Artykuły

Grube i chude kobiety Fefe

Na konferencji prasowej przed premierą "La Dolce Vita" z muzyką Nino Roty dyrektor Teatru Wielkiego Waldemar Dąbrowski uprzedzał, by nie brać tego spektaklu nazbyt serio. Ma to być "wieczór", nie "balet". Rzeczywiście jest to wieczór larwy i przyjemny, rzecz jasna w odbiorze. Domyślam się, że jego przygotowanie tak łatwe nie było. Spektakl w choreografii Zofii Rudnickiej oparty jest na wybranych, najbardziej charakterystycznych wątkach z filmów Federico Felliniego, a także na elementach biografii reżysera. Wśród bohaterów znajdziemy więc zarówno Federica, w wersji młodocianej nazywanego Fefe, jak i Guida (granego przez Marcella Mastroianiego alter ego Felliniego), Giuliettę (tak, Masinę, ale też tę od duchów z filmu męża). Wreszcie jest np. wielka Anita Ekberg, której role u Felliniego niebezpiecznie mieszały się z życiem. Obok nich na scenie pojawiają się rozmaite Volpiny, Saraghiny, Gradiski. Całe mnóstwo kobiet chudych i grubych, pięknych i "jak z Felliniego".

Wieczór w Teatrze Wielkim należy do gatunku uroczych. Nie ma co prawda spójnego i konsekwentnego libretta (też autorstwa Zofii Rudnickiej), ale kolejne, luźno zestawione, sceny mogą się podobać i, z wyjątkiem przedostatniej, nie nużą. Dzieje się dużo, często na kilku planach, widza bombarduje się wręcz wrażeniami. Zasadniczą rolę odgrywają tu przepiękne, niektóre olśniewające, kostiumy autorstwa Izabeli Chełkowskiej. Jest ich podobno 300, choć zdaje się jeszcze więcej. W wypadku najmniej dramaturgicznie uzasadnionej sceny pokazu mody kościelnej (pamiętnej z "Rzymu" Felliniego) zdają się nawet głównym bohaterem, w której to roli spisują się doskonale.

W tym spektaklu właściwie wszystko jest tandetne. Tyle że z założenia, a nie przypadkiem. Wszak mistrz Fellini tandetny ponad miarę świat opisywał i kiedy wracał do wspomnień, ze spędzanego w nadmorskim Rimini, dzieciństwa, i kiedy z satyryczną przesadą portretował tzw. wielki świat. Tandeta w Teatrze Wielkim objawia się choćby w jadowitych kolorkach: ostrym różu czy błękicie, ostrej czerwieni (wielkie kobiece usta w dekoracji, stroje Gradiski), w scenie w teatrzyku, w którym występują najgorsi artyści świata, od pseudohiszpańskich tancerek po iluzjonistów i żonglerów, w żywo przypominającym filmy z Genem Kellym rewiowym układzie sceny z domu publicznego (ci marynarze w nienagannych strojach jak z technikoloru!). Tak więc tandeta króluje, bo ma królować.

Czy z tego coś wynika? Otóż nie. Tak naprawdę spektakl sam jest rewią, którą chwilami parodiuje. Dzieje się tak właśnie z powodu braku koncepcji spajającej kolejne sceny, która wykraczałaby poza myślenie o tym, jak wprowadzić kolejną zmianę scenografii (też uroczej) czy nową postać. Weźmy trochę scen z filmów, trochę z ich kręcenia... A wszystko jest tak naprawdę tylko pretekstem do pokazania kolejnego układu. Tak jak w rewii, w której fabuła służy tylko po to, aby girlsy pokazać w skąpych strojach, a to marynarskich, a to egzotycznych.

Jest tak również dlatego, że dramatycznie brakuje tu bohatera. Jest niby Fefe - Federico (Maksim Wojtiul, Łukasz Gruziel) i Guido (Sławomir Woźniak), czyli sceniczne wcielenia Felliniego. Ale choćby dlatego, że jest ich trzech (właściwie czterech, bo Fefe na początku jest bardzo nieletnim a uroczym uczniem Szkoły Baletowej im. Romana Turczynowicza w Warszawie), nie ma mowy o roli. Każdy tańczy swoje. Jest Giulietta-Cabiria-Gelsomina (Beata Grzesińska) i Żona (Dominika Krysztoforska). Roli też nie ma albo jest ich tyle, ile scen z ich udziałem. Lepiej jest z epizodami, na czele z doskonałą Gradiską Ewy Głowackiej i Sklepikarką Anny Białeckiej. Obie panie, niegdyś primabaleriny Teatru Wielkiego, występują teraz gościnnie.

Po prawdzie, tancerze nie bardzo mają co wytańczyć oprócz rozmaitych (też bez przesady z tą różnorodnością) pas. A przecież, jeśli to miało być o Fellinim, to nie można mu odmówić życia wewnętrznego. Jeśli o jego filmowych bohaterach, tym bardziej!

Dyrektor teatru swoje, a choreograf swoje. Zofia Rudnicka (i program do spektaklu) twierdzi, że chce opowiedzieć o Fellinim i kobietach. Różnych kobietach, bo kobiecość niejedno ma imię, nie wspominając już o tym, że jest motorem napędowym. Jeśli nie dla świata, to przynajmniej dla mężczyzn. Na pewno nie dowiadujemy się ze spektaklu, dlaczego o Fellinim mówi się, że był wielkim reżyserem. On wykraczał poza składanie ładnych obrazków? A czego dowiadujemy się o kobietach? Że bywają grube i chude. Czy koniecznie tę wiedzę należy czerpać z wieczoru w Teatrze Wielkim, czyli Narodowej Scenie Opery i Baletu?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji