Artykuły

Zamienić w konkret wizję reżysera i scenografa

Ja też muszę chodzić na próby i obserwować, jak zachowuje się scenografia. I przewidywać ewentualne kłopoty - rozmowa z Tadeuszem Fajdkiem, kierownikiem pracowni stolarskiej i tapicerskiej w Teatrze Powszechnym w Radomiu.

Małgorzata Rusek: W Teatrze Powszechnym w Radomiu jest pan od...

Tadeusz Fajdek: Stycznia 1989 roku. 28 lat, pięciu dyrektorów. Do pracy przyjmował mnie nieżyjący już dyrektor Zygmunt Wojdan, potem byli pan Wojciech Kępczyński, Linas Zaikauskas, Adam Sroka. Po nim przez chwilę pełniącym obowiązki był Andrzej Bieniasz, niestety, też już nie żyje. Teatr był wtedy w bardzo trudnej sytuacji, chcieli nas przekazać pod zarząd warszawskiego teatru. Pan Andrzej bardzo się tym przejmował, serce nie wytrzymało. Wielka strata. No i wtedy stanowisko objął pan Zbigniew Rybka i wystawił "Skrzypka na dachu" i to wszystko się rozkręciło.

Pan pamięta wszystkie przedstawienia?

- Nie, no skąd. Jakby tak policzyć, to rocznie produkujemy średnio 10-12 spektakli.

I do każdego trzeba wykonać inną scenografię...

- No tak. W dodatku ja pracuję nie tylko jako stolarz, ale też tapicer. Odpowiadam m.in. za meble. Wyszukujemy w komisach i na targach staroci takie, które stylistycznie odpowiadają czasom, w jakich rozgrywa się sztuka, odnawiamy je, wymieniamy tapicerkę na nową. Jako tapicer szyłem także kotary, a przed laty nawet kurtynę. Zużyliśmy na nią dwa tysiące metrów bieżących aksamitu! Niejednokrotnie zdarzało mi się również szyć z tkaniny BT, czyli bawełny technicznej. Jest tak szorstka, że musiałem pracować w rękawicach, bo raniła dłonie. W dodatku z powodu ciężaru nie dało się zrobić tego w jedną osobę. Skonstruowałem więc specjalny wózek, na którym kładliśmy pas tkaniny o długości około 100 metrów i wadze ok. 200 kilogramów.

Wszystkie wykładziny udające dywany to też moja robota. Aktorzy lubią na nich grać, bo świetnie wygłuszają podłogę sceny. Często, budując scenografię, wykonujemy ściany tapicerowane tkaniną. Płytę drewnianą pokrywa się najpierw białym materiałem, aby zamaskować czy to słoje, czy łączenia i dopiero na to kładzie się kolor.

Czasem scenograf zaznacza, że chce tapetę, wówczas kładziemy tapety. Tak budowaliśmy scenografię choćby do "Szalonych nożyczek"...

Mam wrażenie, że w tej sztuce scenografia składała się głównie z drzwi, którymi kolejni aktorzy wchodzili do salonu fryzjerskiego...

- I wie pani, jak ja się zawsze stresowałem, że kiedyś któreś drzwi się zatną i się nie otworzą? Na szczęście nasi aktorzy radzą sobie z takimi zaskakującymi sytuacjami. Ale ja też muszę chodzić na próby i obserwować, jak zachowuje się scenografia. I przewidywać ewentualne kłopoty, żeby w czasie przedstawienia nic niespodziewanego się nie wydarzyło.

Jak wygląda proces powstawania scenografii?

- Zaczyna się od spotkania z kierownikiem technicznym, dyrektorem i scenografem. Dostajemy projekty, rysunki, często makiety, które pozwalają sobie wyobrazić wizję scenografa i krok po kroku zamienić ją w konkret.

Złapał się pan kiedyś za głowę: "O matko, jak my to zrobimy?"

- O, często! To nigdy nie są proste rzeczy. Reżyser to artysta, chce osiągnąć na scenie pewien efekt. Ale nie zawsze reżyser obdarzony jest wyobraźnią techniczną. Na przykład ma pomysł, aby aktorzy grali, stojąc na różnych wysokościach. A my musimy myśleć o tym, aby osiągnąć zamierzony efekt i aby oni byli tam bezpieczni. Albo dostajemy zadanie, aby zrobić element, który ma się ruszać, ale mechanizm ma być niewidoczny Podobnych problemów do rozwiązania miewamy dziesiątki. Kiedy już omówimy wizję scenografa, rozmawiamy o materiałach, które będą potrzebne. Zwykle wtedy realizatorzy zdają się na nasze opinie, bo jesteśmy praktykami i wiemy, co w danym przypadku sprawdzi się najlepiej. Muszę powiedzieć, że obecnie dużo łatwiej jest tworzyć scenografię, bo jest dostęp do różnorakich materiałów, do elektronarzędzi. Z drugiej strony za czasów obecnego dyrektora z dwóch scen zrobiły nam się cztery. Mamy "Fraszkę", to malutka scenka, ale wszystko musi być precyzyjnie dopracowane, bo widz widzi detale z odległości metra.

W dodatku widz wymagający...

- Dziecko wszystko dojrzy, więc tam nie da się nic zafałszować. A bajeczki są bardzo pracochłonne, jeśli chodzi o scenografię. Robimy misterne, malutkie rzeczy. Ale radzimy sobie. Generalnie jest 30 spektakli w repertuarze i do każdego inne dekoracje. Teraz skończyliśmy właśnie scenografię do "Człowieka z La Manchy", a było to duże przedsięwzięcie, wymagające współpracy pracowni stolarskiej, tapicerskiej, ślusarskiej, plastycznej, a już szykujemy się do kolejnego spektaklu na scenie kameralnej. Wiadomo, że jest duży stres, żeby zdążyć ze wszystkim na czas i żeby potem to na scenie dobrze zadziałało.

Zresztą nawet kiedy już dekoracje stoją na scenie, to i tak człowiek chodzi za kulisami i obserwuje. Czasem sobie myślę: jejku, ja się tak napracowałem, nafrezowałem, a tak słabo to widać, albo coś zostało zamalowane Taki już urok tej pracy. A wszystko musi być wykonane bardzo porządnie, bo te scenografie muszą wytrzymać wielokrotne składanie i rozkładanie, i nadal muszą dobrze wyglądać. Często tak jest, że obsługa techniczna rano ustawia jedną scenografię, potem ją rozmontowuje i buduje kolejną, na inne przedstawienie, które ma się odbyć po południu.

Zdarzają się zabawne sytuacje?

- No pewnie. Na przykład w "Józefie i cudownym płaszczu snów w technikolorze" była scena, w której aktorzy nosili worki na plecach. Oryginalnie te worki były wypełnione kawałkami styropianu, żeby aktorom łatwo się było z nimi poruszać po scenie. Ale my dla żartu wsypaliśmy tam piasku. No i było zaskoczenie. Widziałem przerażenie w oczach kolegów aktorów, gdy dźwignęli worki i nagle się okazało, że swoje ważą. Była też scena w granym przed laty "Kopciuszku", w której jeden z aktorów strzepywał i składał chusteczkę. Pewnego razu kolega na tę chusteczkę nasypał pudru. No i przy machnięciu uniosła się chmura pyłu

Najtrudniejsza scenografia, z którą przyszło się panu zmierzyć?

- Do "Skrzypka na dachu". Może nie była trudna, budowaliśmy wioskę, ale mieliśmy naprawdę mało czasu. W dodatku to była zima, przywoziliśmy zmarznięte deski. A poszło wtedy około 10 m sześc. desek. Pracowaliśmy we dwóch przez cztery tygodnie, robiąc przerwy tylko na nocny odpoczynek. Ale potem miałem ogromną satysfakcję. Bo ja bardzo lubię tę pracę. Trzeba cały czas myśleć i cały czas się rozwijać. I o to chodzi!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji