Artykuły

O "Malowanym ptaku"

"Malowany ptak" wg Jerzego Kosińskiego w reż. Mai Kleczewskiej, koprodukcja Teatru Polskiego w Poznaniu i Teatru Żydowskiego w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Was.

Maciej Nowak, obecny dyrektor artystyczny Teatru Polskiego w Poznaniu, od początku nie krył swego oburzenia wobec tego, co wydarzyło się przy Placu Grzybowskim w Warszawie. Do dziś zresztą przy każdej możliwej okazji przypomina jak ogromną stratą jest unicestwienie budynku, będącego architektoniczną perłą powstałą w połowie lat sześćdziesiątych według projektu Władysława Jotkiewicza, który wykorzystał szkice koncepcyjne Bohdana Pniewskiego. Gołda Tencer, wraz ze swoim zespołem, po opuszczeniu Grzybowa bezustannie szuka możliwości realizowania swoich artystycznych planów, przede wszystkim zaś dużej sceny, gdzie mogłaby eksploatować choćby powstałe wcześniej inscenizacje Mai Kleczewskiej czy Moniki Strzępki. Póki co Teatr Żydowski musi zadowolić się graniem w gościnnych progach Klubu Dowództwa Garnizonu Warszawa i w tymczasowej siedzibie na Senatorskiej 35, gdzie z trudem mieszczą się kameralne spektakle Anny Smolar, Karoliny Kirsz czy Jana Szurmieja.

W tej sytuacji nikogo specjalnie nie zdziwiła decyzja o podjęciu kooperacji dwóch teatrów przy produkcji "Malowanego ptaka", tym bardziej że w nowym spektaklu Mai Kleczewskiej i Łukasza Chotkowskiego wykorzystana jest scenografia z "Dybuka", która jest rekonstrukcją już nie istniejącej, dawnej sali prób w Teatrze Żydowskim. Tym samym obydwa spektakle, korespondujące ze sobą również na poziomie treści, grane mogą być jako dyptyk, co pewnie jest marzeniem poznańsko-warszawskich artystów. A tymczasem jesteśmy po odsłonie poznańskiej niezwykłego przedstawienia, które w bolesny i dotkliwy sposób sięga do naszej pamięci i emocji związanych z pojmowaniem historii, a także samej sztuki, w polsko-żydowskich relacjach.

"Malowany ptak", zainspirowany kontrowersyjną powieścią Jerzego Kosińskiego, mógłby równie dobrze nosić tytuł O "Malowanym ptaku", jako że Łukasz Chotkowski pracując nad dramaturgią spektaklu wykorzystał nie tylko fragmenty pochodzące z samej książki, ale i teksty komentujące jej powstanie - samego autora, tudzież innych, których intrygowały opisane losy małego żydowskiego chłopca, który podczas wojny musiał walczyć o przetrwanie. Ale nie od razu wchodzimy w okrutną i brutalną rzeczywistość Kosińskiego. Zanim to nastąpi jesteśmy uczestnikami panelu dyskusyjnego "Umysł skuty strachem. Polacy a Holocaust". W Malarni siadają przed nami aktorzy i zaczynają prezentację różnych poglądów na temat stosunków polsko-żydowskich podczas II wojny światowej. Słyszymy wyimki z wypowiedzi między innymi Jana Tomasza Grossa, Mariana Kałuskiego, Jana Grabowskiego, Andrzeja Sławińskiego, Marka Edelmana, Jana Nowaka-Jeziorańskiego czy Jana Karskiego. Z identyfikacją cytatów nie ma problemu, albowiem wszystkie nazwiska wyświetlane są na panelowym ekranie. Zresztą, nie to jest w tym wszystkim najważniejsze, albowiem dyskusji tak naprawdę nie ma, jest tylko wyrażenie sądu, który nie zostaje poddany żadnej analizie. Do tego paneliści coraz bardziej zapadają się w sobie, zarówno cieleśnie, jak i artykulacyjnie. Już w tej sekwencji gestów pełnych jednostajności, monotonii i znużenia dostajemy namiastkę tego, co w drugiej części zaowocuje bardzo sugestywnymi i wymagającymi ogromnego poświęcenia postaciami szczególnie w interpretacji Michała Kalety, Joanny Drozdy czy zjawiskowej w ruchu Kayi Kołodziejczyk.

Dopiero teraz, po krótkiej przerwie, wchodzimy w świat Jerzego Kosińskiego, w którego wciela się osiągający wprost nieprawdopodobne skupienie Jerzy Walczak. Trudno oderwać wzrok od aktora, który wręcz hipnotyzuje - słowem, spojrzeniem, sposobem koncentrowania się na każdym przejściu, geście... Nawet jak milczy jest w nim coś, co przykuwa uwagę, dotyka, boli, doskwiera, wywołuje dreszcze... Wejście Teresy Kwiatkowskiej wprowadza nową jakość - w końcu trzeba skonfrontować losy głównego bohatera z prawdą tamtych okrutnych lat, z ludźmi, którzy jemu towarzyszyli i tak jak on przeżyli. Trzeba też zająć stanowisko wobec kontrowersji, które pojawiły się wokół rzekomo autobiograficznego wymiaru książki. Pojawiające się w tej sekwencji fragmenty z utworu Joanny Siedleckiej, w ustach Kwiatkowskiej wypowiadane są jakby rodziły się tu i teraz, są poddane przeformułowaniom, improwizacji, albowiem aktorka cały czas komentując kolejne wydarzenia stara się być w kontakcie z publicznością. Trudno zatem traktować je jako dosłowne cytaty z "Czarnego ptasiora". Kontrapunktem dla wynurzeń Badaczki stają się wyświetlane na ekranie filmy znakomicie zrealizowane przez Kacpra Fertacza i Przemysława Chruścielewskiego.

Zresztą, jak to bywa u Kleczewskiej, cały spektakl skonstruowany jest z przywoływanych z pamięci obrazów, częściowych, niepełnych, szczątkowych, jakby tropiących kolejne nieodgadnione i zagmatwane ślady chłopięcej biografii. Są to obrazy bardzo dynamiczne, rozsmakowane w plastyce, przejmujące, niekiedy wzruszające, do tego pełne woni kadzideł, która rozpływa się choćby podczas w mszy w kościele z odśpiewaną chórem "Boże, coś Polskę". Niekiedy można odnieść wrażenie, że trwają zbyt długo - to częsty zarzut, jaki spotyka Kleczewską. Ale w tej inscenizacji reżyserka bardzo umiejętnie kontrapunktuje nawet pojawiające się tautologie - kiedy Michał Kaleta w porażającym monologu wyje, charczy niczym pies, zamrożona postać Walczaka, lekko pochylona, z dłońmi przylepionymi do uszu, robi piorunujące wrażenie. Tak samo zresztą jak cały spektakl, brzemienny od emocji, będący momentami rozpaczliwą prośbą o pamięć o tych, "którzy zostali zamordowani i nie mają grobów. Ani potomków, którzy by o nich pamiętali. Poznajmy ich nazwiska. Bo jeżeli nie my, właściciele tego, co do nich należało, to nikt nie będzie o nich pamiętał. Niech nie będą tylko numerem w statystyce. Niech pamięć o nich zamieszka w naszych domach, stanie się częścią naszego życia. Niech dodatkowy talerz dla wigilijnego gościa czeka także na nich. Zróbmy to dla nich, ale przede wszystkim dla siebie".

Warto zapamiętać te słowa odczytane przez Jerzego Walczaka, kończące pierwszą scenę spektaklu, choćby po to, by oswobodzić naszą świadomość od tego, co wciąż zmrożone lękiem, trwogą i zgrozą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji