Artykuły

Lekarz mimo woli

"Ratuj się kto może i jak może!" - zdaje się być dzisiaj powszechną dewizą, wobec dotykających nas nieuchronności ekonomicznych. Tak można też odczytywać osobliwe posunięcia repertuarowe Opery i Operetki Wrocławskiej od początku sezonu: "Latający Holender" - dla scen niemieckich, "Wesoła wdówka" - na zlecenie agencji austriackiej. A teraz - dla miejscowej publiczności - "Lekarz mimo woli", komedia Moliera.

Dlaczego sztuka dramatyczna (acz w farsowym gatunku i z muzycznymi, tudzież baletowymi dodatkami) w operetce? Nie mam nic przeciwko temu. Ale po wielkim repertuarze musicalowo operetkowym jest to wolta dość zaskakująca. Tym bardziej że zaprezentowana premiera jest doprawdy skromniutka i biedniutka: począwszy od scenografii - nijakiej i prawie niezauważalnej (za to udał się Elżbiecie Terlikowskiej plakat) - po muzykę (Jana Walczyńskiego), ograniczoną do kilku wstawek chóralnych i baletowych oraz kilku arietek, zgrabnie napisanych, acz z założenia będących rodzajem swobodnego pastiszu. Historyczny pietyzm dla molierowskiego teatru jest tutaj też trochę udawany i powierzchowny. Nie można wszakże odmówić realizatorom dbałości o profesjonalizm wykonawczy (zarówno muzyczny jak i aktorski, nawet z pewną dozą indywidualności), a reżyseria (Edwarda Kalisza), acz niewyszukana, wydaje się poprawna i precyzyjna. Jeśli więc koneserzy wielkiej satysfakcji nie doznają, to funkcję edukacyjną i z lekka rozrywkową spektakl ten, tanim kosztem, może spełniać. Czy o to chodziło?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji