Artykuły

"Śluby panieńskie"

Oglądałam zielonogórskie "Śluby" z młodzieżą szkolną, która w tydzień po premierze wypełniła widownię teatru. Sądząc po jej reakcjach, najlepiej na tym spektaklu bawić się będą ci, którzy sztuki Fredry jeszcze nie znają lub przy­najmniej nie zdążyli jej dokładnie na lekcjach przerobić. Spektakl broni się wówczas świeżością dowcipu, intrygi, języka, komizmem sytuacji - jednym słowem broni go sam Fredro.

Gorzej, gdy szkolne przeróbki dawno mamy za sobą, na dodatek zaś zdążyliśmy obejrzeć kilka fred­rowskich inscenizacji.

Znacie? No to posłuchajcie.. Starych opowieści słuchać można wiele razy pod warunkiem, że opowiadający znajdzie sposób na zainteresowanie nas tym, co znane, że potrafi wydobyć z opowieści jakiś no­wy blask.

Zielonogórskie "Śluby"nie mają tego blasku. Są normalnym "lekturowym" przedstawieniem zrobionym na miarę i możliwo­ści tego teatru. Fredro, który zawsze był i jest ostrym sprawdzianem aktorskim, obnaża przede wszystkim niedostatki zespołu pod tym względem.

Aktorzy jako tako deklamują wiersz fredrowski - nie potrafią nim jednak rozmawiać (próbę taką podjęła jedynie Jowita Pieńkiewicz jako pani Dobrójska).

Mają kłopoty z tworze­niem postaci i czytelnych relacji między nimi. Gustaw (Piotr Lauks) na przykład tak dalece wczuwa się w rolę reżysera in­trygi, że prawie do końca wyjść z niej nie może i bardziej skłonni jesteśmy wierzyć w jeszcze jedną perfidną grę zdobywcy serc niewieścich, niż w miłosną metamorfozę beztro­skiego birbanckiego, który w ferworze tej gry naprawdę traci serce.

Albin (Andrzej Byś), narysowany grubą kreską płaczliwy, sentymentalny kochanek, ma wyraźne kłopoty z okiełznaniem pr­wdziwego temperamentu - co i rusz wpada więc z impetem na scenę, dopiero na niej przyjmując odpo­wiednią do roli pozę. Chwilami trudno zresztą uwol­nić się od wrażenia, że Albin i Gustaw powinni za­mienić się rolami - Gu­staw bardzo wolno wcho­dzi w postać lekkomyślnego utracjusza.

Klara (Barbara Lauks) pełna temperamentu trzpiotka, momentami prawdzi­wa, zbyt często szarżuje, nadużywając głosu i wpadając niezamierzenie w rolę podstarzałej kokietki.

Aniela (Ewa Rączy), ja­wiąca się początkowo dość bezbarwnie jako cień Klary, odnajduje się w sce­nach skomplikowanej gry uczuć, pozostawiając jed­nak pewien niedosyt - ta postać może być wyrazistsza i bogatsza zarazem.

Rola Radosta - wyma­rzona dla Zdzisława Grudnia, który budzi pełną sympatię jako dobrotliwy wujcio.

Do aktorów mam jesz­cze jedną pretensję - o to, że zupełnie nie umieli wykorzystać rekwizytów, np. kłębków sznurka pętających się bez sensu po scenie.

Co można zrobić z rek­wizytem, pokazała Joanna Szczepkowska - Aniela w "Ślubach" Andrzeja Łapickiego. Igła z nitką w jej rękach doskonale pointowała słowne potyczki z Gustawem, grając niczym jeszcze jedna postać na scenie i wzbogacając podteksty prowadzonego dialogu.

Wiele wskazuje na to, że warszawskie przejdą do historii fre­rowskich inscenizacji. Ich realizatorom udało się zna leźć pomysł na odświeże­nie mocno ogranej kome­dii - odnaleźli w "Ślu­bach" finezyjną, pełną urody sztukę flirtu. Rozgrywana na wielu piętrach i strunach subtelna gra wy rażania uczuć wciągnęła i aktorów i widzów.

Tej właśnie gry, pogłę­biającej i wzbogacającej toczącą się intrygę braku je w zielonogórskim przed stawieniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji