Artykuły

Pigułeczka smaków

Nie chcemy iść drogą, którą poszedł w filmie Danny Boyle - deklaruje Michał Ratyński, reżyser spektaklu "Trainspotting", który obejrzymy w sobotę w katowickim Teatrze Śląskim.

Marcin Mońka: Po znakomitej realizacji filmowej, która wykorzystuje zupełnie inne środki wyrazu niż teatr, nie boi się Pan porównań do wizji Danny'ego Boyle'a?

Michał Ratyński, reżyser: Każdy z nas ma w pamięci film oraz książkę. Oczywiście, że się obawiamy. Tym bardziej że teatr ma ograniczoną paletę środków wyrazu, operuje tylko jednym planem, wykorzystuje jedność akcji - i my tylko udajemy, że się przenosimy w różne miejsca. Staraliśmy się mimo wszystko zrobić swoje, wiedząc, że i tak będziemy porównywani z filmem. I nie miałbym nic przeciwko, aby spektakl stał się równie popularny jak obraz Boyle'a.

"Trainspotting" był już wystawiany w Wielkiej Brytanii. Widział Pan te realizacje?

- Widziałem te spektakle. Wszystkie były realizowane siłami teatrów offowych. Były dość ascetyczne. My proponujemy natomiast szczególne bogactwo scenograficzne. Chcemy wykorzystać dekoracje do wzmocnienia i podbudowania emocji transponowanych przez aktora. Osoby dramatu w scenografii mają przedłużenie swoich biografii.

Skorzystał Pan z adaptacji Harry'ego Gibsona. Czy nie kusiło Pana, by zmierzyć się z oryginałem literackim Irvine'a Welsha?

- Nie przyszło mi to nawet do głowy. Z pewnością cały czas moja ręka i głowa byłyby obciążone balastem filmu. Bezwiednie dokonałbym zapewne kolejnej adaptacji filmowej. Dla osoby, która podejmuje się realizacji, spektakl i praca nad tekstem jest współdziałaniem dwóch głów - adaptatora i realizatora. Wtedy jest jakby raźniej.

W teatrze panuje ostatnio moda na brutalizm językowy i wizualny. Pójdzie Pan tym tropem?

- W "Trainspotting" mamy do czynienia z pewną kulturą. To nie jest dramat mieszczański, to nie dzieje się w willi dyrektora koncernu, to nie jest sitcom. Nie ma tu też Fredry. Bałuckiego czy Czechowa. "Trainspotting" jest historią pewnej grupy, która się wyjęła ze społeczeństwa. Więcej, ona się chciała wyjąć z tego społeczeństwa. Czyli że tworzy swoją własną subkulturę - w opozycji do kultury, z której chciała wyjść. To ma swoje konsekwencje, szczególnie językowe. Będziemy więc mieli w spektaklu do czynienia z brutalizmami.

Wielbiciele filmowego "Trainspottingu" nie będą zawiedzeni?

- Nie chcemy iść drogą, którą poszedł Danny Boyle, reżyser filmu. Ograniczamy się jedynie do podglądania życia grupki tych uroczych, mądrych i rozsądnych oberwańców na własny koszt. I ten koszt ponoszą. Nie chcę tego oceniać, bo prawo każdego z nas to dokonywanie wyborów. Musieliśmy się ograniczyć. Tematyka jest dość egzotyczna i ekstremalna, spektakl nie może trwać dłużej niż godzinę i 40 minut. Stąd nasz "Trainspotting" jest taką pigułeczką wszystkich smaczków, którymi się zachwycaliśmy, oglądając film.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji