Artykuły

Aktorstwo to zawód duszy

- To jest magiczny zawód, ale praca w nim nie odbywa się bez kosztów - mówi warszawska aktorka EDYTA TORHAN.

Anna Grabowska: - Po skończeniu krakowskiej szkoły teatralnej wyjechała Pani do Warszawy. Zapewne w poszukiwaniu większych możliwości.

Edyta Torhan: - Najpierw wyjechałam do Wrocławia. Tam przez trzy sezony grałam w Teatrze Współczesnym. We Wrocławiu poznałam młodych reżyserów, którzy zaczęli się liczyć w Polsce. Współpracowałam m.in. z Piotrem Cieplakiem w słynnym przedstawieniu "Historyja o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim".

Potem wyjechałam do Warszawy... i zostałam w niej. Decyzji o wyjazdach z miasta do miasta nie podejmowałam w poszukiwaniu większych możliwości, to były decyzje powodowane życiem osobistym.

A.G.: - Co jest interesującego w zawodzie aktora?

E.T.: - To nie tylko zawód, ale także wybór życiowy. Wybór, który w konsekwencji pozwala na odkrywanie i badanie samego siebie, poszerzanie własnych granic dotyczących ścierania się z historiami, których często na co dzień ludzie nie przeżywają. To jest możliwość stania się kołem, kwadratem, sześcianem, rombem.

Aktorstwo to zawód duszy, dlatego im czystsza dusza, tym bardziej błyszczy na scenie. Z różnych powodów zostaje się aktorem. Nie tylko dlatego, że mama chciałaby cię oglądać w telewizji. Aktorzy to ludzie, którzy mają chęć czy potrzebę eksperymentowania ze sobą.

Fenomen aktorstwa tkwi w tym, że ktoś, kto jest jakby kompletnie, powiedziałabym, potencjalnie wymazany idąc ulicą, nagle gdy stanie na scenie, jest niezwykle czystym, błyszczącym kryształem. Kobieta, na którą specjalnie nie zwróciłabyś uwagi, stając na scenie, nagle dostaje skrzydeł. Jest aniołem. Jest piękna, dlatego że wtedy odsłania swoją duszę.

Studentom szkół teatralnych wykładowcy często mówią, że to uzależniający zawód.

Może uzależniać od pychy, chęci bycia sławnym, błysków fleszów i "tysięcy wielbicieli u stóp".

Z drugiej strony, snując nasze rozważania na głębszym poziomie, który lubię określać jako poziom pewnej czystości, iskry, ducha... przez bycie aktorem można oczyszczać siebie z różnych historii, lęków, stanów, konfrontować się z nimi. To zawsze jest styk. Działa się sobą, swoimi doświadczeniami, osobowością. Dostając rolę do zagrania, filtruje się ją przez siebie.

A.G.: - Od czego zależy, czy dobrze się ją przefiltrowało, bo rozumiem, że jest to warunek dobrego lub złego zagrania.

E.T.: - Od miłości. Im większy jest poziom uczucia wobec czegokolwiek, co się robi, tym lepszy będzie efekt. Ale musi to być miłość, nie sentyment czy chwilowa fascynacja. Miłość, która bywa też bezwzględna. Możesz fenomenalnie zagrać morderczynię, kryminalistkę. Będziesz w stanie być tą kryminalistką na planie, ponieważ byłaś w stanie otworzyć serce i pokochać tę postać. Zrozumiałaś ją. Wcielając się w taką postać, konfrontujesz się z czymś, na co normalny człowiek nie ma odwagi, chyba że jest kryminalistą, czy porusza się w granicach marginesu. Mówię ogólnie o rolach, które wymagają skonfrontowania się z własnym mrokiem, z własnymi ciemnymi historiami. W tym sensie jest to zawód piękny i dla odważnych, jeśli go uczciwie uprawiać. A do tego potrzebna jest miłość. Aktorzy są szamanami miłości.

Uważam ponadto, że aktorami nie zostają ludzie z zupełnie zdrową osobowością, czy też tacy, którym wystarcza to, co mają, co widzą gołym okiem.

A.G.: - Kogo Pani grała w przedstawieniu dyplomowym? Kto był Pani promotorem?

E.T.: - Moim mistrzem jest Jan Peszek. Uczył nas przez trzy i pół roku. Przygotowywaliśmy z nim "Romea i Julię". Bardzo mocno naciskał na aspekt "wlewania w siebie", czyli w pojedynczą osobowość tego, co mamy do zagrania. Zwracał uwagę na "instrumentalność" ciała, umysłu i duszy w połączeniu z tekstem, który ma się do wypowiedzenia. Jak serce łączy się z głową? To były bardzo twórcze zajęcia, które wtedy nie zostały przez nas do końca docenione, ponieważ byliśmy za młodzi wewnętrznie, niedojrzali. Całość jego nauk to skarbnica, która dopiero po latach procentuje.

Drugim moim mistrzem jest Krystian Lupa. On jest magiem. Miałam z nim jeden semestr, zajęcia ze scen. On ma niezwykłą energię i umiejętność wpływania na ludzi, nie czyniąc im zła. Mówił nam, że jesteśmy przeźroczyści i w momencie, kiedy dostajemy role, czyli zadanie do wykonania, stajemy się nią.

To jest magiczny zawód, ale praca w nim nie odbywa się bez kosztów. Zależą one od konstrukcji psychicznej aktora. Z jednej strony wymaga ogromnej wrażliwości i empatii, a z drugiej niesamowitej siły. Aktorzy to ludzie, którzy czegoś szukają w sobie i w świecie, albo przynajmniej próbują szukać.

Ważne jest też, dlaczego ktoś zostaje aktorem. Prawda bardzo świeci. Poza tym jest to zawód bardzo zmysłowy, seksualny. To wszystko uświadamiali nam Peszek i Lupa.

A.G.: - Jest Pani bardziej aktorką teatralną niż filmową?

E.T.: - Film jest przygodą, jednorazowym niepowtarzalnym spięciem. Tu i teraz. Nie do odtworzenia, a jednak zarejestrowane. W teatrze nie ma ujęć. Nie można sobie poprzypinać czy rozłożyć kartek z tekstem, na wypadek, jak się zapomni kwestii. Nie obowiązuje zasada: co nie dogram, to dowyglądam.

Uczciwość dotycząca umiejętności powtarzania jest związana zawsze z teatrem, ponieważ to tam wszystko dzieje się na żywo. Żywy kontakt z widzem jest jak rodzaj rytuału. To są energie. W teatrze, kiedy jest cisza, ciemność i kiedy oddajesz się temu nastrojowi, wymiana energii jest prawie namacalna. Jest wzajemność pomiędzy widownią i aktorem.

A.G.: - Poruszyła Pani wątek brzmiący jednoznacznie: co nie dogram, to dowyglądam. Co Pani robi, gdy zapomni tekstu?

E.T.: - Jestem sama z partnerem i muszę sobie poradzić. Raz mi się zdarzyło, że miałam dziurę. No i... szyłam... Potem tekst się przypomina. Tego zazwyczaj nie widać, zorientowany jest tylko mój partner. Pamiętam zabawną historię na egzaminie u Lupy. Pracowaliśmy nad trójkątami. Relacjami 3-osobowymi. Mieliśmy przynieść na zajęcia jakieś dzieła, które dotyczyły trójkątów i każdy sam miał zaadaptować wybraną scenę. Wybrać, zrobić dialogi, wyreżyserować. Moja koleżanka wzięła na warsztat "Kopciuszka", czyli historię trzech sióstr. Ja byłam jedną złą siostrą, druga koleżanka - drugą złą siostrą, a trzecia koleżanka, której nikt nie podejrzewał, że mogłaby być kimkolwiek oprócz złej siostry, była właśnie Kopciuszkiem.

Koleżanka grająca Kopciuszka nagle zastygła i zaczęła chichotać, mnie w tej sytuacji coś "odbiło" i powiedziałam jej kwestię. Jak powiedziałam jej tekst, to ona powiedziała mój. I tak zaczęłyśmy zamieniać się tekstami, regularnie się przy tym kłócąc. Publiczność wyczuła, że coś bardzo żywego dzieje się "pod spodem" fabuły, która była już zresztą całkowicie poplątana, bo każda z nas mówiła, co jej ślina na język przyniosła. I wszyscy pokładli się ze śmiechu.

Nic nie zostało z pierwotnej wersji bajki. Przypominam, że to był egzamin. Scena miała zakończyć się zgaszeniem świeczki przez Kopciuszka. Miała być ciemność i to było ważne. Ale koleżanka reżyserka, która obsługiwała bardzo stary pulpit świetlny, zdenerwowana jeszcze bardziej niż my, zaczęła przyciskać wszystko, więc scena zamiast ciemności zakończyła się dyskoteką. Spodziewałyśmy się wielkich "pał" w indeksach, ale Krystian Lupa postawił nam piątki.

A.G.: - Porozmawiajmy o reklamach. Widziałam Panią w kilkunastu. To też jakiś Pani sukces. Kilkanaście razy udało się Pani pokonać po kilkaset rywalek.

E.T.: - W reklamie chodzi głównie o to, aby do czegoś zachęcić. Wiadomo: na pierwszym planie jest produkt. Jako aktorka reklamująca jestem jakby pielęgniarką przedmiotu, który reklamuję. To jest też część mojego zawodu. Jestem do wynajęcia jako aktorka w sensie teatralnym i jestem do wynajęcia w reklamie. W teatrze też nie zawsze dostaje się rolę, która odpowiada i jest maksymalnie inspirująca i rozwijająca.

To też może być ciekawe. Nie dostałaś wielkiego bala mahoniu, w którym możesz dwa lata rzeźbić, tylko kawałek gałązki sosnowej i kozik i też musisz coś z tego wydłubać. W takiej sytuacji albo zostawisz to i podziękujesz, obrażając się, że dostałaś tylko kozik i gałązkę, albo coś z tego zrobisz. Niczego nie chcę oceniać. To kwestia wyborów.

Frustracja może się pojawić wtedy, kiedy nie będę czuła, że się rozwijam wewnętrznie. Mogłabym narzekać na reklamy, gdybym nie robiła nic innego.

A.G.: - Wiem, że trochę Pani śpiewa.

E.T.: - Tak, śpiewam, chociaż zawsze bałam się śpiewać. Miałam w gardle coś w rodzaju zacisku, "lękowej kluchy". Potem to się zmieniło, nagrałam piosenki dla dzieci. Realizowałam programy wokalne dla najmłodszych.

Obecnie oddaję się pisaniu. Ten rodzaj wrażliwości, odczuwania świata i zachwycania się nim odpowiada mi najbardziej.

A.G.: - Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji