraz bezradności.

Czy wymieni ktoś więcej niż pięciu poetów, których dzieło dorównuje gęstością wierszom Audena? Niech się zgłosi. Wygrał kołdrę. Ponoć Platon wyrzucił poetów z Państwa, gdyż jednorazowo wyśpiewywali swe dzieła, tym samym uniemożliwiając powrót do nich, a bez wracania - nie ma namysłu, refleksji, spokoju.

Ostatni Salon, jednorazowy jak wszystkie Salony, Platon wyrzuciłby z Państwa w pierwszej kolejności. Wiersze Audena są niczym jego stara twarz, labirynt, który przez dziesięciolecia ryły w skórze pająki znudzone skręcaniem pajęczyn z lepkiej swej śliny. Jego poezja służy do wracania do niej. Klasyk rzekłby: Wierszy tych nie da się przeczytać, wiersze te da się tylko przeczytać kolejny raz. Nie wyrecytuję odpowiedzi na pytanie "O czym to jest?". Odeślę was za to do eseju Josifa Brodskiego o Audenie, bądź do eseju Stanisława Barańczaka.

Jedno wszakże pewne, gęstość słownych labiryntów tego brytyjskiego poety - co zarazem są labiryntami refleksji psychologicznej, socjologicznej, filozoficznej, w końcu historiozoficznej - pięknie upokarza, ale też nie daje spokoju. Nęci, by wrócić do niej, by wracać wciąż od nowa i próbować ją sobie jakoś rozcieńczyć, rozjaśnić, oswoić. Wrócicie zatem. A jeśli powrót skończy się fiaskiem - nie szkodzi. I tak zostanie wam wtedy to, co najważniejsze. Bycie blisko języka Audena, języka doskonałego.Smaki słów ułożone w smak frazy - w ostatecznym rachunku to jest sednem.

Oto rok 1973, Audenowi niewiele czasu zostało. Kolacja w prywatnym londyńskim domu. Auden, z papierosem w prawej dłoni i kieliszkiem w lewej, peroruje o świetności łososia na zimno. Goście - zachwyceni. Auden nie był kolosem, krzesło było za niskie, gospodyni wieczoru usadziła go więc na dwóch opasłych tomach "Oxford English Dictionary", największego słownika języka angielskiego. Brodski jest na tej kolacji. Wiele lat później zakończy swój o Audenie esej zdaniem pamiętnym. "Pomyślałem wtedy, że widzę jedynego człowieka, który ma prawo na tych tomach zasiadać".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji