Artykuły

Zabijanie <>

Reżyser Jan Różewicz zrobił wszystko, aby zabić "Smoka", Każdy, kto zna tę sztukę Eugeniusza Szwarca, przyzna, że nie było to (bo i być nie mogło) zadanie łatwe. A jednak autor "Smoka" został pokonany. Na zielonogórskiej scenie nic się nie ostało z poezji i mądrego przesłania jego sztuki.

Zamiast obiecywanej baśni dla dorosłych, zobaczyliśmy wiejące amatorszczyzną widowisko, którego jedyną możliwą do odczytania koncepcją jest sceniczna ilustracja literatury.

Trzeba przyznać, że ilustracja to bardzo wierna - widoczne są wysiłki reżysera, by wszystko było tu "jak prawdziwe". Jeśli więc Szwarc pisze w didaskaliach, że "głowa Smoka z hukiem spada na plac", to z góry naprawdę spada kukła smoczej głowy. Jeśli Lancelot ma zniknąć dzięki czapce niewidce, to znika rzeczywiście, osłonięty wielką chmurą dymu, przez którą widzowie nie widzą zresztą, co się dzieje na scenie, przez dobrych parę minut.

Owa dosłowność okazała się najskuteczniejszym sposobem na poezję - fruwający barwny motyl został dokładnie przyszpilowany i stał się martwym okazem muzealnym. Czy można się dziwić, że gdzieś po drodze uleciała z niego dusza? I że widz zaczyna się w końcu zastanawiać, o co w tej naturalistycznie pokazanej baśni chodzi?

Szkoda, że odpowiedzi na to pytanie trzeba szukać nie na scenie, ale w literaturze, A że szukać warto, przekonają się ci widzowie, którzy mimo nieudanej scenicznej próby, sięgną po tom "Baśni dla dorosłych" Eugeniusza Szwarca i zobaczą, o czym właściwie jest ten "Smok".

Szwarc, jak w wielu innych baśniach, sięga do fantastycznego sztafażu, opisując miasteczko od setek lat tyranizowane przez Smoka. Smok jest taki, jak w bajkach: siedzi w swojej pieczarze i żąda haraczu dla siebie - m.in. w postaci pięknych dziewcząt. Mieszkańcy miasteczka podporządkowują się mu całkowicie, godząc się ze swoim losem. I tu kończy się baśniowy świat. W fantastycznej oprawie jawi się najżywsza współczesność.

Smok jest zagrożeniem, wobec którego trzeba i przyjąć jakąś postawę. W małej społeczności oglądamy więc całą galerię ludzkich typów, wiele zjawisk i mechanizmów podpatrzonych i opisanych przez Szwarca ponad czterdzieści lat temu. Podpatrzonych tak trafnie, że tchną one prawdą do dziś.

"Smok", którego prapremiera odbyła się w 1962 roku, na scenie Teatru Ludowego w Nowej Hucie, przewędrował już kawał świata, żywo odbierany przez publiczność wielu krajów.

W rok po prapremierze Peter Palitzsch, uczeń Brechta, wystawiając "Smoka" w Stuttgarcie, napisał: "Ta komedia sprawia, że się śmiejemy i że śmiech zamiera na wargach".

Widzowie zielonogórskiego spektaklu śmieją się również. Jest to śmiech beztroski, pełen poczucia wyższości wobec scenicznych postaci. Przy wszystkich negatywnych przymiotach oglądani bohaterowie mają jedną wspólną cechę - są głupi. Bo tylko głupi mogą się bać bajkowego smoka, którego nie boją się już nawet współczesne dzieci.

Zielonogórski smok ani przez moment nie budzi grozy. Jest oswojonym smoczkiem z dziecięcej bajki, który wprawdzie pokazywany jest jak najprawdziwszy, najgroźniejszy ze smoków, ale przecież nikt - ani widzowie, ani mieszkańcy miasteczka na scenie nie mogą traktować go serio.

Boimy się tego, czego nie znamy, czego do końca nie możemy ogarnąć wyobraźnią. Pamiętam telewizyjną inscenizację sztuki Szwarca sprzed wielu lat. Smok nie pojawił się w niej wcale, funkcjonując jedynie w postaci obrazu tworzonego opowieściami jego poddanych. Mimo to - a może właśnie dlatego? - budził strach i autentyczne zagrożenie.

Sztuka Szwarca jest tragikomiczną przypowieścią o zniewoleniu człowieka, który biernie poddając się przemocy, współtworzy ją i utrwala własną zgodą. Jest sztuką o smoczej chorobie ubezwłasnowolnienia, z której nie można się wyleczyć, zabijając smoka - "trzeba jeszcze długo wybijać z dusz jego dziedzictwo".

Reżyser zielonogórskiego przedstawienia bardzo się starał, żeby smok był straszny. Ale smok, który u Szwarca był alegorią zagrożenia, tu został zabity, zanim Lancelot zdążył się z nim zmierzyć. Zabiła go ciężka i płaska dosłowność.

Prawdziwy smok nie umarł, ale, jak to z nim często bywało, przedzierzgnął się w człowieka", "w całe mnóstwo ludzi naraz".

Szkoda, że Jan Różewicz "nie uwierzył Eugeniuszowi Szwarcowi...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji