Artykuły

Rozmodlony Poznań, czyli klątwa na miasto. Lech Raczak o "Klątwie", "Spisku smoleńskim" i "Golgota Picnic"

Poznań kojarzy się światu - i będzie się nadal kojarzył - dzięki zwierzęcej zajadłości Grzesia i pisowskiej radnej Dudziak z zapałem śledzącej życie seksualne osłów - z animalną, seksualną i polityczną dewiacją - pisze Lech Raczak, reżyser, jeden z założycieli Teatru Ósmego Dnia w Poznaniu.

I.

W ubiegłą sobotę, 11 marca, na poznańskim placu Wolności pod hasłem "Dość klątwy nad Poznaniem" spotkał się 20-osobowy tłum, by zaprotestować przeciw udziałowi w Festiwalu Malta chorwackiego reżysera Olivera Firlicia oskarżanego o bluźnierstwo, propagowanie seksu oralnego (który nie prowadzi do natychmiastowego zapłodnienia) i nawoływanie do zabójstwa ukochanego przez Naród Prezesa. Natychmiast przypomniał mi się podobny "tłum" - 13 osób - pod osłoną policjantów protestujący przeciwko mojemu przedstawieniu pt. "Spisek smoleński" [na zdjęciu]. Wówczas, w lutym 2014 roku, przed trzema laty, zlekceważyłem ów protest - spektakl grywamy do dziś.

Ale sobotni protest przeciw 'teatralnej profanacji świętości' wpisuje się w Poznaniu w ciąg wydarzeń, w których sacrum walczy z profanum, dewocja ze świeckością.

Przypomnijmy sobie.

II.

12 września w poznańskim kinie Apollo odprawiono uroczysty seans filmu "Smoleńsk" dla wybranych aktywistów PiS i członków klubu "Gazety Polskiej".

Nim wrócę do szczegółów związanych z tym wydarzeniem, muszę (mądrym dla rozrywki, idiotom dla nauki - jak mawiał ks. Benedykt Chmielowski) poświęcić słów parę patronowi sali kinowej.

Otóż Apollo, syn samego Zeusa (z nieprawego łoża oczywiście), był pogańskim bogiem, patronem sztuki i wróżbiarstwa. Dziś, w zlaicyzowanych społeczeństwach, w których - bywa! - sztuka (lub to, co nazywamy "sztuką popularną") walczy o rząd dusz z religią, Apollo występuje jako rodzaj międzynarodowego "logo" instytucji i wytwórców sztuki. Jednak dwa tysiące lat temu chrześcijanie, którzy odmawiali mu boskiej czci, ginęli śmiercią męczeńską, powiększając rzesze świętych, do których modlimy się (sporadycznie) po dzisiejsze czasy. Towarzyszące Apollinowi muzy (których imion oczywiście nie pamiętamy), choć przedstawiane na ogół w długich sukniach, też trudno uznać za grupę klauzurowych zakonnic.

Ale dosyć belferskich dygresji, wracajmy do głównego wątku.

Po projekcji (w sali kina Apollo) odbyły się - chyba po raz pierwszy w ponadstuletniej historii sztuki filmowej! - modlitwy za bohaterów kinowej fikcji fabularnej, za filmowe - wymyślone przez scenarzystów i odegrane przez aktorów - ofiary ruskich bomb, jakże różne od realnych ofiar wypadku komunikacyjnego pod Smoleńskiem.

Można by w tym miejscu - wbrew opiniom recenzentów i widzów - oddać cześć artystycznej i moralnej sile filmu.

Większej niż przykazanie, by nie mieszać zabobonu z religią.

A jednak, gdy dotarła do mnie ta wiadomość, ugięły się pode mną nogi. Poczułem, że resztki moich religijnych emocji, których z takim trudem bronię przed funkcjonariuszami Kościoła gorliwie sprzedającymi dusze własne i wiernych pisowskim politykom, zostały... nie... nie obrażone... Gorzej - moje religijne uczucia zostały ośmieszone!

III.

Już dwa lata temu przydarzyło mi się podobne przeżycie. W czasie Festiwalu Malta, w dzień po nieszczęsnym i niesłusznym odwołaniu spektaklu "Piknik na Golgocie", sprowadzony do naszego miasta ze stolicy egzorcysta, ustawiwszy się w kręgu wiernych z sekty "Gazety Polskiej" naprzeciw głównego wejścia do Centrum Kultury Zamek, wypędzał złe duchy z gmachu. Kręcący się w pobliżu szamana poseł Dziuba z uwagą pilnował, by nie wypaść z kadru kamery toruńskiej telewizji, która utrwalała wydarzenie. W trakcie modłów drzwi Zamku same otwierały się i zamykały, otwierały... zamykały... jakby uciekały stamtąd spłoszone egzorcyzmem niewidzialne złe duchy. Nie był to (niestety!) cud godny upamiętnienia w dziadowskiej pieśni. Było to zjawisko banalnie fizyczne. Wychodzącym z Zamku uczestnikom kulturalnych imprez urządzenie sterowane fotokomórką otwierało drzwi; ci zaś - widząc przed sobą wrogo rozmodlony tłumek - cofali się w popłochu, by zbiec bocznymi wyjściami. I drzwi się zamykały. Za chwilę nadciągali do wyjścia inni bywalcy Zamku (drzwi się otwierały) i widząc, co się święci (!), umykali z powrotem (drzwi się zamykały)...

Miałem wówczas - przed dwoma laty - nadzieję, że wyczerpaliśmy w mieście limit na dewocyjne ośmieszanie religii w imię partyjnego interesu. Jednak obrzędy w kinie Apollo pokazują, że mocno się myliłem.

IV.

W parę dni po modłach w świątyni Apolla pisowski radny Grześ wykrył i zdemaskował ruską agenturę w poznańskim zoo. Lamparty perskie - dojrzał bystrym (i wprawnym) okiem Grześ - mają zamiast kocich pazurki Putina.

Światowe media czekały na Grzesiową wiadomość od kilku lat!

Tu znów - mądrym niepotrzebna, idiotom dla nauki - dygresja.

Gdy w internecie klikniecie hasło "Poznań", otworzy się mnóstwo szczegółowych odniesień. Wśród nich "homoseksualny słoń w poznańskim zoo" - 3990 stron internetowych w prawie wszystkich językach i alfabetach świata. To efekt zoologicznego odkrycia Grzesia sprzed kilku lat. Nie ma wątpliwości, że niebawem "lampart perski - rosyjski agent w poznańskim zoo" zacznie konkurować z "homoseksualnym słoniem".

Wobec tych faktów wszelkie pomysły magistratu na promocję Poznania - te angielskie gry słowne i "gwiazdki"- nie mają sensu. Poznań kojarzy się światu - i będzie się nadal kojarzył - dzięki zwierzęcej zajadłości Grzesia i pisowskiej radnej Dudziak z zapałem śledzącej życie seksualne osłów - z animalną, seksualną i polityczną dewiacją. Innymi słowy - wydawanie pieniędzy na tzw. promocję miasta, wobec radosnej, acz bezkompromisowej aktywności radnych PiS na polu przyrody, jest podobne rzucaniu forsy przed wieprze, przepraszam - przed ześwinione (seksualnie i politycznie) zwierzęta.

Wydaje się, że najlepszym wyjściem z tej sytuacji byłaby zbiorowa modlitwa Rady Miasta o promień światła na rozum dla Grzesia (jest to - jak wiadomo - w kompetencji samego Ducha Świętego). Miejmy nadzieję, że w rozmodlonym Poznaniu właściwy obrzęd odprawi się szybko.

Ale proszę - nie organizujcie modłów w zoo!

V.

Czasem, wracając do domu na Jeżycach późnym, bardzo późnym wieczorem, lub nocą, po grzesznym dniu czasem kończonym spiskową orgią przy wódzie, z wyrzutami sumienia zachodzę pod figurę Chrystusa, którą sprowadził do mojej parafii z religijno-wojskowym ceremoniałem (siódme - nie zabijaj!) minister Macierewicz. Mimo późnej pory często pełni straż przy figurze kilkoro moich rówieśników (70 plus) w ciemnych pelerynach podbitych purpurą. Na widok zbłąkanej owcy otaczają mnie jak stado wil... nie, nie jak stado... jak... jak drużyna pasterzy. I wówczas - niepowstrzymanie - ruszają zaiste godne Roku Miłosierdzia - opowieści, jak figura Jezusa mści się na prześladowcach: krwawo, śmiertelnie, niechybnie.

Przerażony uciekam, resztką tchu żałując za grzechy. Sił na ucieczkę starcza mi do najbliższego rogu... Popatruję zza węgła.

Strażnicy wyglądają tak, jakby pogrążyli się w milczącej, lecz zbiorowej, ekstatycznej modlitwie. Mam wrażenie, że modlą się, by piekielny ogień zstąpił z nieba i - jak niegdyś Sodomę z Gomorą - albo samolot na ekranie świątyni Apolla - spalił to miasto grzechu, dziką osadę wśród lasów, w których grasują rozwydrzone seksualnie zwierzęta... I ruscy szpiedzy w przebraniach perskich lampartów. A teraz jeszcze mają się tu pojawić zezwierzęceni seksualnie twórcy z Bałkanów.

VI.

I wtedy myślę, że przydałby się tu światły książę, który będzie miał odwagę wprowadzić wreszcie do Poznania... chrześcijaństwo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji