Artykuły

Przyszłam na chwilę, zostałam na lata

Na brak zainteresowania widzów nie możemy narzekać. Wręcz przeciwnie, teraz muszę się czasami wręcz tłumaczyć z tego, że kiedy udostępniamy repertuar do sprzedaży on-line, na niektóre spektakle biletów już nie ma - rozmowa z Jolantą Janus, kierownikiem biura obsługi widzów Teatru Powszechnego w Radomiu.

Amanda Grzmiel: Jaki był teatr, kiedy pani zaczynała pracę?

Jolanta Janus: Przeszłam w Teatrze Powszechnym przez wszystkie epoki dyrektorskie: od dyrektora Wojdana, przez dyrektorów Kępczyńskiego, Zaikauskasa i Srokę, a w tej chwili Rybkę. Przez ten czas zmieniała się także publiczność. Lata Zygmunta Wojdana to był czas organizowania publiczności w zakładach pracy, kupowania biletów przez działy socjalne... Później zaczęto te działy likwidować i fakt ten bardzo zmienił naszą pracę. Trzeba było podjąć wyzwanie, aby przyciągnąć do teatru taką publiczność, która sama zechce do nas przyjść i z własnej kieszeni zapłaci za bilet. Po dyrekcji Wojdana mieliśmy fantastyczny czas dyrektora Kępczyńskiego, były musicale, które świetnie się sprzedawały. Widzowie przyjeżdżali do nas dosłownie z całej Polski. Poza tym w ramach Radomskich Tygodni Teatralnych mieliśmy w tym czasie okazję gościć na naszej scenie dużo naprawdę świetnych teatralnych produkcji - spektakle wrocławskiego Teatru Pantomimy Henryka Tomaszewskiego, Ewę Wycichowską, przedstawienia warszawskie sprowadzane z najlepszych teatrów, z wielkimi gwiazdami. Publiczność była zachwycona.

Jako Biuro Obsługi Widzów początkowo pracowaliśmy w innym systemie niż dziś, prowadziliśmy swego rodzaju "manufakturę", bilety sprzedawało się z książek biletowych. Każde przedstawienie miało swoją książkę, bilety musiały być ostemplowane: tytułem, datą, były w różnych cenach, więc były takie specjalne zakładki w książce, po czym robiło się rezerwację, więc zaginało się kilka kartek w książce i pisało się nazwisko czy nazwę firmy, dla kogo te bilety, potem się te bilety wycinało nożyczkami, a po przedstawieniu trzeba było policzyć grzbiety tych książek, ile i jakich biletów zostało sprzedanych. Teraz wspominamy to oczywiście z rozrzewnieniem Dosyć wcześnie, już w połowie lat 90., jako jeden z pierwszych teatrów w Polsce wprowadziliśmy system kasowy. Nie było wtedy nawet systemów sprzedażowych sprofilowanych dla potrzeb teatrów, my korzystaliśmy z przerobionego dla nas systemu kinowego. Byliśmy w gronie pionierów. Nauczyliśmy się, wprowadziliśmy u siebie Od lat używamy profesjonalnych, coraz bardziej skomplikowanych programów kasowych. Przez ostatnie lata szkolimy nawet inne teatry.

A jak zmieniała się publiczność?

- Publiczność przez te okresy bywała różna. Przyszedł czas, za dyrektora Zaikauskasa, że publiczność trochę od nas odpłynęła. Dyrekcja Adama Sroki to autorski teatr, teatr sztuk odważnych, więc musieliśmy włożyć dużo pracy, by zainteresować naszą ofertą radomskich widzów. Udawało się to z różnym skutkiem. W tej chwili repertuar jest bardzo różnorodny, co przekłada się na frekwencję. Ta różnorodność w naszym przypadku to jest znakomity pomysł. Fantastycznie działa Scena Fraszka i naprawdę zadowoleni są wszyscy, bo jest możliwość przyjścia na przedstawienia z dziećmi. W teatrze dzieje się też i musicalowo, festiwalowo, i troszeczkę poważniej, ambitniej, jest także scena Kotłownia, która działa od niedawna Na brak zainteresowania widzów nie możemy narzekać. Wręcz przeciwnie, teraz muszę się czasami wręcz tłumaczyć z tego, że kiedy udostępniamy repertuar do sprzedaży on-line, na niektóre spektakle biletów już nie ma (śmiech ).

To ja z panią rozmawiałam (śmiech).

- Więc widzi pani, ja zamiast się starać, żeby było jak najwięcej sprzedanych miejsc, muszę się tłumaczyć przed widzami, że sprzedaliśmy ich tak dużo (śmiech ).

Ma pani jakieś spostrzeżenia, np. na temat ubioru widzów, ich zachowania? To się zmienia?

- Jest z tym bardzo różnie. Ale w większości widzowie dbają o wygląd, są mili, starają się. Najczęściej pytania o dress code padają, gdy organizujemy sylwestra: czy wypada założyć długą suknię, bo panie miałyby ochotę, żeby ten wieczór był szczególny. Oczywiście namawiamy je do tego, bo nam też zależy na tym, żeby było elegancko i miło. Ludzie w ogóle zazwyczaj przychodzą do teatru ubrani raczej elegancko i odświętnie, sporo jest też osób w codziennych, ale schludnych strojach. Niezwykle rzadko spotyka się na widowni ludzi niezadbanych, poszarpanych. Chociaż teraz akurat dziurawe i poszarpane spodnie są najmodniejsze (śmiech ). Generalnie publiczność jest sympatyczna, traktuje wyjście do teatru jak swego rodzaju święto, sposób na miłe spędzenie czasu. Staramy się więc, żeby dobrze się u nas czuli, bo to jest podstawa naszego działania.

A jak pani wspomina swój pierwszy dzień w pracy?

- O, mój pierwszy dzień w pracy! Kiedy to było?! Pracowaliśmy jeszcze w starym teatrze, tzn. w sali koncertowej, w jakichś podziemiach. Zostałam wprowadzona w tajemniczy sposób, korytarzami do pomieszczenia, w którym, proszę sobie wyobrazić, było 14 osób! Tam była cała administracja i wszyscy pracownicy. Powiem szczerze, zastanawiałam się głównie nad tym, jak ja w ogóle stamtąd wyjdę (śmiech ). W tym pierwszym dniu przyglądałam się wszystkiemu, jeszcze wtedy na dobrą sprawę nie wiedziałam, co dokładnie będę robić. Pierwsze dni poświęcone były na ogólne zapoznanie się. Dopiero potem dyrektor zdecydował, że będę w dziale sprzedaży. To było niesamowite, bo mam wciąż przed oczami te ciasne korytarze i zaplecza. Usiadłam na takim niewielkim krzesełku, biurka były tylko cztery na te 14 osób. Było tłoczno, ale sympatycznie, bardzo miło i wesoło. Tak to wspominam, pamiętam, że wszyscy byli uśmiechnięci, radośni i pomyślałam, że będzie fajnie. Wtedy wydawało mi się, że w teatrze będę tylko na chwilę, a potem losy jakoś same się potoczyły. I tak jestem tu już 32 lata

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji