Artykuły

Selma Lagerlöf na ziarnku piasku

"Twórcy obrazów" Pera Olova Enquista w reż. Artura Urbańskiego w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Tomasz Domagała na blogu DOMAGALAsieKULTURY.

Tora Teje, początkująca, lecz niezwykle utalentowana aktorka, ma dość hipokryzji. Szarpie się w związku z niezdecydowanym i uległym wobec żony reżyserem Viktorem Sjöströmem. Właśnie nakręcił on film pt. "Niewidzialny furman" na podstawie szmirowatej i nudnawej (jego zdaniem) powieści noblistki Selmy Lagerlöf i ma pokazać autorce, co "zmajstrował". Tora, wraz z operatorem, Juliuszem Jaenzonem, który przygotowuje pokaz filmu, czeka na reżysera i pisarkę. Tak zaczyna się sztuka szwedzkiego pisarza, Per Olova Enquista, zatytułowana "Twórcy obrazów". To kolejny z "dokumentalnych dramatów" tego autora portretujący wielkie postaci literatury, że przypomnę tylko poświęconą Strindbergowi "Noc trybad" czy sztukę "Z życia glist" o Andersenie. Gdy zatem pojawia się Selma, Viktor i Juliusz urządzają kolejny, pełen spektakularnej służalczości i lizusostwa seans hipokryzji. Tora jest zniesmaczona. Selma, próbując zagaić konwencjonalną, a więc z gruntu fałszywą rozmowę, uruchamia w młodej kobiecie lawinę brutalnej szczerości. Tora zedrze maski ze wszystkich bohaterów, odsłaniając przy tym również swoją twarz. Będzie bolało, ale w tym właśnie cała Sztuka.

Przewodnim tematem dramatu Enquista jest bowiem problem ukazywania rzeczywistości w sztuce. Selma, przedstawicielka "starej" generacji artystów robi to w sposób zakamuflowany, za pomocą baśni, metafory. Nie odsłania się w swojej sztuce do końca. Jej utwory wciąż kryją jakąś tajemnicę. Przykładem piąty bohater dramatu - sfilmowana przez Victora powieść Selmy "Niewidzialny woźnica". Noblistka portretuje w niej alkoholika, Davida Holma, którego pierwowzorem jest jej ojciec, porucznik Lagerlöf. Tora, młoda wrażliwa artystka, wnikliwa czytelniczka "Woźnicy", który jest jej bliski ze względu na wspólnotę traumatycznych doświadczeń - wyczuwa w powieści fałsz. Zarzuca autorce nieszczerość w stosunku do odbiorcy, przedstawianie zafałszowanego, niewiarygodnego obrazu rzeczywistości. Selma się broni: "Pisze się nie o tym, jak jest, ale o tym, jakby się chciało, żeby było". Tora ma inne zdanie: "przecież człowiek potrzebuje wskazówki. I dlatego musi wiedzieć, jak jest naprawdę. (...) Nie tylko jak powinno być". Selma kapituluje, zdaje sobie bowiem sprawę, że sztukę traktowała instrumentalnie, jako terapię własnej traumy, że pisała książki, które sama chciałaby przeczytać. Wybaczała sobie w nich własną urojoną winę. Dokonywała w nich transformacji własnego bólu, który jest według niej fundamentem dzieła sztuki:

Jak powstaje dzieło sztuki? To jest ból. Wiesz, co to jest perła? Najpierw maleńkie ziarnko piasku, które sprawia potworny ból. A potem macica perłowa jako osłona. Bez punktu, który boli nie ma perły, a bez tworzenia jest tylko piasek.

Selma nie dbała o czytelnika, nigdy jej nie obchodził. Tora swój sprzeciw wobec takiej postawy argumentuje odpowiedzialnością artysty wobec odbiorców. Jej zdaniem czytelnik czy widz szuka u artysty czegoś, co pomoże mu zrozumieć rzeczywistość, innych, siebie samego. Szuka pomocy, jeśli więc artysta fałszuje rzeczywistość, wskazuje fałszywą drogę, prowadząc na manowce całe rzesze odbiorców. Sztuka zatem powinna mówić czystą prawdę, opakowaną w różne historie, style, konwencje, gatunki oraz rodzaje twórczości. Tylko jak wytropić ową mityczną "czystą prawdę"? W moim przekonaniu jedynym jej miernikiem jest indywidualna wrażliwość - taka, jaką posiada Tora. To ona pozwala jej wyczuć fałsz, którego rozpoznanie wyzwala bohaterów Enquista i może wyzwolić również odbiorców jego dramatu, w tym nas, widzów spektaklu Urbańskiego. Prawda to coś, co można jedynie odczuć, może dlatego teatr jest tak ważnym medium, pozwala przecież na odczuwanie, przeżywanie i oczyszczenie.

Na marginesie tych rozważań pojawia się też niezwykle ważne pytanie, czy fałsz się multiplikuje? Czy gdy Selma fałszuje rzeczywistość w powieści, ten gest automatycznie powiela Wiktor w filmowej adaptacji jej dzieła oraz... Enquist w sztuce "Twórcy obrazów", opartej i na powieści, i na filmie? Czy tak się dzieje? Wydaje się, że nie. A to dlatego, że - jak pisze Enquist w końcowych didaskaliach: "twórcy obrazów przyglądają się, jak stworzone przez nich obrazy oddzielają się od historii i zaczynają żyć własnym życiem". Na szczęście! Dzieło sztuki nigdy nie jest odczytywane przez odbiorcę dokładnie tak, jakby sobie tego życzył twórca. Każdy odbiorca filtruje tę historię przez siebie, swoje doświadczenie, swój czas. Podobnie jak Tora, Wiktor, Enquist, każdy z nas widzi tę prawdę "po swojemu". I niech tak pozostanie.

Artur Urbański, adaptując na scenę sztukę Enquista, pozostaje wierny tekstowi. Zazwyczaj w takich przypadkach formułuję zarzut, że reżyser inscenizuje, czyli nie dokłada od siebie nic więcej. W przypadku Artura Urbańskiego jest inaczej. Już sam dobór aktorów, a zwłaszcza aktorek (wielka dama polskiego teatru Anna Seniuk i świeżo upieczona adeptka AT w Warszawie Marta Wągrocka) jest tu rodzajem twórczej adaptacji tekstu. Do tego konwencja spektaklu, będąca przecież również rezultatem wyboru reżysera. Kazimierz Kutz, reżyserując przed laty tę sztukę w Starym Teatrze w Krakowie (z wielką rolą Anny Polony i trochę mniejszą debiutującej Soni Bohosiewicz) postawił na komediowość. Spotkanie wulgarnej, choć szczerej dziwki z damą, wydobywało z tekstu Enquista wszelkie pokłady komizmu, tworząc na scenie obraz tragikomiczny, rozjaśniany raz po raz błyskiem farsy. W zestawieniu z tematem sztuki dawało to ciekawy rezultat, choć sam dramat wydawał się przez to miejscami zbyt powierzchowny. Urbański od początku traktuje temat serio i wydaje się, że droga ta jest bardziej właściwa. Jego Tora nikogo nie gra. Jest młodą, szczerą dziewczyną u progu kariery. Selma również - wprawdzie otwiera się długo niczym małż, ale gdy się już otworzy - porusza do głębi. Urbański stworzył na scenie kameralny dramat na wzór "Marii Stuart" Schillera, w którym centralnym punktem staje się spotkanie dwóch wspaniałych kobiet: młodej i starej, silnej i słabej, bezczelnej i pokornej. Dla mnie było to spotkanie wstrząsające.

Anna Seniuk to największa perła tej sztuki. Nie ma sensu pisać tu o kunszcie, rzemiośle i doświadczeniu. To oczywiste. Uderzyło mnie coś innego. Jej Selma była niezwykle wyciszona, skoncentrowana, jakby chciała usłyszeć każdy dźwięk, każde słowo, które zostanie wypowiedziane. Najbardziej wstrząsająca była właśnie w tym słuchaniu, w tej uważności. Niepewna tego, co usłyszy. Nasłuchująca zbliżającej się, budzącej przerażenie prawdy. Gdy się głębiej zastanowić, na scenie Narodowego młoda aktorka Marta Wągrocka atakuje słowami Enquista Annę Seniuk, aktorkę odchodzącego pokolenia artystów, swoją profesorkę. Oskarża ją, że jej teatralny świat jest fałszywy i nie odpowiada gustom współczesnego widza, zagubionego w gąszczu alternatywnych rzeczywistości. Czy zatem klasyczny teatr, którego jednym z symboli jest teatralne pokolenie Seniuk, jest skazany na odejście? Przyznam, że w takim ujęciu rola Seniuk wydaje się jeszcze bardziej poruszająca.

Marta Wągrocka w roli Tory początkowo irytowała. Potem, gdy została sam na sam z Selmą, uspokoiła rozedrganie i zaczęła "trafiać". Jeden z widzów w przerwie powiedział do swojej towarzyszki: "Nie wiem jeszcze, czy ją lubię czy nie". Pierwszy dobry znak. Druga część to już eksplozja talentu Wągrockiej. Jego przejawem był znakomity aktorski timing i dojrzałość interpretacji. Jej Tora przechodziła drogę odwrotną do drogi Selmy. Była niczym otwarty małż, który wyczuwszy, że uwierające w środku ziarnko piasku nie pozwala jeszcze na wykształcenie perły, powoli zamyka się, by przeżyć cały proces czyli życie. Jestem przekonany, że po drugiej części widz nie tylko polubił Torę, lecz ją pokochał. Za inteligencję emocjonalną, wrażliwość i pokorę, której się musiała od Selmy nauczyć. Piotra Grabowskiego i Marcina Przybylskiego przepraszam - grali bardzo dobrze, ale to nie ich spektakl.

Artur Urbański stworzył kameralny dramat, w którym wraz z bohaterami przedzieramy się przez kolejne warstwy pozorów, by w końcu dotrzeć do prawdy. W teatrze nie ma demokracji, jedni opuszczą widownię z perłą, inni z ziarnkiem piasku w bucie, jeszcze inni z pustymi rękami. Tym ostatnim polecam słowa Selmy: "Nie myśl jednak, że ciało moje jest niczym. O nie, służy ono za mieszkanie mej duszy, podobnie jak twoje i innych ludzi. Tylko sobie go nie wyobrażaj jako coś stałego, albo ciężkiego lub silnego. Musisz je sobie przedstawić jako obraz, który widziałeś w zwierciadle i spróbować wyobrazić, że obraz ten wyszedł ze zwierciadła i mówi, i widzi, i porusza się samodzielnie." Gdy sami staniemy się dla siebie dziełami sztuki, które można kontemplować, pojawi się w nas wrażliwość Tory i otwartość na przeżywanie. Wtedy będziemy mogli powtórzyć za młodą aktorką: "...obraz ten wyszedł ze zwierciadła, ...obraz ten wyszedł ze zwierciadła, obraz, obraz" - jakby człowiek coś podnosił... z brudu życia i to się stawało piękne..." Czego wszyscy powinniśmy sobie życzyć, spoglądając w lustro przed kolejnym wyjściem do teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji