W Teatrze Dramatycznym sztuki "nie na premierę"
Aktorzy... Niby jest ich tylu, a tak o nich trudno. O dobrych trudno! Obawiam się, że będzie na ich brak narzekać także Zbigniew Zapasiewicz, który w pierwszych dniach grudnia zainaugurował dwiema premierami swoją dyrekcję Teatru Dramatycznego. Trudno przecież, aby sam grał we wszystkim; na razie nie zagrał w ani jednej z dwu sztuk, a szkoda, że nie wybrał na otwarcie takiej, w której miałby dla siebie odpowiednią rolę. Na dużej scenie wystawił "Niebezpieczne związki" Christophera Hamptona (Będące naturalnie adaptacją powieści Choderlosa de Laclos), na małej: "Teatr czasów Nerona i Seneki" Edwarda Radzińskiego. Sztukę Hamptona sam ostatecznie wyreżyserował, choć początkowo - jak głoszą zakulisowe plotki - nie miał tego zamiaru. Hamptona poznaliśmy u nas przede wszystkim dzięki telewizyjnej prezentacji jego świetnych "Opowieści Hollywoodu", natomiast co do "Niebezpiecznych związków", to chociaż uznane zostały aż przez cztery londyńskie instytucje za najlepszą sztukę roku 1985 na londyńskiej scenie, to na mnie nie wywarły aż tak korzystnego wrażenia. Nie uatrakcyjniają powieści Laclosa, lecz raczej zubożają jej treści i jej precyzję intrygi; podzielone na wiele krótkich, niemal black-outowych, scenek nie mają płynnej narracji, wypaczają też umoralniający finał Laclosa, w którym Markiza de Merteuil ponosi jednak zesłaną przez los karę za niegodziwe postępki, i czynią ją w scenicznej wersji właściwie osobą usatysfakcjonowaną w zemście. Piszę to wszystko zresztą nie tyle o sztuce, której nie znam, ile o przedstawieniu, bo wiadomo, że czasem inwencja inscenizatora może autorowi niejeden akcent przestawić. Nie wiem też, na ile spektakl dość chłodny - mimo wrzących namiętności, jakie miotają jego bohaterami - podniósłby swoją temperaturę, stałby się ciekawszy i bardziej efektowny, gdyby zagrała go inna obsada. Nie sądzę bowiem, aby Ewa Żukowska dobrze się czuła w postaci perfidnej i cynicznej markizy, a tym bardziej, aby masywny i raczej rubaszny w stylu bycia Marek Obertyn mógł trafnie oddać charme, polot, zepsucie i konflikt uczuć, jaki niespodziewanie ogarnął wicehrabiego de Valmont. Również Olga Sawicka chyba nie znalazła właściwego klucza do ukazania gwałtownego przebudzenia zmysłów w niewinnej i naiwnej, lecz przecież nie będącej zupełną brzydulą i idiotką - Cecylii Volanges. Czyli - jak mówiła stara anegdotka - nie była to sztuka "na premierę", a w każdym razie nie było to przedstawienie na premierę, której wyczekiwaliśmy pełni największych nadziei. Podobnie rozczarował niewielki utwór Radzińskiego, ukazujący patologię nieograniczonej władzy. W reżyserii Jacka Zembrzuskiego "Teatr czasów Nerona i Seneki" przedstawili Jarosław Gajewski, Ewa Isajewicz-Telega, Andrzej Blumenfeld, Mieczysław Morański i Włodzimierz Press, oraz zagrał Henryk Machalica w dobrze wyważonej roli Seneki. Na najlepszych, niejako reprezentacyjnych scenach nie przesadzałbym jednak z tym frontalnym stawianiem na młodzież. Chociaż...