Anioły poturbowane
Na scenie Teatru Dramatycznego przedstawienie pt. "Upadłe anioły" wg scenariusza i w reżyserii Michaela Hacketta (USA) i w przekładzie Anny Krajewskiej-Wieczorek. Program dodaje bardzo istotną informację. Scenariusz powstał z inspiracji "Hagaromo" (sztuka z repertuaru japońskiego teatru Nó), a także powieści "Ognisty Anioł" Walerego Briusowa, opowiadania Gabriela Garcii-Marqueza "Bardzo stary człowiek z ogromnymi skrzydłami", mitologii hinduskiej, Ewangelii wg św. Łukasza i Cyklu Chester. Poezja narracyjna jest adaptacją opartą na tekstach Kabały, Koranu, Księgi Izajasza i tekstów z Memfis z epoki Średniego Królestwa.
Samo czytanie wstępnej informacji w programie teatralnym - zbija z tropu. Jakby przestrzega, że widz powinien być erudytą i mieć dużą wyobraźnię. Widownia jest zresztą pełna dobrej woli. Przecież w 1991 roku Michael Hackett reżyserował w Teatrze Dramatycznym "Metamorfozy" wg Owidiusza. Był to naprawdę interesujący spektakl. Jednakże "Upadłe anioły" przemawiają do publiczności językiem niejasnym, wielosłownie, nawet jakby naprędce. Ogromna ilość wątków przytłacza widza i męczy. Można sądzić, że reżyser apodyktycznie czegoś tam wymaga od widowni jednak nie pamiętając o niej, o swoich obowiązkach wobec publiczności. Być może Michael Hackett chce wyręczyć wyobraźnię widza i wytknąć mu brak erudycji Myśląc o tym spektaklu można by mieć wiele wątpliwości, czuć się zakłopotanym, ale jedno jest pewne - reżyser nie nawiązał kontaktu z publicznością. Można by analizować poszczególne wątki, epizody. Jest tam przecież i scena oparta na zwiastowaniu. Ale tak, jak w całym spektaklu, ten zaledwie zresztą muśnięty temat również przedstawiono nieprzekonywająco. Rzadko zdarza się u nas, że widzowie oglądający sztukę poszukującą, ambitną, nie kryją swego znudzenia. Publiczność wychodząc uśmiecha się kwaśno. Ktoś w szatni powiedział nawet, że była to sklejka piłowana tępą piłą.