Artykuły

Indyk

Wszystkie poważne sprawy zajmujące dawniej takich dramatopisarzy jak Stanisław Wyspiański czy Adam Mickiewicz - zgodnie z epoką, kiedy Sławomir Mrożek tworzył "Indyka", (1960 rok), przedstawione są w sposób śmieszny, przynajmniej śmieszny z pozoru. Cały jednak problem artystyczny i myślowy "Indyka" (a i prawie wszystkich późniejszych utworów Mrożka) polega na tym, żeby to, co śmieszne, było zarazem poważne i mądre, a to, co mądre, poważne i czasami tragiczne - przybierało charakter żartu. W sumie chodzi o utrzymanie całości realizacji tego dramatu na linii dzielącej powagę od żartu, a jest to zadanie bardzo trudne.

Premiera "Indyka" miała miejsce dwadzieścia lat temu w Starym Teatrze. Był to wielki sukces, może nawet bardziej ideowy i emocjonalny niż artystyczny. Wszyscy mieli poczucie, że Mrożek mówi do nich coś nowego, ważnego, że coś istotnego przed nimi odsłania, że uczy ich nowego, czy zapomnianego sposobu widzenia samych siebie.

Obecnie, w "Bagateli" sztuka ta, przenosząc te same treści, co dwadzieścia lat temu, zwraca się do innych ludzi, w innej epoce uczestniczy, z innymi problemami w głowach ludzkich się spotyka. Pierwsze odczucie, jakie odbieramy, to zdziwienie, że to wszystko obecnie tak prosto wygląda. Dwadzieścia lat temu było o wiele bardziej niepokojące, tajemnicze. Po drugie - okazuje się, że diagnoza stanu ducha Polaków założona i przedstawiona przez Mrożka nie jest już aktualna. A sztuka ta tylko wtedy jest porywająca, kiedy ja czy Ty odnajdujemy w jej krytycznej części siebie samych. Tutaj to nie następuje.

Bo przypomnijmy, że Mrożek uważał w 1960, iż to romantyczny duch jest winien marazmowi moralno-umysłowemu Polaków, że gdyby nie ta mistyfikacja, to można by coś zrobić. Obecnie okazuje się, że duch romantyczny jest jednym z najważniejszych motorów działania w sytuacji, gdzie powszechny duch racjonalizmu, technokracji i obiektywizmu doprowadza do podobnych efektów, do jakich - wedle Mrożka w 1960 - doprowadzał zwyrodniały romantyzm polski.

Doszło więc do zwichnięcia osądu, niezawinionego zresztą przez autora, jednak zawinionego przez reżysera, bo to on winien zapanować nad przewartościowaniem znaków i kierunków ideowych, które nagle zaczęły w naszej epoce i w sztuce wskazywać kierunki przeciwne niż przedtem.

We wprowadzeniu do utworu Mrożek napisał: "Ponieważ sam tekst sztuki zawiera wiele elementów parodii i uproszczenia, byłoby może lepiej wystrzegać się, mimo podtytułu tej sztuki (melofarsa), inscenizacji na farsę, "lekkość", i grubą groteskę". W inscenizacji obecnej nie posłuchano autora. Całość wyraźnie przechyla się w stronę "grubej groteski". Widać to zwłaszcza w parodystycznym poprowadzeniu dwóch ról - Laury (Jolanta Januszówna) i Rudolfa (Marian Czech). Szczególnie Laurze ustawienie to utrudnia usprawiedliwienie końcowej zmiany z kochanki w dość cyniczną i rozumną pannę. Najspokojniej i najrozumniej zagrał Jerzy Połoński (Poeta), chociaż jego dezynwoltura i lekka ironia czasami zatrącała o brak ekspresji. Wreszcie jubilat - Julian Jabczyński (Kapitan), zbierający gratulacje za tę samą rolę w 1961 roku od samego autora, stanowi tutaj ciekawy przypadek przetrwania wartości mimo upływu czasu. Może trochę przesadnie czasami, może zbyt ostro atakując, może zbyt estradowo pointując swoje kwestie - utrzymał się jednak w konwencji tego starego dobrego Mrożka. Z pozostałych postaci ciekawi i dobrzy byli Pustelnik (Adam Raczkowski), a zwłaszcza Książę (Witold Gruszecki).

Co do układu całości, montażu scen i przede wszystkim ustawienia świateł mam duże zastrzeżenia. Trudno pogodzić się z operowaniem kolorowymi punktowcami oraz zielonymi kontrami, co czasami daje efekt zielonych kadłubów z czerwonymi głowami. Sceny balkonowe niewidoczne, scena na środku permanentnie pusta i najgorszemu gdy jedna postać działa, to inne stoją bezradnie oparte o kulisy? Ja wiem, że to jest niedostatek scenariusza, ale trzeba i na to znaleźć radę.

A w ogóle to dwie uwagi: pierwsza - trzeba jakoś ukierunkować myślowo tego "Indyka". Dwadzieścia lat temu był zrozumiały sam przez się, obecnie już nie wiadomo do czego służy - a przecież był sztuką interwencyjną, atakującą! Po drugie - powinnością teatru jest używanie siebie (to jest teatru) do przekazywania myśli i sugestii ponad- czy poza-teatralnych poza scenę - do widzów. Ten teatr jest jakby zamknięty na scenie, zadowolony z robienia teatru w teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji