Artykuły

"Kochankowie Piekła"

Sztuka barokowa kipi od przepychu i namiętności. To wie każdy uczeń. Zapomina się jednak często, czemu służy, to charakterystyczne nagromadzenie ornamentów i ozdób, dlaczego artystom XVIII wieku niezbędna była maksymalna ekspresja, skąd patos i wielka, ilość efektownych chwytów retorycznych, misternie oplatających zawiłe wywody?

Sztuka tego czasu niemal wyłącznie poświęcona jest rozważaniom ontologicznym i moralnym. Artyści tej epoki uważali, że mówienie o Bogu i Szatanie, o istocie i sensie naszego istnienia, o miłości i nienawiści, o istocie Dobra i Zła wymaga najwyższego zaangażowania emocjonalnego autora i odbiorcy, oraz formy godnej wielkiego tematu.

My żyjący w XX wieku chętnie sięgamy po metafizyczne dzieła barokowe. Bliskie nam są niepokoje i tęsknoty ich autorów inspirujące rozważania ekscytujące wyrafinowane formy wypowiedzi.

O słuszności tej tezy świadczy choćby ogromna popularność dwóch, świetnie zrealizowanych sztuk będących w repertuarze Starego Teatru: "Życia snem" Calderona i "Wzorca dowodów metafizycznych" T. Bradeckiego (ta współczesna sztuka stylizowana jest na barok pod względem formy, języka i tematyki).

Kolejną przymiarką do metafizycznych, barokowych rozważań jest najnowsza propozycja Teatru Bagatela, "Kochankowie Piekła". Jednak mimo atrakcyjnego tematu (sztukę tę jej autor J. M. Rymkiewicz zbudował na motywach dramatu Calderona "Czarnoksiężnik") wątpię w sukces całego przedsięwzięcia. Tekst Rymkiewicza jest mądry, efektowny dający reżyserowi duże możliwości inscenizacyjne, cóż kiedy i możliwości owe zostały całkowicie zaprzepaszczone.

Scenografia jest okropna: kostiumy sprawiają wrażenie przypadkowej zbieraniny, jak gdyby były wynikiem gorączkowych poszukiwań w magazynie wg klucza "co by tu jeszcze mogło podpadać pod hiszpański barok". Muzyka (elektroniczna) bije rekordy pretensjonalności: np. pojawieniom się diabła towarzyszy nieprzyjemny szum, który przypomina hałasujący samolot. Namiętność pary kochanków ilustruje coś jakby pojękiwanie zmarzniętego kota.

W miłość Cypriana i Justyny (Krzysztof Wojciechowski i Jolanta Januszówna) trudno jest doprawdy uwierzyć, bo zakuci są w gruby pancerz kurtuazyjnych gestów i ugrzecznionej sztywności, przez który nie przebije się żadne uczucie. O namiętnościach w tej sytuacji mowy być nie może. Janusz Krawczyk gra diabła jakoś tak obojętnie i w związku z tym nie przekonuje on sam, nie przekonuje też zaaferowanie, jakie wzbudza rzekomo jego osoba. Kolejne wejścia tercetu służących(T. Pawłowicz-Stokowska. M Czech i P. Różański), które mogły przecież stanowić brawurowe intermedia głównego wątku, stały się niesmaczną, prymitywną błazenadą. Pojedynki są beznadziejne, niechlujne i chaotyczne, i naprawdę nie wiadomo co takiego układał na próbach pan odpowiedzialny za - jak to dumnie stoi w programie - "układ pojedynków".

Smutno, że obiecujący materiał wyjściowy wypadł w realizacji blado. Spektakl jest ciężki, niezgrabny i pozbawiony wdzięku. Niepokojące problemy metafizyczne i moralne stawiane przez Rymkiewicza (i Calderona) miast intrygować - nudzą, a zawiłości ozdób retorycznych i poetyckich porównań zamiast zachwycać - irytują.

Ze sceny wieje nudą przygnębiającą i równie przenikliwą jak chłód wdzierający się na widownię nie dogrzanego hallu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji