Nieszczęsny Wienia
Po różnych perypetiach odbyła się wreszcie premiera teatralna poematu Wieniedikta Jerofiejewa "Moskwa-Pietuszki" w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Adaptacje bywają ryzykowne, także literatury podziemnej. Ta już w pewnej mierze sprawdziła się na scenie. Jacek Zembrzuski przeniósł już "poemat" Jerofiejewa na scenę w Łodzi w Teatrze 77 i prezentował to przedstawienie parę miesięcy temu w warszawskiej "Stodole". Tym razem miał do dyspozycji wielką scenę Teatru Dramatycznego i młodych stołecznych aktorów. Słuchając kolejny raz tekstu Jerofiejewa ze sceny można spokojnie stwierdzić, że adaptacja Jacka Zembrzuskiego jest znakomita. Nie okrawając zbytnio tekstu "poematu" wydobył z niego maksimum teatralności. Bo czym jest poemat "Moskwa -Pietuszki"? Tak naprawdę jednym wielkim monologiem zrozpaczonego alkoholika tułającego się po świecie i interpretującego ten świat z wnikliwością ostatecznej oceny. Opowieścią własną o jego losach, subiektywną, opartą na przeżyciach wewnętrznych, na własnym, specyficznym widzeniu świata. Drogą przez mękę pozornego prostaczka, na której świat rzeczywisty konkuruje z utajonymi marzeniami o lepszym, godnym życiu. Rzecz bardzo trudna do przeniesienia na scenę, petem do zagrania, gdyż główny bohater, ów nieszczęsny Wienia, przez cały czas przedstawienia jest na scenie. Adaptacja Jacka Zembrzuskiego zawiera wszystkie elementy prozy Jerofiejewa: jest śmiesznie i strasznie, na początku bardziej śmiesznie, na końcu już tylko strasznie. Pozornie "Moskwa-Pietuszki" opowiada o drodze podpitego radzieckiego obywatela jadącego z Moskwy do Pietuszek kolejką, aby zobaczyć swoją kobietę i syna, który, choć ma lat dopiero trzy, zna literę "w" - jak wolność. Jego przygody i opowieści to nie tylko droga przez mękę obywatela, który nie ma się gdzie napić, to nie tylko jazda kolejką, gdzie spotyka przeróżnych współtowarzyszy podróży, ale także historia jego życia. Zawierają się w niej opowieści tragikomiczne jak historia o zapomnianych ludziach układających kabel w Szeremietiewie, historie o miłości i podróżach opowiadane przez przypadkowych ludzi w kolejce, dramat rewolucji w obwodzie pietuszkowskim, przeróżne cytaty z historii Rosji i literatury rosyjskiej, cała "pijana" historia literatury i sztuki. Autor przedstawienia Jacek Zembrzuski (opracowanie tekstu; adaptacja, reżyseria i opracowanie plastyczne) rozegrał ostatnią drogę nieszczęsnego Wieni na czarnej, prawie pustej płaszczyźnie. To, że jesteśmy w Moskwie, sygnalizuje mała, śliczna kolorowa cerkiew Wasyla Błogosławionego powieszona z boku. Dwa razy pokazuje się malowidło Kremla - na czerwono. Wszystko się więc rozgrywa na pustej scenie z dwoma wysokimi drewnianymi szafami-podestami. Pod nimi jadą podróżujący kolejką, opowiadający sobie historie o miłości, na nich debatują groteskowi "rewolucjoniści" z obwodu pietuszkowskiego czekając na interwencję z zewnątrz i wypowiedzenie im wojny przez Norwegię (aby zostać zagarniętym). Inscenizacja Zembrzuskiego w Teatrze Dramatycznym ma wiele momentów, które się zapamiętuje: opowieść o Murzynach na Syberii wieszających się na haftowanych ręcznikach, historie rosyjskiej baby opowiadane przez Janinę Traczykównę, brawurowe efektowne sekwencje "rewolucji", wreszcie tragiczny koniec, w którym nieszczęsny Wienia zadźgiwany przez chuliganów, pełniących w tym przedstawieniu także rolę jego aniołów stróżów (Antoni Ostrouch i Mariusz Bonaszewski), jak Chrystus na krzyżu pyta się z cierpieniem pana Boga, dlaczego go opuścił. Jest to więc śmiech przez łzy, humor okraszony podskórną ironią i podszyty dramatem egzystencjalnym człowieka żyjącego w określonej społeczności, dyktującej mu twarde prawa, rozumiejącego te prawa i sprzeciwiającego się im. Trochę jak u Bułhakowa, chociaż jednak mniej liryzmu, więcej okrutnego żartu. Aktorzy więc nie mają łatwego pola do popisu. Nie mogą do końca "iść na charakterystyczność", bo zagłuszyłby ich śmiech rozbawionej widowni. Ta charakterystyczność, ta "rosyjska baba" umiejętnie dawkowana jest przez Janinę Traczykównę, która ma rzeczywiście w tym przedstawieniu świetne momenty. Aniołowie raczej tylko statystują. Pozostaje na placu nieszczęsny Wienia, na którym praktycznie spoczywa prawie cały aktorski ciężar przedstawienia. Jarosław Gajewski nie zajmuje się graniem pijaka, nie zatacza się, nie wpada w łatwą pułapkę pokazania alkoholika i jego zwidów. Jest inteligentny i bezbronny, jest produktem czasów i miejsca, w którym pije, ale jednocześnie wznosi się ponad nie i dlatego ginie. Ma sporo wdzięku, umie poważnie podawać rzeczy śmieszne tak, że są jeszcze bardziej śmieszne i rozegrać dramatycznie, choć w ściszony sposób ostatnią scenę zabójstwa. Unosi wszystkie piętra postaci Wieni od małej charakterystyczności po dramat rosyjskiego intelektualisty, któremu przyszło układać kabel, grać w siekę i popijać wermut na stacji Szeremietiewo, ale także napisać parę rzeczy.
Z nich oglądamy właśnie "Moskwę-Pietuszki", do tej pory znaną poza adaptacją łódzką w Teatrze 77 z wydawnictwa podziemnego Biblioteki Pulsu NOW-ej z roku 1979. Niedługo trafi na deski teatralne dramat Jerofiejewa wydrukowany przez "Dialog" "Noc Walpurgii albo Kroki Komandora". Po "Życiu i niezwykłych przygodach żołnierza Iwana Czonkina" Włodzimierza Wojnowicza mamy możność zapoznać się z nowym pisarzem i nowym utworem wielkiej radzieckiej literatury. Myślę, że to przedstawienie w Dramatycznym na pewno warto obejrzeć.