Artykuły

Antygona z żelaza

Rok 1984 - rok premiery "Antygony" Sofoklesa w krakowskim Teatrze Starym - poddawał proste interpretacje. Gdy po raz pierwszy oglądałem to przedstawienie, wybiegający na scenę żołnierze jednoznacznie kojarzyli się z szarżującą falangą ZOMO, chór niosący portret heroiny- z listopadową manifestacją, kiedy zaś posłaniec przynosi wieść o śmierci Antygony - gazety pisały o odnalezieniu ciała księdza Popiełuszki. Tylko napis ,,dymy użyte w spektaklu nie są szkodliwe dla zdrowia" mówił, czym różni się rzeczywistość sceniczna od tej za murami teatru. Wtedy trudno było uwierzyć, że to nie Kraków spowity obłokami łzawiących gazów a Teby, miasto o siedmiu bramach sprzed dwóch i pół tysiąca lat.

Minęło pięć lat i na "Antygonę" spoglądam chłodniejszym okiem. Czy wstydzę się dawnych wzruszeń? Tak rzeczywiście: kiedy Antygona podnosi dramatycznie dłonie skute kajdanami czuję się skonsternowany patetycznością gestu. Zastanawiam się, jakie mogły być dalsze losy żelaznych sylwetek wykreowanych przez Andrzeja Wajdę. Możliwe, że królowa Teb, żona Hajmona, uśmiechałaby się z politowaniem na wspomnienie swojego młodzieńczego, egzaltowanego zachowania. A kim może być dziś Tomasz, syn Mateusza Birkuta? Może jest posłem? Działaczem związkowym? A może z zaciśniętą pięścią idzie wraz z A. Gwiazdą i A. Walentynowicz w imię niezmienności poglądów? Natura metalu zobowiązuje.

Wielka to krzywda dla przedstawień teatralnych, iż krytycy zajmują się nimi zaraz po premierze. Wielka szczególnie w przypadku spektakli, które żyjąc historycznym kontekstem chwili - mają zarazem ambicję być dziełem ponadczasowym.

Wtedy, pięć lat temu krytyka podzieliła się na dwa obozy: piewców i zoilów. Z jednej strony "Żołnierz Wolności" walczył zawzięcie o szacunek dla dzieła Sofoklesa i ze współczuciem pochylał się nad upadłym wybrańcem muz, który wyreżyserował słabe i zmanierowane przedstawienie. Z drugiej strony Bronisław Mamoń, pisząc recenzję pod tytułem "Wielkie przedstawienie Andrzeja Wajdy" najwyższe uznanie wyrażał w wykropkowanych nawiasach oznaczających interwencje cenzury.

Dziś, zrzucając płaszcz Kordiana, który nazbyt już przywarł do naskórka, można się zastanowić, co z inscenizacjami Andrzeja Wajdy przeszło do historii polskiego teatru.

"Antygona" jest niewątpliwie dziełem nowatorskim. Nie tylko z tego względu, że scenografia autorstwa Krystyny Zachwatowicz składa się ze skrzyń po amunicji i tylko raz jońska kolumna wspomni o rodowodzie sztuki. W swoim przedstawieniu Andrzej Wajda zrewolucjonizował (bo jest to zaiste rewolucja) rolę chóru w tragedii antycznej. W tragedii Sofoklesa jest to chór starców tebańskich, przyciężki nieco, jak na nasze czasy, ornament. U Wajdy chór jest raz tłumem żołnierzy, po czym zaraz przedzierzga się w świtę pochlebców, przebiera się w jeansy demonstrantów, by skończyć w robotniczych fufajkach. Staje się elementem dynamicznym, pełnoprawnym aktorem przedstawienia.

Istota i konstrukcja Sofoklesowego dramatu polega na starciu dwóch racji - racji państwowej oraz praw boskich wyższych nad te stworzone przez człowieka. Wajda z tego konfliktu rezygnuje. Jego Kreon jest tchórzem, tchórzem, który dumną postawą, pozorami pewności siebie usiłuje pokryć drżenie rąk. Upór tyrana jest prostą konsekwencją strachu i kiedy nagle pod wpływem proroctwa lama pęka, w ciągu paru sekund władca przemienia się w ochłap człowieka. W tej roli Tadeusz Huk jest po prostu wspaniały. Władczość jest władczością, gniew gniewem, strach strachem. Ale w momencie całkowitej klęski każdemu kto nie ma serca z kamienia jest go żal; żal bardziej niż Antygony, choć racje królów nie są naszymi racjami. Antygona jest zbyt pyszna w swoim męczeństwie, zbyt egoistyczna. Ona nie ma żadnych wątpliwości, wybiera śmierć i śmiało ku niej podąża. Ewa Kolasińska właściwie tej roli nie gra, do minimum ogranicza gest, dzięki czemu nabiera on niebywałego dramatyzmu, agresywności. Właściwie ogranicza się do recytowania kwestii. Operuje głosem z niebywałą maestrią, głosem pełnym najprzeróżniejszych odcieni. On jest podstawowym i najwspanialszym elementem tej kreacji. Niebywałe precyzyjna i wciąż świeża gra jest wielkim atutem przedstawienia. Toteż oklaski ją nagradzające nie różnią się natężeniem od owacji na premierze.

Aktorzy kłaniają się. Spektakl skończony. Publiczność wychodzi na mokre od deszczu ulice Krakowa. Inny jest Kraków po pięciu latach. Inne nasze problemy.

W Nowej Hucie 300 "wściekłych" z kamieniami i butelkami w rękach atakuje koszary OPMO. Czas Antygony to, czy czas Kreona?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji