Artykuły

Nielekka i niepiekna

Stanowczo za mało uwagi po­święcamy teatrowi rozrywkowe­mu. Tu niżej podpisany bije się i we własne piersi, a nie tylko bliżej nieokreślonej krytyki. Jest to, wbrew pozorom, sprawa ważna. Ważna nie dlatego, że teatr rozrywkowy odkrywa jakieś nieznane lądy artystyczne, nową estetykę, nowe prawdy o człowieku. Bynaj­mniej. Ważna ze względu na zakres oddziaływania tego typu teatru. Ważna ze względu na publiczność, która w nim siedzi na widowni. Widowiska rozrywkowe cieszą się zazwyczaj bardzo dużą frekwencją. Po pierwsze, dlatego, że publiczność jest rozrywki spragniona. Istnieje nawet pewna prawidłowość wielo­krotnie obserwowana: im czasy cięż­sze, tym zapotrzebowanie na roz­rywkę jest większe; tak było przed wojną w okresie wielkiego kryzysu, tak jest i u nas obecnie. Funkcja kompensacyjna teatru wysuwa się na czoło. Ktoś, czyje życie jest szare i smutne, chce się w teatrze oderwać od tego, co go otacza: śmiać się, spotkać się z barwnymi postaciami. W końcu każdy kopciuszek marzy o swoim księciu. Po drugie, rozrywki w naszym te­atrze jest bardzo mało. Mamy teatr bardzo "sieriozny", jak mawiają Rosjanie. Jeśli jest już humor, to je­dynie w postaci groteski - witkacowskiej, gombrowiczowskiej czy Mrożka. A nie na każde nogi te wy­sokie progi. Dobrej współczesnej polskiej komedii nie ma prawie zu­pełnie. Nasza dzisiejsza dramaturgia w ogóle jest nader rachityczna. A już sprawnych warsztatowo, roz­rywkowych pierwszorzędnych sztuk drugorzędnych nie ma zupełnie. I tak się dzieje od lat. Ratujemy się repertuarowym importem. Ale znowu, pewne cechy naszego teatru, które się od lat ukształtowały, spra­wiają, iż wystawienie rozrywkowego repertuaru bardzo często kończy się artystycznym niepowodzeniem. Co zresztą, o paradoksie, wcale na ogół nie wpływa na los teatralny tych widowisk. Popyt przewyższający po­daż sprawia, iż, tak jak na rynku towarowym, chętnych nie zabrak­nie. Z tym, że nie ma z czego się cie­szyć. Odpowiedzialność bowiem te­atrów rozrywkowych za kształtowa­nie gustów jest olbrzymia. Uczęszcza do nich tzw. publiczność autokaro­wa. I nic w tym złego. Dla bardzo wielu z tych widzów teatr rozryw­kowy jest często pierwszym i jedy­nym teatrem w ich życiu, nie licząc teatru telewizyjnego. To zatem, co zobaczą, kształtuje ich gust. To uwa­żają za estetyczną normę. Jeśli za­czną od złego teatru, ich wrażliwość estetyczna może zostać wypaczona i mogą nigdy poza zły teatr nie wyjść. Dlatego właśnie rozrywka w teatrze jest ważna. A na teatrach ją uprawiających spoczywa wcale niemała, choć często nie uświada­miana sobie, odpowiedzialność - od­powiedzialność za pierwszy krok.

Dlaczego nasz teatr, nawet wyspe­cjalizowany, ma takie trudności z rozrywką? Przyznam, że ile razy w programie teatralnym czytam, że grana akurat sztuka miała wielkie powodzenie na nowojorskim Brodwayu czy londyńskim West Endzie, wiem, że z widowiskiem będą kło­poty. Treść zazwyczaj nie jest specjalnie ważna. Tzn. ważna o tyle, o ile jest w miarę dowcipna, bez dłużyzn i daje aktorom możliwość popisania się kunsztem. Ale tam grają gwiazdy, ulubieńcy publiczno­ści, których samo pojawienie się na scenie wywołuje szmerek podniece­nia wśród publiczności. Gwiazdy wyspecjalizowane w tego typu re­pertuarze, o bezbłędnym, wszech­stronnym warsztacie, potrafiące i zatańczyć, i zaśpiewać. Pokazujące się w oszałamiającej barwnymi efektami scenografii, wspaniałych, bezbłędnie uszytych strojach, z od­powiednich materiałów. A u ,nas? Jeśli już gwiazda, to ra­czej parodia gwiazdy, jaką obecnie, moim zdaniem, jest Violetta Villas. Płacowy system "urawniłowki" we wszystkich dziedzinach życia zlikwi­dował nam gwiazdy. Mamy trudno­ści wielkie w równym stopniu z gwiazdami intelektu różnych branż, jak i z gwiazdami rozrywki. Liczy się - w wymiarze finansowym - nie jakość tego, co się robi, lecz licz­ba - liczba chałtur. Obojętnie czy w teatrze, czy biurze projektów, czy w wydziale konstrukcyjnym fabryki, czy w szpitalu. Opłaca się być na etacie, nie na scenie, tzn. swoje eta­towe pensum odrobić możliwie ma­łym nakładem wysiłku i czasu, a za­rabiać gdzie indziej. I tak jest prze­cież nie tylko w teatrze rozrywko­wym. To znaczy pod tym względem dla kogoś patrzącego z boku, kto przyjechał np. z Zachodu, staliśmy się jednym wielkim teatrem rozryw­kowym, może nawet teatrem absur­du. Poza tym, występują jeszcze inne, charakterystyczne dla naszego teat­ru czynniki. Moda lansowana przez linię kreacyjno-groteskową współ­czesnego repertuaru - a taka prze­waża artystycznie - doprowadziła do wielkiej jednostronności. Teatr nasz stał się teatrem turpistycznym, teatrem brzydoty. Z teatrów znik­nęła elegancja i uroda, stając się czymś estetycznie zdrożnym. Ba, do­szło do tego, że ładne kobiety w te­atrze znajdują się na ogół tylko po jednej stronie świateł rampy - na widowni. Zapanował wielki kult ak­torstwa charakterystycznego, często o anty warunkach teatralnych. Nieliczne ładne aktorki pokazują się czasem w filmie, w teatrze na ogół są spychane na drugi plan przez brzydule i czekają, aż się zestarze­ją. Ale jak w tej sytuacji obsadzić np. melodramat czy farsę, kiedy ktoś się w kimś zakochuje, nawet umiera z miłości? Licentia poetica staje się wówczas żałosnym naciąganiem. Te­atry często żądają od widzów nie tyle przymykania, co zamykania oczu. Mają zresztą nad widzem prze­wagę, są przecież niezależne w pew­nym stopniu od widza - umożliwia to dotacja. Poza tym, repertuaru po­pularnego gra się tak mało, iż widz i tak przyjdzie. Przykłady, proszę bardzo. W "Niebezpieczny związkach" główna melodramatyczna heroina zresztą źle kończąca, w Te­atrze Dramatycznym jest raczej antybohaterką. Błysków urody trudno też dopatrzeć się w "Motelu", w ir­landzkiej farsie, granej również w tym teatrze.

Teraz odbyła się premiera angiel­skiej farsy Michaela Frayna pt. "Czego nie widać" w tak, wydawa­łoby się, wyspecjalizowanym pod względem lekkiego repertuaru Teat­rze Komedia. Istota pomysłu polega na pokazaniu w skrzywionym zwier­ciadle teatru od strony widowni i od kulis. Ale kostiumy Ireny Bie­gańskiej tym razem nie przyciągają oka, są uszyte dosyć niechlujnie. Żadna z aktorek i żaden z aktorów siłą swojego oddziaływania nie sku­pia na sobie publiczności. Szwankuje bądź timbre głosu (np:odtwórca roli reżysera), bądź aparycja. Gwiazdą wieczoru ma być Krystyna Sienkie­wicz, ale swoją bohaterkę odtwarza cały czas za pomocą tylko jednego chwytu, jednego toniku w głosie. A to stanowczo za mało. Sztuka wy­maga bardzo ostrego tempa gry. Dlatego część kwestii nie dociera do widza. Rozumiem, dlaczego znana i uznana aktorka oburzała się w jed­nej z publicznych wypowiedzi na tempo mówienia w Teleexpresie. Dla wielu aktorów byłoby ono nieosią­galne. Bronił się jedynie Wiesław Drzewicz - stary aktor, o dużej vis comica. Dobre momenty miała też Beata Walat.

Lekka muza wcale u nas nie bywa lekka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji