O wyższości wariatów nad finansistami
- Jeden z polskich satyryków startował w wyborach na prezydenta kraju. Pan, współautor popular-nego programu satyrycznego w bułgarskiej telewizji, podjął się także kandydowania na najwyższy urząd w państwie w 1996 r. Po co?
Christo Bojcze: Chciałem się przekonać, czy mój satyryczno-polityczny program trafi komuś do przekonania. Zdobyłem dwa procent głosów, co oznacza stutysięczne poparcie.
- "Pułkownik Ptak" uczynił pana dramaturgiem znanym w świecie, oczywiście także w Polsce. Bywał pan wcześniej w naszym kraju?
- Dotarłem tu dopiero miesiąc temu. W Bułgarii Polacy są bardzo lubiani. Prawdopodobnie dlatego, że nie mamy wspólnej granicy W moim rodzinnym miasteczku są dwie Polki, które wyszły tam za mąż. Trudno o lepsze ambasadorki waszego kraju, ponieważ są ładne, życzliwe i sympatyczne. Miasteczko nazywa się zresztą Polski Trambesz, co może oznaczać zarówno polski, jak i polny Trambesz. Kiedyś przyjeżdżali przezeń polscy turyści, którym skończyły się pieniądze. Wysiedli z pociągu, bo myśleli, że to polskie miasto. Ale i tak dobrze trafili - na uczynnych ludzi.
- Czy świat wyglądałby lepiej, gdyby - jak w "Pułkowniku Ptaku" - rządzili nami "biorący sprawy we własne ręce" pensjonariusze szpitala psychiatrycznego?
- Oczywiście. Na pewno wyglądałby bardziej po ludzku niż teraz, gdy rządzi nami kapitał. Pieniądze, w przeciwieństwie do wariatów, nie mają w sobie żadnego ducha. Wariat doznaje niekiedy jakiegoś oświecenia. Świat finansjery - nigdy.
- W jaki sposób sława wziętego dramaturga wpłynęła na pana prywatne życie?
- Szczególnej zmiany nie odczułem. Może dlatego, że przez dziesięć lat byłem nieustannie obecny w telewizji. Niestety, im bardziej rośnie moja marka w świecie, tym mniej staję się rozpoznawany w Bułgarii, bo na pojawianie się w telewizji nie znajduję czasu. Dochodzi do tego, że niektórzy młodsi policjanci wypisują mi mandaty.
- I nie mają racji?
- Niekiedy mają. Boli mnie jednak nie tyle uszczerbek w portfelu, ile to, że mnie nie rozpoznają.
- W pana sztuce główny bohater, pułkownik Fietisow, jest pół-Bułgarem, pół-Rosjaninem. Dlaczego?
- W okresie komunizmu wszyscy byliśmy pół-Rosjanami.
- A nie z powodu szczególnych umiejętności narzucania posłuchu i dyscypliny?
- Czuje pan to nie gorzej ode mnie... A ponadto w stosunku do siebie samych Bułgarzy nie są zbyt ufni. W ich świadomości mocno zakorzenione jest przekonanie, że nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. Jeden z największych dziewiętnastowiecznych bułgarskich bojowników o wyzwolenie narodowe zmienił swoje nazwisko na polskie: Bieńkowski. I ludzie za nim poszli. Może udało mu się dlatego, że odezwała się żywa u nas do tej pory legenda Władysława Warneńczyka? A może przybrał takie nazwisko tylko dlatego, że wszedł akurat w posiadanie skradzionego paszportu na to nazwisko.
- "Pułkownik Ptak" w pierwotnym zamierzeniu miał być scenariuszem filmu. Czy są plany jego ekranizacji?
- Przymiarki do filmu trwają od lat. Ostatnio wygasł termin umowy z jedną z francuskich agencji filmowych, która miała zamiar przystąpić do realizacji. Teraz prowadzę rozmowy z jednym z polskich reżyserów. Nie mogę powiedzieć, o kogo chodzi, bo nie pytałem go o zgodę. (Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że chodzi o Krzysztofa Langa - przypisek J. R. K.). Jestem skłonny do współpracy, ponieważ reżyser chce kręcić w naszym kraju, z bułgarskimi aktorami. Nie dlatego, że nasi są lepsi od polskich, ale po to, by ta historia miała szansę znaleźć się bliżej prawdy.