Artykuły

My, chłopi

"Chłopi" wg Władysława Reymonta w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Aleksandra Majewska w Teatrze dla Was.

Zacznijmy od ostatniej sceny: wygnana i upokorzona Jagna ( Magdalena Koleśnik) leży w ramionach matki ( Ewa Skibińska) i jęcząc w malignie prosi, by wbrew chłopskim zwyczajom nie ścinać jej włosów po ślubie z Boryną (Arkadiusz Brykalski). Garbaczewski upoetyzował tę końcową scenę, u Reymonta słowa te padają z jej ust nie na końcu powieści, lecz przed samym weselem. Matka, rozpaczająca nad pobitą córką, delikatnie się sprzeciwia: toż to grzech i bezeceństwo, trzeba robić tak jak było zawsze, tak będzie lepiej Ale lepiej nie jest, włosy już dawno ścięte, a i to nie pomogło, by utrzymać się w grupie. A grupa, czy - jakby to powiedzieć po chłopsku - kupa, to siła. Poza nią nie ma życia. Przez cały spektakl Jagna balansuje na granicy rzeczywistości, w której żyje i na którą się nie godzi. Próbuje żyć inaczej. Przegrywa. Zanim nastąpi game over, całe przedstawienie będziemy mogli się przekonywać jak wielka, bezlitosna i nieznająca kompromisów siła tkwi w grupie.

Scenografia zaprojektowana przez Jana Strumiłło i Krzysztofa Garbaczewskiego sprawia, że Lipce wyglądają jak mały skrawek ziemi wyrzucony gdzieś w kosmos, sztuczny rezerwat chłopskości (czyli, jak się okaże, właściwie polskości). Wokół sceny zamontowano kolorowe światła przypominające te, które znajdują się na statkach kosmicznych. Czasami zapalają się, a czasami gasną, i zdaje się, że jest to zupełnie przypadkowe i nie ma to jakiegokolwiek związku z akcją spektaklu. Lipeckie chaty to metalowe konstrukcje o obłych kształtach, w środku których znajdują się świecące, białe kule. Metalowe konstrukcje wchodzą w publiczność, podobnie jak fragmenty drewnianych faweli w "Wyzwoleniu".

Przestrzeń w "Chłopach" Garbaczewskiego jest nieco klaustrofobiczna, scena - zapełniona ze wszystkich stron publicznością - wydaje się zbyt mała dla zgromadzonego tam zespołu aktorskiego i niebezpiecznie przeludniona. Część publiczności siedzi właściwie na scenie, przez co automatycznie zabiera bohaterom resztki wolnej przestrzeni. Nic dziwnego, że w Lipcach za chwilę zacznie się gotować. Tam gdzie brakuje przestrzeni, zaczyna się walka. Spektakl rozpoczyna czytany przez narratora - Żyda (Barbara Wysocka) - długi wyimek z "Chłopów", podczas którego na scenę wypełzają postaci, które w rytm czytanego tekstu niczym jedno ciało zalewają całą scenę. Narrator czyta przyrodnicze opisy, na telebimie wyświetlane są niepokojące, wzbudzające lęk kadry traw i krzaków, stylistyką przypominjące ujęcia z horrorów. Świat przyrody (nawet tej wyrzuconej - jak się zdaje - w bliżej nieokreśloną przestrzeń kosmiczną) jest dziki, trudny, ale i nierozerwalnie złączony z naszym losem. Truizm, ale w miejskim życiu można zbyt łatwo o tym zapomnieć. W Lipcach o zapomnieniu nie ma mowy, natura nie ma litości: jeśli nie ma odpowiedniej dla żniw pogody - będzie głód.

Bohaterowie ubrani są w białe, obcisłe kostiumy, kojarzące się z kombinezonami bohaterów filmów science-fiction (kostiumy Sławomir Blaszewski). Za chwilę na te kostiumy założą kolejne warstwy ubrań, tym razem bardziej kojarzące się z jednej strony ze strojami chłopskimi, a z drugiej - z powodu ich białej barwy - ze szpitalnymi pidżamami pacjentów. Nad sceną - jak to u Garbaczewskiego - zawieszony jest telebim, na którym wyświetlane się zarówno gotowe projekcje jak i sceny transmitowane na żywo. Kiedy do live streamingu używana jest kamera noktowizyjna albo termowizyjna, a operator kamery kilkakrotnie wjeżdża na scenę w sam środek akcji, osiąga efekt podobny do scen z filmów o zombie albo relacji z działań wojennych w terenie. Świat ludzi nie jest przyjemniejszy od świata przyrody.

Ziemia w najnowszym spektaklu Powszechnego jest pozyskiwana przez postaci z foliowych worków z ziemią dla kwiatów. Ziemią leczy chorego Borynę Dominikowa (genialna Ewa Skibińska), nacierając go nią w szaleńczym, erotyczno-ekstatycznym szale. Ta ziemia, jako gwarant dostatku i prestiżu, budzi w mieszkańcach żądzę, dzikość i podniecenie. Jagny ta ziemia zupełnie nie interesuje, przez co erotyczność jej postaci jest przyćmiona. Jagna budzi oczywiście powszechne pożądanie, wszystkie chłopy ze wsi próbują (najczęściej skutecznie) ją uwieść, a ona sama wszystkim - mniej lub bardziej obojętnym tonem - odpowiada to samo: że poszłaby za nim do śmierci, że owszem kocha, zmienia tylko imiona z Antosia (Mateusz Łasowski) na Mateusza (Michał Czachor) czy Wójta (Grzegorz Artman). Jagna nie pasuje do tego świata, jest outsiderem, wzdycha do księżyca (czy Antosia) i nie chce pracować, siedzi w oknie całymi dniami i wymawia się od pracy niezaplecionymi warkoczami. Tęskni za innym życiem. Jej odrębność podkreśla fakt, iż jako jedyna pozbawiona została potencjału komicznego. Antek to heros z wytatuowaną świnią na plecach, tors ma owiniętym folią spożywczą i niestrudzenie rąbie drewno w tartaku (w roli drewna: Grotowski, teksty zebrane). Jego żona Hanka (Julia Wyszyńska) to charyzmatyczna brzydula lamentująca skrzekliwym głosem nad niedolą ich wspólnego życia, a także nad tym, że mąż nawet jej nie bije, więc ciężko dostrzec, że ma chłopa w domu. Andrzej Kłak w roli krowy czy łazik kosmiczny w roli świni to już wisienki na torcie.

Garbczewski w swojej adaptacji był dość wierny tekstowi Reymonta, zachował właściwie wszystkie punkty węzłowe epopei. Nad wydobyciem konkretnych znaczeń, bardziej niż akcją, pracował tekstem. Nieprzypadkowo użył całej masy mizogoniczno-rasistowskich fragmentów: niezliczone przekleństwa na zapowietrzony naród jezusobójców, smakowite określenia jak "gorszy od Niemca", "cygaństwa", albo "prawdy" wygłaszane na temat kobiet, którym to Bóg dał pół duszy, dlatego są głupie i tylko ozorami mielą.

Pierwsza część spektaklu jest skonstruowana zgrabnie, akcja płynie wartko, kolejne wątki tematyczne wchodzą gładko, aktorzy grają doskonale. Druga część zdaje się być już trochę słabsza, pomimo wielu smaczków, a takim była bez wątpienia scena rodem z japońskiego kina: oto Antek Boryna uwięziony w karcerze i przypięty kajdankami do metalowej konstrukcji ma zostać uratowany przez Rocha (Paweł Smagała). Roch w powieści Reymonta idzie i wpłaca kaucję, aby umożliwić mu wyjście z aresztu; w wersji Garbaczewskiego Roch zaczyna po prostu odpiłowywać rękę Antoniego (wcześniej nie udaje mu się przepiłować kajdanek). Rżnie i rżnie, trwa to dosyć długo, krew się leje, oszołomiona widownia parska śmiechem. Antoni staje się kaleką, ale nie jest z tego powodu przygnębiony. Jednocześnie w drugim miejscu sceny Dominikowa walczy z Organiściną (Karolina Adamczyk) w dosłownym tego słowa znaczeniu i zdaje się, że jest to rodzaj japońskiej sztuki walki kijem. Za chwilę do walki przyłączą się wszystkie inne mieszkanki wsi. W ogóle dużo jest tu motywów filmowych, jak to u Garbaczewskiego bywa: Borynę po śmierci kładą do trumny umiejscowionej na wózku z kamerą, wózek jedzie z Boryną wzdłuż sceny, obraz kamery skierowanej na zmarłego wyświetlany jest na telebimie, a wygląda niczym scena z hollywoodzkiej produkcji typu Gladiator, kiedy to zmarły w rytm pięknej, smutnej muzyki, sunie po trawach ku lepszemu światu.

"Chłopi" Garbaczewskiego to zdecydowanie jedno z najlepszych przedstawień tego sezonu: wielotematyczne, pełne dobrze wysmakowanego humoru i podnoszące istotne sprawy w nienachalny sposób. Garbaczewski nie poucza, nie moralizuje, nie grozi palcem, nie pastwi się nad beznadziejną kondycją współczesnego człowieka. Pokazuje bogatą historię naszych problemów z nietolerancją i rasizmem, ale nie zmusza widza do samobiczowania się z tego powodu; to bardziej diagnoza niż połajanki. W mądry sposób dystansuje się do przekazywanych treści, upychając je w nawias absurdu, kpiarstwa i ironii. Dzięki zastosowaniu tych środków wyrywa opowieść z jej programowej dosłowności i daje jej nowe życie. Jednocześnie, mimo mieszania konwencji filmu japońskiego z ludowymi przyśpiewkami i wprowadzeniu kosmicznego łazika w roli świni, udaje mu się uniknąć artystycznego bełkotu. Cóż więcej mogę powiedzieć? Garbaczewski w formie! Po znakomitym "Robercie Roburze" na coś takiego czekałam!

*

Aleksandra Majewska - doktorantka Instytutu Filologii Klasycznej UW i absolwentka Laboratorium Nowych Praktyk Teatralnych Uniwersytetu SWPS. Obecnie współpracuje również z gazetą Didaskalia oraz portalem e-teatr jako członek Nowej Siły Krytycznej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji