Artykuły

Xsięga

Bohaterem "Xięgi Bałwochwalczej" Krzysztofa Wójcickiego jest ona sama. Przez nią, w niej i dla niej Bruno Schulz żyje i umiera. Dokonując cudownej transformacji Biblii w "Xiegę" - usuwając z niej Mesjasza zastępuje go kobietą i samym sobą - stwórcą i twórcą.

Tarnowski zespół podjął niełatwą próbę przedstawienia ostatnich miesięcy życia, które pisarz spędził wraz z przyjacielem przy katalogowaniu zrabowanych przez Niemców książek, złożonych w domu starców. Okres poniżania i walki o przetrwanie, bezwoli i niemocy zwykłego śmiertelnika, będący jednocześnie czasem niezwykle twórczym dla artysty zamknięto w dwóch aktach. Zawarto w nich sferę realnych i fantastycznych przeżyć pisarza. Myślę, że reżyserowi Jackowi Andruckiemu udało się umieścić Brunona na granicy dwóch światów nie przesuwając jej ani nie fałszując.

Pierwsza część dramatu Wójcickiego zaczyna się zwyczajnie - przy stertach przerzucanych książek. Kończy zaś w sposób baśniowy, w nastroju ballady o Królu Olszyn opowiadanej małemu Henrykowi (syn jednego z gestapowców). Może trochę dla przekory drugą część przedstawienia otwiera spotkanie z duchami wyobraźni, mieszkańcami rodzinnego domu - Ruchlą, ojcem (pod wieloma postaciami), nieosiągalną Józefiną, Undulą i Circe z zakazanej ulicy młodości. Scena wyjęta jakby z popularnego teatru średniowiecznego, gdzie z mansjonu wychyla się realna lub fantastyczna postać, odpowiada rysunkom Schulza wykonywanym w mieszkaniu niemieckiego oficera. Właśnie w tej na pozór martwej karuzeli wyzywających postaci z rysunków tkwi sens, znaczenie "Xięgi" i przedstawienia. Na przekór wojnie, na pohybel śmierci Schulz tworzy swego idola. W przeciwieństwie do jej wyznawców Kobieta-Bóstwo nie ulega oszpeceniu, zdeformowaniu, ośmieszeniu. Pozostaje nietykalna, doskonała i tajemnicza na tle oddających jej hołd karłów, poddanych, mężczyzn-błaznów. Owa niewytłumaczalna, zestawiona ze słabością niewolnika siła kobiety-demona siedzącego na krześle-ołtarzu, niepokoi Landaua (Jerzy Miedziński), doprowadza do wściekłości Guenthera (Grzegorz Janiszewski). W walce dwóch oficerów o duszę i ciało artysty dokonuje się ostateczny rozrachunek z jego geniuszem i szkodliwą twórczością. Zwycięża silniejszy - ten bardziej brutalny i bezczelny sadysta - Guenther. Zgromadzone w domu Landaua rysunki oraz sam ich twórca stanowią zagrożenie dla Karla Guenthera. Są szyderczym lustrem, w którym odbija się starannie ukrywana słabość, bezsilność i zwierzęcy instynkt. Nie może znieść niewinnego, bezbronnego i nieujarzmionego geniusza. Ta niepojęta, podwójna natura jest prowokująca. Przemysław Tejkowski (Bruno) łączy wrażliwość dziecka z odczuciami dojrzałego mężczyzny, beztroskę i tragiczną świadomość. Godzi ofertę dyrektora liceum z propozycjami właścicieli sklepów cynamonowych i prostytutek z ulicy Krokodyli; intymne przeżycie z brutalną wulgarnością i karą cielesną. Inny, jakby mniej skomplikowany jest Izydor (Mirosław Bieliński). Groteskowa wydaje się jego obsesja śmierci wobec samotności Brunona, tragicznej nieobecności ojca, jego nie dokończonej prelekcji.

Myślę, że twórcom przedstawienia (a przede wszystkim Tejkowskiemu - co najmniej o 20 lat młodszemu od zamordowanego w 1942 roku Schulza) udało się najważniejsze: dzięki dobrej grze, odpowiedniej muzyce, światłu - budowaniu koniecznych napięć, z przenikających się, pozornie obcych światów wyprowadzić realne, tragiczne zakończenie.

Podła i trywialna śmierć na wysypisku książek przekształciła się w starotestamentowy i zarazem heretycki obrzęd złożenia ofiary najwyższemu Bóstwu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji