Teatr
"Napisałem tę sztukę przeciw zapomnieniu. Wyposażony w wiedzę, jaką byłem w stanie zdobyć, z pełną świadomością, iż jest to wiedza ograniczona, zdając sobie sprawę z ryzyka błędów, przeinaczeń i uproszczeń. Pisałem ją nierzadko wbrew sobie, bo prawda odczytywana z pamiętników i relacji nielicznych żyjących świadków ówczesnych wydarzeń nie jest prosta ani łatwa, przeciwnie, bywa brutalna i niemiła, zwłaszcza dla hagiografów. Starałem się pozostać jej możliwie wierny. Ale w rezultacie jest to moja, to znaczy przefiltrowana przez moją wrażliwość, prawda o getcie warszawskim albo raczej moja wizja zagłady "moich" Żydów w getcie świata, który zawalił się jeszcze przed moim urodzeniem. Ułomność tej prawdy, tej wizji jest nieunikniona. Ale przyszłym pokoleniom będzie jeszcze o wiele trudniej". To, co pisze w programie Jacek St. Buras, autor sztuki, świadczy, że doskonałe zdaje sobie sprawę z niedoskonałości tekstu. Jednak "Gwiazda za murem" została wystawiona na scenie Teatru Dramatycznego. Autor tekstu i reżyser porwali się na wielką rzecz - przedstawienia całej prawdy o getcie warszawskim, "getcie świata", nie mając pomysłu, jak się do tak ważnej, i arcytrudnej przez swoją tragedię, rzeczy zabrać. W efekcie powstała rocznicowa składanka przepełniona patosem do granic wytrzymałości, pełna wykrzykników, jęków i ciągłego podkreślania, że było źle, że śmierć, że głód...
Początek widowiska nie zapowiadał aż tak totalnej-klęski. Nazwy ulic. Obiad u rodziny. Przesiedlenie. Mur. Kolejne sceny miała wiązać postać niedoszłej gwiazdy Marysi, która chciała zostać śpiewaczką. Miała wiązać, jednak nic z tego nie wyszło. Naiwność skreślenia tej postaci i nieporadność warsztatowa młodej aktorki spowodowały, że cały zamysł legł w gruzach. Są tylko przeplatające się obrazki z ulicy, śpiewająca Żydówka, żebracy, drobni handlarze, szmugiel ziemniaków, Niemiec z kroniki filmowej rejestrujący obrazki z życia getta. Bieda, nędza, głód i tyfus. I nagle pojawia się... kabaret. Skoczna muzyka, skecze o trudnych warunkach życia, o zagęszczeniu, stepujące dziewczyny w mini. Czarne usta tancerek, czarna śmierć wokół. Połączenie niesamowite, ale gdy już widzowie zaczynali pojmować niesamowitość sytuacji - na scenie zjawia się Marysia (Olga Sawicka) i dwoma piosenkami niszczy wszystko.
Innym wątkiem, który mógłby stanowić oś przedstawienia, obok kabaretu, mogłaby być opowieść o pracy, kłopotach Gminy Żydowskiej lub też o Korczaku i jego dzieciach. Jednak brak pomysłu na przedstawienie dramatu getta, pragnienie opowiedzenia o wszystkim jednocześnie spowodowało, że trzy nośne wątki (kabaret, Korczak i gmina) rozpłynęły się w gadaniu, śpiewaniu i przesuwających się dekoracjach. Nawet powstanie i jego upadek zostały sprowadzone do folderowego obrazka, który z tragizmem niewiele miał wspólnego. Jeszcze raz sprawdziła się stara jak świat prawda, że o zagładzie narodów, chwilach tragicznych i wielkich nie wolno mówić krzycząc, bowiem słowa zlewają się w jeden dźwięk i te najważniejsze gdzieś umykają. "Gwiazda za murem" jest typowym widowiskiem "ku czci" w najgorszym tego słowa znaczeniu. Bez dramaturgii, pustym, pełnym patosu, przypadkowości i, co z przykrością muszę napisać, złego aktorstwa. W tym widowisku ani Zbigniew Zamachowski[Zapasiewicz przyp.red.], ani Henryk Machalica nie stanęli na wysokości zadania. Jakby przeczuwali, że forma i treści skazują wszystkie ich próby, na niepowodzenie.