"Car Mikołaj" - czyli marzenie o cudzie
Punkt wyjścia dramatu Tadeusza Słobodzianka "Car Mikołaj" przypomina nieco Gogolowskiego "Rewizora": oto zmyleni pozorami ludzie zgłaszają się do człowieka, którego biorą za kogoś innego. Ten z początku broni się przed mistyfikacją, ale z czasem coraz lepiej wchodzi w narzuconą rolę, zaczyna czerpać z tej ryzykownej gry przyjemność i korzyści. Kogo łatwiej udawać: rewizora, czy cara Mikołaja II Romanowa? Nie wiem. Na pewno wszakże ktoś, kto decyduję się podjąć tego rodzaju grę, musi mieć wiele talentu aktorskiego. I Chlestakowowi, i Mikołajowi Regisowi, bohaterowi "Cara Mikołaja", owej umiejętności nie brakuje. Dlaczego jednak mieszkańcy białoruskiej wsi tak bardzo pragną, aby handlarz świętych obrazków był imperatorem Wszechrosji, cudem ocalonym przed egzekucją? To już nasza słabość: nie chcemy, nie pozwalamy, aby wielcy tego świata podlegali tym samym prawom, co zwykli ludzie. Gdy umiera wybraniec - prędzej czy później pojawiają się pogłoski o jego "zmartwychwstaniu". Tak było z Napoleonem, tak było z Elvisem Presleyem... Oni nie mają prawa umierać! Pojawienie się fałszywego cara jest dla autora dramatu, wystawionego przez Teatr Dramatyczny, pretekstem do ukazania mozaiki postaw, stanów świadomości, oczekiwań. Z jednej strony - zdezorientowani, nieliczni bolszewicy, z drugiej charyzmatyczny prorok-cudotwórca, pomiędzy nimi zwykli ludzie, miotający się między nadzieją i trwogą. Car-batiuszka żyje? Nie rozerwali go bolszewicy parowozami? (tak pisali w gazetach) Czy zatem świat dzięki temu cudowi wróci do swojego porządku? Zamysł dramaturgiczny jest interesujący, jego realizacja chwilami zaciekawia, chwilami rozczarowuje. Trudno oprzeć się wrażeniu, że dramat Słobodzianka zyskałby na skrótach, czyniących całość bardziej klarowną. Zbyt wiele chciano w przedstawieniu pokazać i nie zawsze się to udało. Dobrze poprowadzono role Mikołaja Regisa - granego przez Wojciecha Duryasza, Bonifaciuka - Zbigniewa Zapasiewicza, proroka IIji - Henryka Machalicy. Na szczególną uwagę zasługuje także Krzysztof Stelmaszyk - Kosma, postać dramatycznie rozdarta pomiędzy miłością a nienawiścią. W moim odczuciu, można by zgłaszać pretensje, do ruchu scenicznego, zbyt chaotycznego i przesadnego, pełnego niepotrzebnej szarpaniny. Troska o autentyzm kazała też ubarwić dialog sceniczny nadmierną liczbą wyrazów obscenicznych, których stałe powtarzanie powoduje bezsensowną wesołość na widowni.
Zabawa w kogoś innego zawsze ma swój koniec. Jak to się dzieje w przypadku Mikołaja Regisa vel Romanowa? Zobaczcie sami. Zanim przeczytamy w gazecie informację o kolejnymi zmartwychwstaniu, przyjrzyjmy się temu mechanizmowi cudu na żądanie.