Artykuły

"Typ A" Marji Morozowicz-Szczepkowskiej w Ateneum

Po dramatycznej "Sprawie Moniki", po programowej "Milczącej sile" Szczepkowska dała nurka w groteskę. Czy ten skok był objawem naturalnej reakcji, odprężeniem nerwów po długotrwałem nastawieniu na baczność przed postulatami społeczno-obyczajowemi? A może autorka uległa rewizjonistycznej pokusie. Uwiodła ją przekorna chęć przenicowania sytuacji, spojrzenia na kompleks zagadnień zakosu, pod kątem satyry i parodji?

Istotnie. W "Typie A" uderzamy się o odwrócony stosunek obu płci. Dotychczas tak zwykle bywało, że mężczyzna był Pigmaljonem, uwodzicielem, finansistą, dyskontującym swe "dobrodziejstwa" wobec kobiety świadczeniami w naturze z jej strony.

Tutaj mężczyzna jest Galateą, objektem eksperymentalnym, ofiarą wyzysku i natrętnej miłości, które znosi w imię swoiście pojętej dżentelmenerji (dług wdzięczności za uratowane życie).

Ten nieco teoretyczny i dodajmy mocno fikcyjny punkt wyjścia doprowadza w praktyce do całego łańcucha krótkich spięć groteskowego humoru. Autorka nie cofa się przed jaknajdalej idącemi konsekwencjami swego założenia. Wiadomo, że kobiety są najkrańcowszemi istotami na świecie, i gdy sobie na co raz pozwolą, lubią nazywać wszystko po imieniu.

Szczepkowska zarówno w swojej ideologji, jak i w efektach scenicznych jest radykałką. Reformy zaczyna od chłosty. Tym razem delikwentem nie jest mężczyzna. Ostrze satyry ześlizgnęło się po tym bezradnym i bezrobotnym buntowniku, który tylko biernem zmarznięciem w cudzej bramie umiał zaprotestować przeciw niezasłużonej krzywdzie.

Natomiast publicznej egzekucji poddane zostały dwie intelektualistki: uczona, teoretyzująca na temat stworzenia nowego typu człowieka drogą selekcji i malarka, czyhająca na żer dla swojej sztuki i swoich zmysłów. Na jednej i na drugiej zemści się ich własna spaczona kobiecość, zamaskowana i przytłumiona naukowością u jednej, kabotynizmem u drugiej. Ani jedna, ani druga nie umie zdobyć się na prawdziwe, bezpośrednie uczucie. Chwytają upragnionego mężczyznę w potrzask materjalnej zależności i mózgowych argumentów. Szczerą, naprawdę ofiarną i bezinteresownością zapłonęła do niego tylko biedna prostytutka.

Dziwić się należy, że wobec takiego zdyskwalifikowania intelektualistek w wyścigu miłosnym, wobec przerzucenia na barki mężczyzny całego ciężaru współczucia i świateł dodatnich, właśnie ze strony męskiej krytyki posypały się gromy oburzenia w imię moralności, cnoty, dobrego smaku, estetyki. To, co się czytało dotychczas w pismach o "Typie A", to nie były oceny, krytyki czy sprawozdania, to były ataki bezsilnej irytacji. Nie gorszono się tak mocno ani pornograficzną sceną w "Ludziach z hotelu", ani obrzdliwemi zalotami epileptyka w "Ciężkich czasach" Bourdeta, jak sceną pozowania "typu A" do postaci Apollina. Tak częste, niestety, a nie zawsze potrzebne rozbieranie się kobiet na scenie znieczuliło już dostatecznie w tym kierunku wrażliwość krytyki i publiczności. Okazało się jednak, że autorka, która ośmieliła się kazać mężczyźnie rozbierać się - choćby za parawanem, i potem ukazać się na scenie w draperji nieporównanie sutszej i estetyczniejszej od normalnego kostjumu atlety cyrkowego, lub od powszechnie przyjętych trykotów kąpielowych, nie może liczyć na bezstronność męskiej krytyki.

Świat męski poczuł się dotknięty boleśnie tem lekceważeniem męskiego ciała i potępił sztukę.

A tymczasem "Typ A" jest niewątpliwie dobrą groteską, lepszą od wielu swojskich i obcych farsideł wystawianych na naszych scenach z pobłażliwą dobrotliwością klepanych po ramieniu przez recenzentów.

Koncepcja inscenizacyjna autorki polega na tem, że scena podzielona jest na dwie części i akcja toczy się naprzemian w gabinecie uczonej i w sąsiadującej z nim pracowni malarki. Proscenjum odgrywa rolę korytarza, przez który w miarę potrzeby przechodzą osoby, zdążające do jednego lub do drugiego mieszkania. Tę koncepcję dekoracyjnie dobrze rozwiązała Roszkowska, przezwyciężywszy szczęśliwie płytkość sceny Ateneum. Reżyserja spoczywała w wytrawnych rękach Zofji Modrzewskiej, która nadała sztuce właściwe tempo i zacięcie. Z wykonawczyń trzech ról najbardziej przekonywującą w swem mózgowem zacietrzewieniu była Gruszecka, jako uczona. Parysiewiczówna zadużo wniosła do typu malarki tej samiczej leniwej tępoty, do której przywykła w "Meczu małżeńskim". Ucharakteryzowana była doskonale na skośnooką wampirzycę, ale między nią, a postacią, którą odtwarzała, brakowało jakiegoś ogniwa, któreby te dwie istoty zespoliło w jedną. Kryńska jest b. ładna, załadna i zawykwintna na rolę zawodowej prostytutki. Suszyński doskonale kipiał bezsilną wściekłością i buntem przeciw kobiecej przemocy, a kontrast jego imponującej budowy z drobną i zasuszoną figurką uczonej był źródłem nadprogramowego komizmu. Biegański raz tylko przeszedł przez proscenjum, ale w paru zdaniach, jakie wypowiedział, czuć było rasowego aktora.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji