Artykuły

Daleko od Czechowa

Zacząć trzeba od pytania: czym w zasadzie jest "Parasolka" Franka Dunai? Adaptacją opowiadania "Trzy lata" Antoniego Czechowa, czy też samo­dzielną sztuką teatralną? Jak na adaptację, panuje tu zbytnia do­wolność w traktowaniu tematów "Trzech lat", budowanie dialogów z oddalonych od siebie fragmentów opo­wiadania, wkładanie w usta jednych postaci, słów zaczerpniętych z wypo­wiedzi i monologów wewnętrznych innych, wreszcie zmiana kontekstów, w jakich padają kwestie - czyli w za­sadzie zmiana ich sensów. Jeżeli zaś, traktować "Parasolkę" jako samodziel­ny utwór teatralny, to dedykację, pod­pisaną przez Franka Dunai: "wszyst­kim, którzy żałują, że Czechow nie napisał więcej sztuk", trzeba by po­traktować jako wyraz godnego poza­zdroszczenia samopoczucia autora. Pro­blem, pozornie, mało istotny - w końcu i tak scena, w tym wypadku scena warszawskiego Teatru Dramaty­cznego, podejmuje trud przekonania nas, że "Parasolkę" wystawić warto. A jeśli tak, to dyskusja ma charak­ter czysto akademicki. Nim jednak, aktorzy Teatru Dramatycznego, wraz z reżyserem, Zbigniewem Zapasiewiczem, rozpoczęli próby "Parasolki", i przed nimi stanęło to samo pytanie. Posta­wione może nieco inaczej: "Co gramy?" Sztukę "Parasolka", czy Czecho­wa?

Sądząc z przedstawienia Zapasiewicz postanowił połączyć jedno z drugim - postaci i anegdotę zaproponowane przez Franka Dunai zanurzyć w Czechow­skim sosie. Tylko, jak uzyskać atmosferę Czechowa odzierając najpierw utwór z Czechowskiego sposobu narra­cji, choćby i logiki scen? Przestrzeń ograniczona pogrążonymi w różowej mgiełce zastawkami. W głębi błękit nieba z wieżyczkami cerkwi. W pro­wincjonalnym miasteczku, w którym zaczyna się akcja "Parasolki", jest tych wieżyczek zaledwie kilka, potem, w Moskwie, już kilkanaście. Tak sceno­graf, Krzysztof Pankiewicz, zaznacza zmianę miejsca. Białe łuki, przypomi­nające ogrodowe bramy, oznaczają drzwi. Można by nazwać tę scenogra­fię mianem poetyckiej. A przynaj­mniej widać, że miała ona być poe­tycka. Gorzej, że w tej, ledwo zaznaczonej, przestrzeni, spotykamy ledwo zazna­czonych ludzi. Dziwny, a z konsekwen­tnego prowadzenia przez wszystkich aktorów widać, że zamierzony jest tu sposób grania. Zamiast ludzi boryka­jących się z problemami, spotykamy na scenie "Dramatycznego" postaci ży­jące jakby obok przedstawionej rze­czywistości. A tematy, czy też to co bohaterów zajmuje, jest ledwie zazna­czone. O fatalnie obsadzonej w roli pełnej młodzieńczej zmysłowości Julii, Oldze Sawickiej, o Mirosławie Konarowskim w roli Aleksego i Panaurowie Włodzimierza Pressa pisać po pro­stu nic wypada.

Przyjrzyjmy się zatem najlepszej ro­li przedstawienia: Jarosławowi Gajew­skiemu w roli Fiodora. Gdy po raz pierwszy pojawia się na scenie nie­ustannie, nerwowo wyciera ręce. Ro­zumiemy: pocą się dłonie, jakaś siła, wewnętrzna emocja zdobywa tego czło­wieka szukając ujścia. Później, już pod koniec opowieści, Fiodor Gajewskiego nie wyciera rąk, coś rzuca całym jego ciałem, przegrał walkę z szaleństwem. Pozornie jesteśmy świadkami procesu jakiemu została poddana ta postać. Ale tylko pozornie, gdyż aktor nie gra człowieka, w którym zachodzi ta prze­miana, jedynie informuje nas kilkoma znakami, że coś się dzieje, grając przy tym zupełnie inne tematy. Konsekwen­cja jest taka: niby rozumiemy, co się dzieje, ale jednocześnie, ponieważ nie dzieje się to naprawdę, a jest tylko zaznaczone, że dziać się powinno, nic nas to nie obchodzi. W warstwie ak­torskiej przedstawienie "Parasolki" przypomina scenografię. Biały łuk in­formuje: tu są drzwi. Ale drzwi nie ma. Na scenie Teatru Dramatycznego nie spotykamy postaci dramatu lecz "informatorów". Aktorzy starają się nas poinformować co należałoby tu za­grać, ale tego nie grają. Zresztą, za­sada ta jest konsekwentnie rozszerzona przez reżysera, zarówno na scenogra­fię, o której już była mowa, jak i na sposób budowania sytuacji, które są w większości tak bardzo "znaczące", że aż głupie. Efekt może być jeden - wszech­ogarniająca nuda. Momentami, zwycię­ża jednak aktorskie pragnienie, aby coś tak od serca "zagrać". Pełne dra­matyzmu i "darcia szat" sceny w wy­konaniu Olgi Sawickiej, nie podpro­wadzone w konstrukcji roli, są dla widza zupełnym zaskoczeniem. Dla przedstawienia zaś elementem tak ob­cym, że dają jedynie efekt komedio­wy. Zastanawiając się nad przyczynami niepowodzenia "Parasolki", trzeba zwrócić uwagę na drogę, którą utwór dotarł na scenę Teatru Dramatyczne­go. Jest oczywiste, że robiąc adapta­cję robimy ją dla siebie, to znaczy bu­dujemy jednocześnie w wyobraźni teatr, w jakim tekst zabrzmi. Zapasie­wicz, stanął przed zadaniem postawio­nym inaczej: czytając "Parasolkę" zbu­dować teatr, który oddawałby atmo­sferę "Trzech lat". Rezygnując z re­alistycznego potraktowania choćby je­dnej warstwy przedstawienia dopro­wadził do sytuacji, w której aktorzy działają dosłownie w próżni. Każdy gest może tu znaczyć wszystko, więc w konsekwencji nie znaczy nic. Przedstawienie "Parasolki", przypo­mina trochę teatr papierowych figu­rek, które prezentują jedynie swoje kontury. A przecież, nawet z nazwy jest to Teatr Dramatyczny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji