Artykuły

Czasami dostaję od kogoś w mordę

- Dzięki pracy nad wieloma rolami potrafię chyba teraz rozmawiać z ludźmi doświadczonymi przez los. Aktorstwo nauczyło mnie łapania kontaktu z drugim człowiekiem - mówi ANNA DYMNA, aktorka Starego Teatru w Krakowie.

Jolanta Gajda-Zadworna, Marcin Szymaniak: Aktorzy są z reguły ludźmi egocentrycznymi. Jak to pogodzić z działaniem charytatywnym?

Anna Dymna: Aktorstwo to dziwny zawód. Służąc ludziom, walczymy o siebie. Ja piękna, ja zdolna, ja młoda, ja utalentowana, dać mi rolę! Pracujemy na swoją twarz, na swoją pozycję, na swoją wartość. Od 37 lat uczciwie, z całym poświęceniem i radością wykonuję swój ukochany zawód. To przecież normalne, że ciekawych ról jest mniej dla kobiet w moim wieku. Tak po prostu jest. Ale czy jestem tylko aktorką? Jestem przede wszystkim człowiekiem. Mogę dokonywać wyborów, do czego używam swojej publicznej twarzy. Wiem, że może ona także w inny sposób służyć i pomagać ludziom. Próbuję i udaje się.

Podnosi Pani tak swoją samoocenę?

To daje mi radość. Budzę się rano i wiem, że jestem potrzebna, że ktoś na mnie czeka. To bardzo ciężka i odpowiedzialna praca. Czasem sobie popłaczę, po prostu na chwilę tracę odwagę i siły, zbliżając się do ludzkich tragedii i cierpienia. Nie analizuję, czy to podnosi moją samoocenę, chociaż ludzie często chcą mi wmówić, że robię to dla siebie. Więc niech tak będzie! Na wszystko się zgadzam, grunt, żebym robiła swoje. Czasami dostaję za to od kogoś w mordę, jakiś anonim przyjdzie, o coś mnie pomawiają, muszę odpowiadać na pełne podejrzeń pytania. Ale potem ktoś się do mnie uśmiechnie, przeczytam piękny list, ktoś się do mnie przytuli, powie ciepłe słowo, więc myślę, że i tak wychodzę na plus.

Domyśla się Pani, kto pisze te anonimy?

Ludzie są samotni, zgorzkniali, zawistni. Są też fundacje, którym się wydaje, że jak komuś przyłożą, to będą mieć więcej dla siebie. A to nieprawda, bo tylko razem możemy coś zdziałać. Ewa Błaszczyk buduje "Budzik", Jurek Owsiak robi swoje i ja też. Wspomagamy się i tak powinno być.

Nie obawia się Pani współpracować z Owsiakiem, który jest na indeksie władzy i Radia Maryja? Zablokowano mu nawet program edukacyjny w szkołach, bo głosi ponoć szkodliwe treści dla naszej młodzieży.

On robi najpiękniejszą rzecz na świecie. Uruchomił dobro w często odrzucanych, niezauważanych młodych ludziach! Takich, co mają czuby, pryszcze i są niepokorni. Jestem z nim od 14 lat i bardzo mi się podoba sposób jego działania. On daje szansę każdemu, kto tylko chce zrobić coś dobrego. Nikogo nie odrzuca. Nie ma u niego tak, że jeśli będziesz wierzył w to czy tamto, to możesz być ze mną. Działa wspaniale, bo konkretnie. Jest otwarty, jawny i uczciwy. Każdemu można wmówić, że robienie dobra jest złem. W Polsce dziś dobro staje się podejrzaną wartością.

Kontrowersje wzbudził program Kuby Wojewódzkiego, w którym Kazimiera Szczuka sparodiowała występującą w Radiu Maryja niepełnosprawną Madzię Buczek. Czy, jako osoba zajmująca się niepełnosprawnymi, też odebrała Pani żart Szczuki jako kpinę z kalectwa?

Nie widziałam tego programu. Wiem, że pani Szczuka tłumaczy się, że nie wiedziała o niepełnosprawności Magdy. Nie sądzę, żeby ta niezwykle inteligentna kobieta celowo wyśmiewała się z kogoś ułomnego. Musiałaby być potworem. Więc pomawianie jej o świadome wyśmiewanie się jest chyba nadużyciem. Nie będę mówiła o Radiu Maryja, bo są ludzie, którym to radio bardzo pomaga. Wiem tylko jedno, że jeśli ktoś wykorzystuje czyste ludzkie uczucia, np. religijne, do złych rzeczy, do nienawiści, podziałów, agresji, do potępiania inności, to zawsze mnie to przeraża. Ktoś szuka sensu, wiary, spokoju i siły w modlitwie, ktoś w poezji, muzyce, w rozmowie z drugim człowiekiem, w pomocy innym. Nikt nie powinien się do tych wyborów wtrącać, potępiać ich ani oceniać, jeśli służą czemuś dobremu. I nie wolno się z nich śmiać.

Stara się Pani o wsparcie polityków dla swojej działalności?

Przed wyborami wielu starało się mieć mnie po swojej stronie. Gdybym się zgodziła, siłą rzeczy musiałabym stanąć też przeciwko komuś. A ja działam na rzecz ludzi chorych i cierpiących, nie mogę tego robić pod żadnym sztandarem religijnym ani politycznym. Muszę pomagać bez względu na to, jaka opcja polityczna rządzi, i bez względu na to, czy ktoś wierzy w czerwone, zielone, czy w kropki.

Mamy wiele organizacji państwowych i kościelnych, które zajmują się pomaganiem ludziom. Dlaczego włączyła się Pani w tę działalność?

Niech Państwo popatrzą wokół siebie. Ilu ludzi nie daje sobie rady i nie może godnie żyć. Założyłam fundację, myśląc, że będę się zajmowała tylko niepełnosprawnymi umysłowo, moimi przyjaciółmi z Radwanowic, którzy nagle zostali pozbawieni warsztatów terapeutycznych. Codziennie jednak w drzwiach mojej fundacji staje jakiś bezradny, zrozpaczony człowiek, który nie wie, jak ratować umierające, chore dziecko, męża, matkę. Ludzi potrzebujących, samotnych i bezradnych są setki i każda pomoc jest potrzebna. Niestety, państwowe systemy pomocy nie funkcjonują jak należy.

Fundacja to pieniądze. Czy ktoś Pani patrzy na ręce?

Wszyscy. Zajrzyjcie do internetu, jest już na naszych stronach sprawozdanie finansowe za ubiegły rok. Mam audyt wewnętrzny, nasyłam na siebie rewidentów. Uważam, że organizacje pożytku publicznego powinny być cały czas lustrowane i sprawdzane, żeby działający w nich ludzie mogli być spokojni, że nic nie zostało przegapione.

Jak dużymi kwotami Pani operuje?

W ubiegłym roku z odpisów jednego procenta z podatków fundacja zebrała dwa miliony trzysta tysięcy złotych.

Starcza na wszystko?

Nie. Na ośrodek nad morzem potrzebujemy kilkunastu milionów złotych, a zaczynamy też budowę warsztatów terapeutycznych w Radwanowicach.

Nie za dużo bierze Pani sobie na głowę?

Jestem aktorką, mogłabym zagrać w jakimś serialu, potem poleżeć przy nowo wybudowanym basenie, wyjechać do Afryki. Ale moja działalność daje mi nowe spojrzenie na życie. Często spotykam się, rozmawiam, pracuję z ludźmi niepełnosprawnymi i chorymi, i nie mogę wyjść z podziwu, jak potrafią się cieszyć życiem, jak potrafią się uśmiechać. Patrzę na nich i widzę, że warto. Może powinnam powiedzieć, że robię to także po to, żeby tzw. normalnym ludziom uświadomić, iż człowiek niepełnosprawny jest taki jak my. Nie widzi albo nie ma nóg czy rąk, jeździ na wózku, ale ma takie same potrzeby, pragnienia, talenty. Naprawdę warto walczyć o ich prawa, godność i radość. Świat przez to staje się jaśniejszy.

Ile osób korzysta teraz z Pani pomocy?

Nie wiem, ile osób czuje, że naprawdę im pomagam. Niektórych rzeczy nie da się policzyć. Ale opiekujemy się coraz większą rzeszą osób chorych i niepełnosprawnych. Obsługujemy sześćdziesiąt subkont na hasła, w moich warsztatach terapeutycznych pracuje stale 26 podopiecznych, w teatrzyku mam 29 aktorów niepełnosprawnych umysłowo. Jest jeszcze Albertiana - Ogólnopolski Festiwal Twórczości Teatralno-Muzycznej Osób Niepełnosprawnych Intelektualnie. Kilka dni temu w Teatrze Słowackiego w Krakowie odbył się szósty przegląd finałowy. Eliminacje odbywają się we wszystkich województwach. Bierze w nich udział ponad tysiąc osób. Razem z TVP organizuję po raz drugi Ogólnopolski Festiwal Zaczarowanej Piosenki dla uzdolnionych wokalnie osób niepełnosprawnych. Do pierwszych eliminacji zgłosiło się około 400 osób. Do półfinałów jury wybierze najlepszą trzydziestkę, a na krakowskim Rynku w finałowych koncertach o statuetki Zaczarowanego Ptaszka będzie walczyć zwycięska dwunastka.

Nie drażni Pani, że tzw. normalni mają wobec niepełnosprawnych opory, lęki, odruch ucieczki?

Ja właśnie po to działam, żeby podobne reakcje zniknęły. Ja też odchorowuję czasem kontakty z niepełnosprawnymi, nie śpię po nocach, płaczę. Ale jestem coraz silniejsza. Człowiek chce być piękny, zdrowy, bogaty i młody, więc to zrozumiałe, że odruchowo odwraca się od kalectwa, cierpienia, śmierci. Nikt z nas jednak nie wie, czy za chwilę nie znajdzie się na wózku albo nie dowie się, że ma raka, i czy od nas ktoś się nie zacznie odwracać. Z wielu powodów nie powinniśmy być obojętni na ludzi, którzy już w takiej sytuacji się znaleźli.

Czy z niepełnosprawnymi umysłowo można się normalnie porozumieć?

Można. Prosto. Uczuciami. Kiedy poproszono mnie o udział w jury przeglądu twórczości niepełnosprawnych umysłowo, pojechałam, bo nie zwykłam odmawiać. Ale byłam przerażona. Jakiś czas temu przeczytałam w książce pewnego neurologa, że największa nagroda za wszelkie trudy jego pracy to kontakt z niepełnosprawnymi umysłowo. O co mu chodziło, zrozumiałam już podczas pierwszego spotkania na tym przeglądzie. Obstąpili mnie, całowali, cieszyli się mną jak kimś najbliższym. Doznałam szoku. A potem to, co zobaczyłam na scenie, emanowało czymś niezwykłym. Nigdy wcześniej nie widziałam takiej radości, pasji, szczerości i otwartości. Wszystko mi się w tym momencie odmieniło. Padła jakaś bariera. Kiedy stamtąd wracałam, głowa pękała mi z bólu, miałam gorączkę. Dziękowałam Bogu, że moje dziecko jest normalne, a z drugiej strony nie mogłam o tamtych ludziach zapomnieć. Zaczęłam do nich wracać.

Co Pani syn na to wszystko? Nie narzeka, że poświęca mu Pani zbyt mało czasu?

Mój syn ma dwadzieścia lat, wyprowadził się już z domu. Tak żeśmy się umówili, że po maturze pójdzie na swoje. Kilka razy powiedział mi, że mnie podziwia, ale częściej żartuje. Mówi: Matka, wiesz co, jesteś taka sama jak ci niepełnosprawni, mówisz wszystko tak prosto jak oni. Chyba dlatego cię tak lubią. Ja też.

Czy działa Pani z inspiracji religijnych?

Nie. Z inspiracji pięknego życia. Byłam kiedyś na dyskusji na KUL-u w Lublinie. Zaproszono Janinę Ochojską, wspaniałą siostrę Małgorzatę Chmielewską, księdza psychologa i mnie. Jako pierwsze pytanie usłyszeliśmy: dlaczego to robimy? Ochojska powiedziała, że jako niepełnosprawna doznała sama wielu barier i postanowiła z nimi walczyć. Chmielewska odwoływała się do boskiego natchnienia. Ja uważam, że to jest za prosta odpowiedź. Znam ludzi, którzy nie wierzą w Boga, a poświęcają się biednym i chorym. Odkąd pamiętam, działam odruchowo, intuicyjnie. To się wynosi z domu. Jak ktoś się przewróci, a ty się pochylisz odruchowo, to znaczy, że jesteś gotowy do pomocy innym. Byłam wychowywana w przeświadczeniu, że obok są inni ludzie, których trzeba szanować. Mam to szczęście, że naprawdę wierzę i to pomaga rozumieć sens życia, cierpienia i przemijania. I daje siły.

Wielu ludzi patrzy na Panią poprzez filmowe role, zwłaszcza wczesne, i widzi kruchą dziewczynę, którą raczej nosiło się na rękach, niż oczekiwało pomocy.

Już wiele lat uprawiam swój zawód, a od 33 pracuję w jednym teatrze. Staram się przez ten czas zrozumieć człowieka - tego spotkanego na scenie i na ulicy. Tylko wtedy mogę zagrać prawdziwie. To jest ciężka i odpowiedzialna praca, wymagająca pokory. I nikt mnie na rękach w realnym życiu nie nosił. Los mnie nie rozpieszczał. Ale nie narzekam. Choć mogłabym o sobie opowiadać takie historie, że słuchacze zalewaliby się łzami. Ale po co?

Czy aktorstwo pomogło w jakiś sposób w działalności charytatywnej?

Dzięki pracy nad wieloma rolami potrafię chyba teraz rozmawiać z ludźmi doświadczonymi przez los. Aktorstwo nauczyło mnie łapania kontaktu z drugim człowiekiem. Nauczyłam się patrzeć, słuchać i rozumieć, dlatego chyba odważyłam się prowadzić program telewizyjny "Spotkajmy się". A role takie jak Marysia Wilczur czy Ania Pawlaczka sprawiły, że jestem znajomą tysięcy ludzi. To pomaga bardzo w społecznej działalności.

Czy zakładając fundację, nie bała się Pani odpowiedzialności?

Bałam się i boję, bo to wielka odpowiedzialność. Ale nie miałam czasu, by bardzo głęboko to przemyśleć. Musiałam ratować ludzi. Wielu znajomych mnie do tego namawiało. Nieznajomych też. Zadzwoniła do mnie jakaś kobieta i mówi: Mam dla pani 30 tysięcy. Powiedziałam, że to pomyłka, i odłożyłam słuchawkę. Ale ona zadzwoniła ponownie i mówi, że ma pieniądze i nie wie, komu może dzięki nim pomóc, więc proponuje je mnie, bo ja rozmawiam na antenie z ludźmi niepełnosprawnymi i lepiej znam ich potrzeby. Rzeczywiście znałam. Za te pieniądze wraz z Towarzystwem do Walki z Kalectwem wybudowaliśmy windę Adasiowi, który jeździ na wózku i był zamknięty w mieszkaniu. Adaś stał się wolny. Ta kobieta wygarnęła mi wtedy, że to skandal i moje lenistwo, że nie mam fundacji, niemal zrobiła mi awanturę. Pomyślałam: co ta kobieta ode mnie chce? Ale teraz przyznaję jej rację. Mam wspaniałych pracowników, coraz więcej przyjaciół i wszystko nabiera siły i niezwykłego pędu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji