Artykuły

Sztuka na granicy, czyli koniec teatru Warlikowskiego

"Krum" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego Teatru Rozmaitości w Warszawie i Starego Teatru w Krakowie. Pisze Joanna Korcz w Didaskaliach.

"Wtedy zdarzył się epizod, że jeden z kolegów, grający Hipolita, wysunął się poza ramy. To było aż nadto usprawiedliwione z powodu ciasnoty. Wtedy powstała myśl: niech tam zostanie. I oto było pierwsze wyjście poza ramy." Ta anegdota, opowiadana przez Osterwę, przypomniała mi się chwilę po obejrzeniu Kruma Krzysztofa Warlikowskiego. Może dlatego, że byłam tak zdziwiona tym przedstawieniem, że nie mogłam, przynajmniej od razu, sobie go poskładać, a może, dlatego, że najlepiej opisuje to, co właśnie stało się w teatrze Warlikowskiego. Do tej pory był to teatr głęboko szekspirowski, skupiający się na esencji, bez pustych miejsc i chwil oddechu. Teatr skrajnych emocji, ekstremalnych sytuacji i porażającego napięcia. Jednocześnie nigdy nie bał się najtrudniejszych pytań i łamania obyczajowego tabu. Nic dziwnego, że tak wielu spektaklom towarzyszyła, słusznie czy niesłusznie, aura skandalu. Część publiczności i recenzentów czuła się zniesmaczona, oburzona, obrażona. Tylko czy "tak zwane przekraczanie granic" ma wywoływać takie właśnie emocje? Osobiście nigdy nie czułam się w teatrze zniesmaczona i nigdy żadne przedstawienie nie wywołało u mnie zgorszenia. No cóż, "ta dzisiejsza młodzież". No, ale wracając do Kruma. Tutaj nic, żadnych homoseksualnych par, kazirodztwa, nawet Krum nie jest nagi. Oprócz jednego transwestyty wszystko po bożemu. Warlikowski nie tylko nie kontynuuje dotychczasowej poetyki, ale nawet z niej kpi. Dubluje sytuacje i postaci ze swoich poprzednich spektakli, w tekście sztuki cytuje fragment Łaknąć Kane. Jest tu przewrotna parodia "tańca" Hamleta i Klaudiusza, którą wykonują Krum i Taktyk, lekarz naśladuje łamaną polszczyznę z niemieckim akcentem Renatę Jett, przejmując jej funkcję zewnętrznego obserwatora. Reżyser szydzi po trosze i z własnej konwencji, i z postaci dramatu, i z publiczności. Robi komedię, która okazuje się jednym z jego najdotkliwszych i najsmutniejszych przedstawień.

Zaczyna się od reakcji Kruma na wiadomość o śmierci matki. Wszystko, co wydarzy się później, jest retrospekcją. a być może treścią powieści, którą pisze Krum, choć konwencja wskazywałaby raczej na scenariusz telenoweli (w finale brzmi nawet hiszpańskojęzyczna piosenka). Krum, któremu nie powiodło się za granicą, wraca do rodzinnego domu i matki. Truda, jego dawna dziewczyna, nie mogąc liczyć na małżeństwo, w końcu wychodzi za podporządkowanego jej transwestytę Taktyka, rodzi dziecko. Jej przyjaciółka Dupa, brzydka i samotna, wychodzi za przyjaciela Kruma, Tugatiego, hipochondryka, który w końcu umiera na raka. Opuszcza umierającego męża dla właśnie poznanego Włocha, kochanka przyjaciółki z dzieciństwa Cicy, pielęgniarki w szpitalu, gdzie umiera Tugati, w której zakochuje się Krum. Zapętlenie akcji jak z tanich telewizyjnych seriali (scena przypomina kino), albo... z życia. Przedstawienie jest długie, nudne i męczące. Postaci groteskowe i czasami żałosne. Wszystko jak należy. Emocje i dramaty, które Warlikowski pokazywał do tej pory w sposób sterylny, wypreparowane z codzienności, teraz w tej codzienności umieścił. Wszystkie jednocześnie. I powstała farsa, w której się odbijamy. Okazuje się, że to, co wydawało się na początku gabinetem krzywych luster, tak naprawdę jest zwierciadłem przystawionym naturze. Skondensowana groza została rozcieńczona, może inaczej byłaby zabójcza.

W Krumie wszyscy są samotni, osobni, zawieszeni. Nie potrafią stworzyć prawdziwych relacji i nie potrafią wziąć odpowiedzialności za swoje życie. Tugati, nie mogąc się zdecydować, czy ćwiczyć rano czy wieczorem, nie ćwiczy w ogóle. Pasywność jest stałą przypadłością tego świata. Krum chce się wyrwać, ale nie robi nic, żeby coś zmienić: dopóki żyje jego matka, może tkwić w bezpiecznym zawieszeniu, nic nie ryzykując, niczego nie może stracić. Ciągle powtarza, że matka nie może umrzeć, bo on nie jest jeszcze na to gotowy. Ale matka umiera. Takie jest życie. I Krum musi nauczyć się brać sprawy w swoje ręce. Nauczył się płakać. Może napisze powieść. Może będzie potrafił stworzyć prawdziwe relacje, bo tylko one potrafią nadać życiu sens. Tak jak przyjaźń z Krumem okazała się jedynym sensem dla Tugatiego. Może zacznie żyć. Choć życie, jakie pokazuje Warlikowski, nie zachęca, by brać nim udział. Wszystko jest w nim naraz, obok siebie: śmieszność i wielkość, podłość i szlachetność. Na stole, z którego zdmuchiwane są prochy Tugatiego, za chwilę bezceremonialnie zostaje zrobione miejsce na przewijanie dziecka. Proza życia ostatecznie zawsze wygrywa ze śmiercią, z nawet najbardziej wzniosłymi dążeniami, a groza rozpuszcza się w banale.

Warlikowski przekracza granice własnej konwencji, która okazuje się już za ciasna, aby zmieścić opisywaną rzeczywistość. Wkracza na nowe obszary tematów i problemów, zmienia punkt widzenia, bo, jakkolwiek banalnie to brzmi, zmienia się świat. W końcu, zmienia się też widownia. Dojrzewa, pewnie podobnie jak sam reżyser, ale i funkcjonuje już w nieco innej realności niż ta sprzed kilku lat. Dla nowych sytuacji trzeba stworzyć nowy język - dawny, siłą rzeczy, nie mógł ich uwzględniać. Jest to zupełnie naturalne. W sztuce, może szczególnie w teatrze, który zwykle działa w pomieszczeniach zamkniętych, trzeba czasami przewietrzyć: niedotlenienie, jak powszechnie wiadomo, bywa śmiertelne, albo doprowadza do trwałego uszkodzenia mózgu. A to akurat na twórcę i jego odbiorcę może wpływać niekorzystnie, choćby oni sami, i tak bywa najczęściej, nie zdawali sobie z tego sprawy. Warlikowski ma chyba tego pełną świadomość. Krumem kończy się jeden etap w tym teatrze, a zaczyna kolejny. Ciągle zatem trwa rozwój. W sztuce, jak w życiu, jeśli coś przestaje się ruszać, to prawdopodobnie nie żyje. Teatr Warlikowskiego najwyraźniej ciągle ma się dobrze.

Tak oto granice zostały przekroczone, mit skandalu się rozpadł, kolejne piętra wiedzy o człowieku, tym razem chyba mieszkalne, zostały odsłonięte i nazwane (nazwy opatentowano). I zostaje jeszcze tylko jedno pytanie: kto tym razem czuje się zniesmaczony, zgorszony, oburzony, obrażony? Ktoś na pewno się znajdzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji