Artykuły

XX kona ze śmiechu

AA i XX, najsłynniejsi polscy emigranci, postarzeli się o 20 lat. Ich frustracja musiała przez ten czas przybrać rozmiary wprost niewyobrażalne. O ile oczywiście AA i XX nie opuścili swojej nory - oazy nędzy na pu­styni dobrobytu.

To jednak zdaje się mało pra­wdopodobne. Wszak autor ska­zał ich na wieczne potępienie i błędne koło nienawiści, nie­zdolności do działania, pazerno­ści i niczym nie uzasadnionego poczucia bycia kimś lepszym.

Tymczasem, gdy postarzali emigranci siedzą sobie gdzieś w piwnicy pod paryskim czy innym wielkomiejskim brukiem, u nas wiele się zmieniło. Na przykład jadąc tramwajem możemy oglą­dać wędrówkę ludów, która przy­wiodła emigrantów także do na­szego kraju. Do niedawna nie wszyscy co prawda chcieli stąd uciec, nikt jednak poza szaleń­cami nie chciał tu przyjechać.

Następna, znacznie ważniejsza kategoria nowych polskich emi­grantów, to ci, którzy nigdy doni­kąd nie wyjechali, a mimo to stali się ludźmi obcymi. Tak jakby od­jechał od nich kraj, w którym ży­li. Ze zdumieniem, klepiąc biedę, oglądają swoje nowe miasta, chodzą na dworzec, bo za darmo, przyklejają nosy do innych niż w ich dawnych kra­jach witryn. Stali się nagle obcy wśród swoich. Dla nich, tak jak dla XX, wolność to tylko jedno - gdy nie muszą iść do roboty.

Dlatego "Emigranci" Mrożka starsi o lat 20 to materiał na świet­ne i wieloznaczne przedstawienie. Wystarczy tylko dokładnie prze­myśleć, kim są i gdzie dziś żyją AA i XX i jak zareagowali na niespo­dziewaną odmianę w ojczyźnie czy w ogóle ją zauważyli?

W spektaklu pokazanym na scenie Studia Buffo, a przywie­zionym z Rzeszowa, nikt nikomu takich pytań nie zadał, chociaż program nosi ślady takiej intencji "Ale co z AA? Wrócić nie wypada, kontestować się nie da, świata ni­czym się już nie zainteresuje. Trze­ba po prostu coś umieć i okropnie chcieć pracować. A tu twórczość się kończy, talent więdnie". No właśnie. I pewnie dlatego zamiast poważnych pytań reżyser rzeszo­wskiego spektaklu z udziałem ulu­bieńców publiczności - Olafa Lubaszenki (AA) i Cezarego Pazury (XX) - postawił sztuce Mrożka jed­no tylko pytanie: co zrobić, żeby wszyscy umarli ze śmiechu?

Powstał spektakl płaski jak na­leśnik, balansujący pomiędzy te­atrem lektur szkolnych i banalną farsą. Nikt się nie wzruszył, nie po­żałował XX, nie poczuł wstrętu do AA, wszyscy za to śmiali się do roz­puku. I nikt też chyba naprawdę nie wiedział, dlaczego XX pod ko­niec spektaklu zapragnął powiesić się na swym kolorowym krawacie. Szkoda zresztą, że się nie powiesił, bo na pewno też umiałby zrobić to śmiesznie, zadyndać nogami w po­wietrzu tak, że boki zrywać.

Wypada podejrzewać, że koń­cowa scena, w której AA klęczy na łóżku zwrócony twarzą do ściany i płacze, jest wyłącznie spełnieniem zgrzytliwego kapry­su Mrożka, który tak w swoim tek­ście kazał się AA zachować. Na szczęście trwało to krótko. Ode­tchnąłem z ulgą, gdy dwaj aktorzy wyszli do ukłonów. Znów byli we­seli i zrobiło się przyjemnie.

Najbardziej w inkryminowa­nym przedsięwzięciu raziła mnie powierzchowność gry aktorów, po­pisujących się jak chłopcy płatają­cy figle u cioci na imieninach. Ale uwaga, bo nawet w Warszawie zdarza się, że ulubieńcy publicz­ności umierają młodo, jeśli zbyt łatwo dają się zwieść powodzeniu. Pytanie, kto, gdzie, kiedy, dla­czego i jak staje się emigrantem, pozostało otwarte. Ech, dola...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji