Artykuły

"Norma" w warszawskim Teatrze Wielkim

"Norma" Vincenzo Belliniego to, zdaniem wielu znawców, najświetniejsze arcydzieło nurtu włoskiego belcanta w muzyce operowej. Gorącym jej admiratorem był m.in. Chopin, bardzo wysoko cenił ją także Wagner. Zarazem jednak oddanie właściwego stylu muzyki tego dzieła oraz pokonanie rozlicznych trudności nagromadzonych przez kompozytora w głównych partiach solowych stwarza problemy, z którymi ku pełnemu zadowoleniu znających się na rzeczy odbiorców uporać się potrafią jedynie śpiewacy naprawdę wielkiej klasy, wyposażeni przy tym przez naturę wyjątkowymi możliwościami głosowymi. Dotyczy to zwłaszcza partii tytułowej bohaterki, uważanej za jedną z najtrudniejszych w całym repertuarze sopranowym, odtwórcy męskich partii bowiem jeszcze większe trudności znajdują w późniejszych o trzy lata "Purytanach" tegoż Belliniego.

Obrosła też ta partia tradycją stworzoną przez wspaniałe wykonawczynie, od legendarnej Giuditty Pasty i Marii Malibran, poprzez fenomenalną Lilii Lehmann i Rosę Ponselle aż do Zinki Milanov i Marii Callas; wszystkie one, co warto zauważyć, były w stanie w przedziwny sposób łączyć cechy sopranu dramatycznego i lekkiego lirycznego, rozporządzając głosami o niepospolitej mocy i blasku oraz ogromną wytrzymałością oddechu, a do tego najwyższym mistrzostwem wokalnej techniki, nadającej tym głosom giętkość i lotność w realizacji szybkich pasaży oraz o-zdobników. Takich właśnie głosów wymaga ta partia - i na tym właśnie w pierwszym rzędzie polega jej trudność. Dość powiedzieć, że wspomniana już Lilii Lehmann zwierzyła się kiedyś, iż mniej wysiłku kosztuje ją trzykrotne zaśpiewanie Wagnerowskiej "Walkirii" niż jedno przedstawienie "Normy". Sam też pamiętam, jak kiedyś podczas "Muzycznego Lata" w Taorminie próbowałem niefrasobliwie podsunąć szefom tej imprezy myśl, aby, wykorzystując naturalną cudowną scenerię antycznego teatru greckiego, zechcieli wprowadzić właśnie "Normę" do programu następnego festiwalu, na co wszakże odpowiedziano mi z lekką irytacją, iż to przedsięwzięcie zbyt trudne i organizatorów nie stać na zaproszenie zespołu mogącego zadaniu takiemu podołać.

Z takimi zatem trudnościami i ciężarem takich tradycji mierzyć się trzeba przy kolejnych, nieczęstych także na wielkich scenach świata, realizacjach opery Belliniego. Nic zatem dziwnego, że usłyszawszy o projekcie wprowadzenia "Normy" na deski Teatru Wielkiego w Warszawie, a znając jego artystyczną kondycję chociażby z przedstawień ubiegłego sezonu (powodzenie "lekkich" pozycji z początku sezonu bieżącego o niczym jeszcze nie świadczyło), wpadliśmy w lekki popłoch; wydawało się przecież, że takie przedsięwzięcie w obecnej sytuacji i przy obecnych możliwościach tej sceny nie może się powieść...

Jednakże Teatr nasz, powiedzieć trzeba, zabezpieczył się w miarę możności i przygotował do tego arcytrudnego zadania z wielką troskliwością. Dyrektor teatru postarał się, aby reżyserską robotę zechciała tu podjąć słynna włoska śpiewaczka Fedora Barbieri (w swoim czasie m.in. świetna Adalgisa w "Normie"), która w ubiegłym sezonie z wielkim powodzeniem przygotowała w Łodzi "Rycerskość wieśniaczą" Mascagniego; przyjęła ona ponadto opiekę wokalną nad tym arcywłoskim przedstawieniem, co zwłaszcza dla solistów (tych oczywiście, którzy chcieli i potrafili z tej opieki skorzystać) okazało się rzeczą bezcenną. Zastosowano mocny "zastrzyk świeżej krwi", wprowadzając do obsady kolejnych przedstawień grupę wybitnych śpiewaków z innych polskich teatrów, przedtem na warszawskiej scenie, poza jednym czy dwoma wyjątkowymi przypadkami, nie oglądanych, oraz jednego gościa zagranicznego (to zresztą poniekąd na skutek wypadku losowego, o czym niżej). Andrzej Majewski zaprojektował prawie z niczego (te oszczędności...) oryginalną i pomysłową, a z powodzeniem podkreślającą klimat monumentalnego spektaklu oprawę scenograficzną, zaś kierownictwo muzyczne objął utalentowany i dynamiczny młody kapelmistrz rodem z Brazylii Jose Maria Florencio Junior, "sprawdzony" już przedtem w teatrach Wrocławia i Łodzi. Pracował on z zespołem Teatru Wielkiego bardzo intensywnie; wszyscy zresztą, jak się wydaje, pracowali sumiennie, wkładając w przygotowanie przedstawienia wiele serca i szczerego zapału, czuli bowiem, że idzie o dużą sprawę.

I rzeczywiście: zobaczyliśmy przedstawienie niewątpliwie dużej miary, przedstawienie o jednolitym, skupionym nastroju i znacznej sile ekspresji. Jednak Bellini, a zwłaszcza jego "Norma", to - jak już powiedzieliśmy - przede wszystkim śpiew, przede wszystkim wielkie kreacje wokalne, krótko mówiąc - belcanto w wielkim stylu. Czy, komu i w jakim stopniu udało się sprawić, aby owo belcanto przemówiło do słuchaczy w warszawskim Teatrze?

Artystka poznańskiego Teatru Wielkiego Monika Chabros zaprezentowała w tytułowej partii piękny sopran o dużej mocy i ciemnej, "dramatycznej" barwie, wyrównany i ładnie prowadzony w kantylenach; jednakże jej piana (zwłaszcza w średnicy) wydawały się zbyt już "kameralne" i nie miały właściwej nośności, a precyzja wykonania gam i ozdobników - chociażby w kadencji zamykającej pierwszą część słynnej arii "Casta diva" - też pozostawiała coś niecoś do życzenia. Bliższa na pewno ideałom belcanta okazała się kreująca gościnnie na drugim przedstawieniu tę samą partię (wobec choroby polskiej solistki) świetna śpiewaczka ormiańska Hasmik Papian, której sopran, choć lżejszy w wolumenie i jaśniejszy w barwie, imponował równością frazy i doskonałą nośnością, także w subtelnych pianissimach. Z tymi zaś walorami łączyła się uroda oraz ekspresja w odtwarzaniu scenicznej postaci.

Rolę młodej kapłanki Adalgisy, partnerki Normy m.in. w dwóch ogromnych i bardzo trudnych technicznie duetach, odtwarzała na obu pierwszych, dzień po dniu następujących przedstawieniach (co już samo w sobie jest nie lada wyczynem) Joanna Cortes. Ta wybitnie utalentowana młoda artystka o znakomitych warunkach zewnętrznych rozporządza wartościowym głosem o dużej giętkości i sprawności technicznej, rozumie niewątpliwie styl odtwarzanego dzieła oraz, co bardzo ważne (a nie o wszystkich bynajmniej wokalistach da się powiedzieć), wie, o czym śpiewa, i potrafi to sugestywnie przekazać odbiorcom. Głos jej jednak to sopran, o charakterze raczej lirycznym (ewentualnie lirico spinto) i chociaż z treści libretta wynikałoby, że powinien on być bardziej "młodzieńczy" od głosu Normy - poważnej arcykapłanki i matki dwojga dzieci, to przecież muzyczna konstrukcja opery zakłada tu wyraźnie ciemny, duży mezzospran i taka też utrwaliła się tradycja wykonawcza. Śpiewaczka zaś może tylko w pewnym stopniu naturalne brzmienie swego głosu przyciemnić (co też Joanna Cortes czyni, na ile jest w stanie), zmienić natomiast jego wolumenu nie może żadną miarą.

Z dwóch odtwórców postaci rzymskiego prokonsula Polliona, ojca dzieci Normy, teraz zakochanego w Adalgizie, laureat konkursu im. Jana Kiepury, Sylwester Kostecki ujmuje szlachetnym, miękkim brzmieniem głosu i ładnym prowadzeniem frazy (choć na premierze wydawał się trochę niedysponowany), natomiast Ryszard Wróblewski imponuje głosem mocnym i metalicznym oraz świetną postawą. Obydwaj jednak zdradzają jeszcze spore braki w technice wokalnej, żaden nie był w stanie wejść pełnym głosem na wysokie "c" (potrzebne w pierwszej arii "Meco aWaltar di Venere"), a Wróblewski, jak się zdaje, ma w ogóle kłopoty z górnym rejestrem swej skali. Partię gallijskiego arcykapłana Orowista (Oroveso) bardzo pięknie śpiewał Radosław Żukowski, który zresztą miał już z nią do czynienia w Lizbonie. Jego kreacja to na pewno jeden z mocnych punktów przedstawienia "Normy". Występujący w tej samej partii na pierwszym przedstawieniu Romuald Tesarowicz wspaniale rozpoczynał swoje recitativa w obu aktach ("Ite sul colle, o Druidi" i "Guerrieri!"); w dalszym jednak ciągu śpiew jego tracił jakoś ekspresyjne napięcie i równość frazy. W epizodycznych partiach bardzo ładnie wypadli zarówno Anna Malewicz-Madey i Tomasz Madej, jak też Anna Vranova i Adam Zdunikowski.

Jose Maria Florencio Junior, jak się już rzekło, precyzyjnie i dynamicznie prowadził przedstawienie przy dyrygenckim pulpicie. Może aż nazbyt dynamicznie - chwilami bowiem orkiestra wyraźnie przygłuszała śpiewaków na scenie. Tymczasem pamiętać trzeba, że w operze takiej jak "Norma" również brzmienie orkiestry posiadać musi "belcantową" miękkość, śpiewność i subtelność, a dotyczy to także instrumentów dętych (zwłaszcza waltorni, które w partyturach Belliniego czy Rossiniego nierzadko pianissimo towarzyszą solówkom śpiewaków). Chór jako całość brzmiał dobrze - gorzej było z zespołem męskim, mającym w tej akurat operze spore pole do popisu (druidzi i wojownicy gallijscy). Fedora Barbieri w pracy reżyserskiej wespół ze swym asystentem (a prywatnie - synem) Franco Barlozzettim potraktowała akcję raczej statycznie, starając się w pierwszym rzędzie, aby cały dramat przemówił poprzez ekspresję śpiewu protagonistów.

Reasumując wrażenia powiedzieć można, iż w stosunku do poziomu przedstawień Teatru Wielkiego z ostatnich sezonów premiera Normy stała się na pewno ogromnym sukcesem: zespół Teatru Wielkiego przeszedł tu niejako sam siebie. W stosunku jednak do rangi wielkich scen światowych (a za taką przecież Teatr nasz pragnąłby uchodzić) oraz do wymagań, jakie bez taryfy ulgowej stawia partytura Normy, przedstawienia te pokazały dość wyraziście, jak wiele jeszcze jest tu do zrobienia...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji