Spotkanie III stopnia Hacketta z Aniołami
Uderzenia w bębny zapowiadają spotkanie z istotami nadprzyrodzonymi. Anioły ingerują w życie śmiertelników, wnoszą w nie pierwiastek boskości. Takie spotkania w różnych kręgach kulturowych przebiegały w różny sposób.
Michael Hackett, amerykański reżyser i wykładowca Uniwersytetu w Los Angeles, stworzył scenariusz z Biblii, mitów hinduskich, japońskiego dramatu, powieści gotyckiej Briusowa i opowiadania Marqueza, dodając fragmenty (Kabały, Koranu i staroegipskich świętych tekstów. Pod tytułem "Upadłe Anioły" wystawił rzecz na scenie Teatru Dramatycznego.
Na widownię wysunięto wielki podest. Powietrzną przestrzeń zamyka w głębi ściana obłoków. Na wzór tradycyjnego wschodniego teatru, reżyser umieścił na scenie narratora i orkiestrę bębnów. Cykl sceniczny rozpoczyna japońska historia Niebianki i Rybaka, który zabrał jej szatę z piór. Poruszony błaganiami zwraca w końcu suknię Niebiańskiej Pannie, a ona wynagradza go cudownym tańcem.
Średniowieczną damę, Renatę, miłość do Anioła popchnęła, w objęcia demonów. To historia o przedziwnym pomieszaniu miłości i nienawiści, świętości i zmysłowości i o tym, że człowiek nie zawsze potrafi odróżnić Anioła od Szatana. Nic w tym zresztą dziwnego, bo przecież Szatan jest upadłym Aniołem - na scenie oglądamy pantomimiczną scenę buntu Aniołów i upadku Lucyfera. Wzruszająca jest historia przyjaźni Starego Anioła z chłopcem - niemową. Anioł znika w końcu, ale chłopiec zaczyna mówić. Hinduski książę Sanvarana spotkał się natomiast z Apsarami - aniołami erotyki, by po miłosnym wtajemniczeniu wstąpić w związek małżeński.
Przedstawienie kończy Zwiastowanie w wersji humorystycznej. Jak na średniowiecznym malowidle, Archanioł Gabriel, klęka przed Marią z białą lilią w ręku. Po chwili wpada na scenę rozsierdzony Józef, wrzeszcząc: "To nie moje dziecko". Z obrzydzeniem bierze lilię w dwa palce... Reszta jak w Ewangelii. Michael Hackett miał wspaniały pomysł. Mankamentem przedstawienia są jednak okrutne dłużyzny. Nie posłużyła mu też ogromna przestrzeń, której nie potrafił wypełnić ruchem, pomimo że Anioły biegają po scenie w rozwianych szatach i ze sztandarami. W przestrzeni tak przejrzystej i czasie tak rozciągniętym, każdy gest widoczny jest jak pod mikroskopem, nie dość precyzyjnie podane słowo - rani. Sądzę, że,cały ten trzepot, loty i wojny Niebieskiego Ptactwa, o wiele intensywniej wypadłyby w wąskiej i długiej Sali im. Mikołajskiej.
Hackett rozegrał swą anielską opowieść w konwencji teatru ubogiego. "Ubóstwo" jednak u Grotowskiego czy Brooka było możliwe dzięki niezwykłej ekspresji aktorskiej, osiąganej latami morderczego treningu. Aktor emanuje wtedy energią, co zmusza widza, by śledził z zapartym tchem każdy jego ruch. Podobnie w tradycyjnym teatrze japońskim czy hinduskim, gdzie zresztą aktora wspomaga niezwykle okazały strój. Hackett o tym wszystkim wie pewnie ; lepiej ode mnie, a jednak jakby zapomina, że takim zadaniom nie są w stanie podołać młodzi aktorzy, wśród których wielu jest jeszcze studentami PWST. I oczywiście -- już na pierwszy rzut oka widać mistrzynię - Irenę Jun, profesjonalnych aktorów - i resztę. Całość robi wrażenie nie dokończonego szkicu. Scenariusz jest tak interesujący, że warto, by reżyser zmienił jeszcze i skrócił to i owo.
PS. Obecny na premierze Andrzej Wajda wołał do Jerzego Kawalerowicza:- Myślałeś Jurek, że to będzie "Matka Joanna od Aniołów?"