Artykuły

Śmiechu warte

Warszawskie teatry coraz częściej decydują się na przed­stawianie fars. Po "Pani Pre­zesowej" Hennequina i Vebera w "Syrenie", tym razem Teatr Dramatyczny postanowił zaprezentować "Motel" współczesne­go dramaturga irlandzkiego Hugha Leonarda.

Jeżeli nie mogłabym powie­dzieć, że "Motel" jest o niczym, to powiedziałabym,, że jest o zdradzie i nowobogactwie. Co to znaczy dobra farsa? Przede wszystkim śmieszna i trafnie skomponowana w sensie struktury. Mechanizm nieporo­zumień będący siłą napędową każdej farsy powinien być na tyle zaskakujący, żeby widzowie nie domyślili się zakończenia już w pierwszym akcie. "Motel" doskonale spełnia pierwszy warunek - śmieszy. Jest tak głupi, że aż śmieszny, bo nie należy mylić farsy z komedią. To całkiem inne ga­tunki. Farsa wcale nie musi być mądra. Ona nawet może być głupia, byle tylko była śmieszna. Natomiast brakuje sztuce zawiłej intrygi trzymającej w napięciu i prowadzącej do niespodziewanego epilogu. W "Motelu" zaskakuje zaledwie kilka scen, na przykład pada­jący deszcz (brawo dla sceno­grafów - Xymeny Zaniewskiej i Mariusza Chwedczuka) czy Marek Kondrat jako James Usheen wpadający na scenę z ok­rzykiem "gdzie tu, k...a, jest jakiś koniak".

Oczywiście, są to różne ro­dzaje zaskoczenia, ale to już te­mat na inną opowieść. Ogląda­jąc sztukę widać, że reżyser Jan Kulczycki starał się zebrać jak najlepszy zespół aktorów Po części mu się to udało. Do­skonały był Włodzimierz Press grający stróża motelu - byłe­go rewolucjonistę. Warte zapa­miętania są również kreacje Jadwigi Jankowskiej-Cieślak, Krystyny Wachelko-Zaleskiej oraz Marka Kondrata.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji