Porozmawiajmy o seksie, czyli psychoterapia grupowa
Aby farsa miała dzisiaj rację bytu konieczne są dwie rzeczy: dobrze skrojony tekst oraz znakomici aktorzy. Wtedy można mieć pewność, że publiczność spadzi miły wieczór, zaśmiewając się do łez z błahych, ale za to komicznych perypetii bohaterów, wplątanych, w zawikłane sytuacje i nieprawdopodobne zbiegi okoliczności. W spektaklu "Spróbujmy jeszcze raz" Murraya Schisgala, w reżyserii Jacka Chmielnika zabrakło tych dwóch elementów i dlatego zamiast w dobrym humorze, wyszłam z niego z poczuciem, że ktoś chce mnie tu nabić w butelkę.
To przysłowiowe nabijanie zaczęło się już, gdy w pełnym świetle ujrzałam skonstruowaną bez pomysłu, żeby nie rzec banalną, scenografię Katarzyny Fenz. Na niewielkiej scenie znalazł się standardowy barek z alkoholem oraz kanapa, które w sposób nader niewymyślny miały odesłać mnie do amerykańskich korzeni komedii. Na ustawionej z tyłu tablicy z trudem udało mi się odczytać napis ,,video". który miał chyba oznaczać, że rozgrywane wydarzenia będą sceniczną projekcją moich przeżyć, a problemy postaci moimi problemami.
Akcja sztuki toczy się wokół kłopotów, nie mogących się porozumieć dwóch par, które na scenie powinny być choć trochę śmieszne. A nie są. Dzieje się tak z winy aktorów, nie potrafiących wydobyć z tekstu komizmu słownego i zawierzających wyłącznie sytuacyjnej jego stronie. Dlatego tak wiele brakuje zabawnej, w samym założeniu, scenie spotkania nieudacznego aktora (Jakub Kosiniak) i zadziornej policjantki (Renata Nowicka). Podobnie jest w przypadku małżeństwa (Jolanta Gibas i Jerzy Pal), którego rozmowy o seksie, przy słuchaniu uzdrawiającej stosunki męsko-damskie kasety doktora Oliovsky'ego, wcale mnie nie rozśmieszyły. Tę czwórkę ludzi łączy tylko to, że wchodzą na przemian do jednego pokoju i rozmawiają w nim ze swoimi partnerami. Właśnie z tego powodu tak niemiło zaskoczył mnie finałowy taniec, w którym, przy dźwiękach orientalnej muzyki, spotkali się nie znani sobie zupełnie ludzie. A przecież cechą dobrej farsy jest błyskotliwe rozwiązanie konfliktu, którego poszczególne elementy zaczynają się nagle układać w harmonijną całość, niczym dziecięce puzzle. W przedstawieniu, jakie obejrzałam w Maszkaronie puzzle te do siebie nie pasowały a o jakiejkolwiek konsekwencji nie mogło być nawet mowy. Reżyser, zafascynowany cudownym wpływem psychoterapii na życie seksualne człowieka, zafundował również publiczności magnetofonową poradę dr. Oliovsky'ego, któremu użyczył swojego głosu. Przekonywał on, że najlepszym sposobem na pozbycie się stresu jest miłość. Nie przeczę, ale mnie prędzej pomogłaby dobrze zagrana farsa niż wizyta u tego specjalisty.