Artykuły

Brak treści w pięknej oprawie

"Niby matki, niby córki" Aleksandra Mardania w reż. Jarosława Fedoryszyna w Teatrze im. Powszechnym w Radomiu. Pisze Tomasz Misiewicz w Odrze.

O bohaterkach swojej sztuki "Niby matki, niby córki" ukraiński reżyser Jarosław Fedoryszyn opowiada tak: Kobiety zajmuję się prostytucję i na tym tle, nieoczekiwanie, znajdują rodzinę - odnajdują się jako matka i córka. (...) W pewnym momencie następuje przełom w ich życiu, zaczyna się między nimi układać.

Na scenie radomskiego Teatru im. Jana Kochanowskiego sprawy przybierają jednak obrót nieco inny, bo słowa reżysera to raczej woluntarystyczna projekcja niż sceniczna realność. Owszem, postaci sztuki luźno nawiązują do fachu, jaki im przypisano, lecz trudno wywnioskować, że to właśnie jest ów katalizator, który sprzyjać będzie scementowaniu rodziny. W innym miejscu Jarosław Fedoryszyn wspomina o determinującej roli mężczyzny, który rzekomo ma się pojawić w życiu kobiet. Na scenie nie ma jednak po nim śladu. Wszystko przez to, że sztuka została rozpięta pomiędzy dokładną literą tekstu dramaturga Aleksandra Mardania a dość swobodną praktyką jej adaptacji. Ta ostatnia z kolei rozpisana została na również niekoherentny dwugłos: reżysera i autorki scenografii. Jarosław Fedoryszyn i jego partnerka, Alla Fedoryszyna, sprokurowali swoją inscenizację tak, jakby grali na dwóch różnych instrumentach. Reżyser pilnuje zgodności dialogów z tekstem oryginału, niestety z wyraźnie słabym skutkiem, bo umykają mu kluczowe elementy dramatu. Pomiędzy matką i córką nie zawiązuje się żadne przekonujące napięcie konfrontacyjne; prowadzą one dialog dość płytki i w gruncie rzeczy nudny. Za to w pełnej rozmachu, przestylizowanej wręcz oprawie, jaką stworzyła scenografka.

Paradoksalnie, choć w zasadzie dotyczy kobiet, sztuka nabiera drugiego, niejako awaryjnego żywota dzięki niezwykle ciekawym drugoplanowym kreacjom męskim. Trzeba jednak zapytać, czy wysublimowana symbolika gry aktorskiej (lub raczej pantomimy) mówi nam cokolwiek o dramacie Aleksandra Mardania, bądź przynajmniej z nim współbrzmi? Tak, jeśli uznać, iż "Niby matki, niby córki" to dramat mocno nasycony groteską z elementami kryminału. Właśnie w ten sposób postrzegają go realizatorzy, co sprawia, że można zrozumieć sugestywną, estetyczno-symboliczną scenografię, dzięki której przedstawienie zyskuje walor zmysłowej tajemnicy. Ale to wciąż nie zastąpi treści i odpowiedzi na pytanie, czego tyczy główny spór matki z córką. Kobiety nie zaznaczają przekonujących cezur w ich relacjach, lecz tylko okazują zrozumienie dla swoich przemyśleń, zwykle dość banalnych (np. bez komórki jak bez szminki, a wszyscy faceci to świnie). Na dobrą sprawę panie mogą zamienić się miejscami. Nawet tunel ma dwa wyjścia - żachną się wspólnie, gdy nastąpi męska ingerencja w życie jednej z nich. Swoją drogą, groteskowa scena ubierania nieboszczyków, personifikujących bodaj szowinistyczny świat męskiej ingerencji, broni się swoim komizmem sytuacyjnym. Nie obroni jednak całego dramatu. Podobnie jak genialnie dobrana oprawa muzyczna i świetne efekty specjalne, wykorzystane w onirycznych didaskaliach, podczas których poszukać można ukrytej przenośni. Kto wie, może ta ostatnia zaplątała się gdzieś w szczegółach i po głębszej refleksji wypłynie na wierzch.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji